Jeszcze niedawno, kiedy recenzowałam reportaż o Indonezji, pisałam, że kiedyś bardzo chciałam do tego kraju pojechać, ale mi "przeszło". Nie pomyślałam, że wyląduję tam jeszcze w tym roku - ale kiedy nadarzyła się okazja, by pojechać na Bali - nie namyślałam się ani chwili. Wszak Bali to "wyspa bogów", rajska wyspa.



Życie jednak zweryfikowało te wyobrażenia. Napiszę tu teraz coś, co jest sprzeczne z powszechnymi wyobrażeniami o Bali i zachwytami nad nim, ponieważ ja wcale zachwycona nie jestem. Bali ma po prostu niesamowicie dobry PR, rzecz jasna na zdjęciach widzimy tylko piękne krajobrazy, ale moim zdaniem absolutnie nie jest warte określenia "raju" - być może było nim kiedyś, nim ręka człowieka wytrzebiła dziką przyrodę, postawiła pokraczne i brudne zabudowania oraz zamieniła wyspę w maszynkę do robienia pieniędzy na turystach. 



Oczywiście plaże ciągle są piękne i czyste, wyspa to raj dla surferów i osób uprawiających sporty wodne, przyroda też jest mimo wszystko oszałamiająca, ale Bali jest straszliwie skomercjalizowane: Balijczycy są owszem przemili, uprzejmi i gościnni, ale to nie zmienia faktu, że żyją z turystyki. Od nachalnych sprzedawców, którzy są wszędzie, przy każdym zabytku, każdej atrakcji turystycznej, na każdej ulicy, nie sposób się opędzić. Idąc ulicą słyszy się non stop: buy, cheap price, one dolar, taxi/transport, massage. Szczerze mówiąc, to strach mi było podchodzić do tych wszystkich straganów, bo bałam się osaczenia przez sprzedawcę. Kilka razy zdarzyło się nam mierzyć jakieś ciuszki, a kiedy jednak nie zdecydowałyśmy się na zakup, handlarka wyraźnie demonstrowała swoje niezadowolenie. Wyjechałam stamtąd z poczuciem bycia nieprzyzwoicie wykorzystaną: ilekroć coś kupiłam, za chwilę okazywało się, że w innym miejscu mogłam to nabyć kilka razy taniej. Ceny podawane przez sprzedawców (z wyjątkiem cen w sklepach) są grubo zawyżone i z sufitu wzięte, bowiem sprzedawca podaje je szacując po wyglądzie kupującego na ile go stać... a ponieważ w Azji każdy biały człowiek = chodząca portmonetka, to wyobraźcie sobie... Poza tym Balijczycy nagminnie oszukują w kantorach, gdzie wymienia się dolary - trzeba o tym pamiętać, dokładnie wszystko liczyć, przed i po transakcją, a jak się widzi, że gość coś kręci, najlepiej zrezygnować z usługi.


Koszmarem, który długo będę wspominać, jest ruch uliczny w Indonezji. Ruch pieszy mianowicie w ogóle tu nie istnieje, chodniczki są mikroskopowej szerokości, a idąc nimi człowiek znajduje się w oparach hałasu i smrodu spalin z pomykających zewsząd motorków i samochodów. Do tego obezwładniający upał... Przejście na drugą stronę ulicy grozi śmiercią, gdyż nikt, ale to nikt się nie zatrzymuje, nawet na pasach, co więcej nawet gdy pieszy już jest na tych pasach... ma się wrażenie, że kierowca danego samochodu, czy motorka ma dokładnie gdzieś, czy cię przejedzie, czy nie.












Trzecia sprawa to wspomniana już brzydota i brud: brzydkie budopodobne domy i stragany z niczego są wszędzie, wszędzie też walają się śmieci: Indonezyjczycy nie sprzątają (lub sprzątają tylko w hotelach).


Tak się składa, że mieszkałyśmy w Kucie, która jest po prostu obrzydliwym, pełnym hałasu miastem, do którego głównie przyjeżdżają Australijczycy, by się bawić - dla nich jest tam tanio... Dla kogoś natomiast, kto pragnie ciszy i spokoju jest to całkowicie chybiona destynacja: jedyne co jest możliwe, to iść na plażę, gdzie, kiedy już się wyjdzie poza zasięg przeróżnych handlarzy i naganiaczy, można trochę odetchnąć (ale też można nabawić się błyskawicznie poparzenia słonecznego). Ewentualnie zostać w hotelu, no ale po to, to ja nie muszę jechać na drugi koniec świata. By wyrwać się z Kuty trzeba zaryzykować wynajęcie lokalnego transportu (piszę zaryzykować, bo nigdy nie wiadomo ile sobie kierowca zażyczy i ile to faktycznie będzie uczciwa cena) i pojechać gdzieś na północ wyspy - bo całe południe zajmują kurorty. Na północy faktycznie jest spokojniej, ale też każda balijska wioska wydawała mi się brzydsza i bardziej zaniedbana, niż najbrzydsza nawet i najbardziej zapyziała wioska w Polsce. My pojechałyśmy na malutkie wyspy Gili, gdzie podobno jest "mniej turystów". Akurat. Turystów jest tam akurat tyle, ile jest w stanie pomieścić wyspa. I znowu: plaże faktycznie rajskie, ale obok śmieci... Czysto i ładnie jest w niektórych miejscach zabytkowych, np. w okolicach świątyń: jak się okazuje można zadbać, żeby było ładnie...

Mam bardzo mieszane uczucia co do tych wakacji i chyba wyleczyłam się z Azji, bo sądząc po różnych relacjach, w większości krajów Azji (a może i nie tylko Azji) wygląda to podobnie. Mój kolega roześmiał się, kiedy mu to wszystko opowiadałam i skonstatował: taki jest świat. Być może tak jest, za mało widziałam, by podsumowywać cały świat, możecie też zarzucić mi, że jestem paniusią-turystką, która chciałaby, by wszędzie były ładne widoczki, a tego, co jest nie tak już nie chce widzieć. Wręcz przeciwnie: smuci mnie to, jak ludzie potrafią na niekorzyść zmienić swoje otoczenie, jak przemysł turystyczny żeruje (i niszczy) na lokalnych społecznościach i przyrodzie (por. reportaż Witajcie w raju - pozwolę sobie zacytować, bo ten fragment idealnie pasuje do Bali: Czy na egzotycznych wyspach pozostało jeszcze coś do odkrycia, oprócz jednakowych hoteli, zastawionych leżakami plaż, kontynentalnego menu i straganów pełnych pamiątek?). Fakt, że świat jest coraz bardziej zaśmiecony napawa mnie przerażeniem: nawet jeśli jeszcze gdzieś tam można znaleźć piękne krajobrazy, co z tego, jeśli toną one w odpadkach. I co z tego, że w danym kraju teoretycznie jest pięknie i że można spędzić wakacje w ekskluzywnym hotelu, skoro nawet najbardziej wypasione resorty nie wynagrodzą mi wysypiska śmieci za płotem i szpetoty zwykłego otoczenia. Można starać się stosować podejście: skupiam się na tym, co ładne, ale to trudne, kiedy ta brzydota atakuje na każdym kroku i ma się świadomość, że coś tu jest bardzo nie tak. A ja mam tę świadomość, że będąc na Bali stałam się częścią tego przemysłu turystycznego, jedną z wielu, stonką turystyczną, jak to z pogardą się mówi o ludziach tłoczących się w pobliżu różnych atrakcji, samemu jednak nie przyjmując do wiadomości, że jest się jednym z nich. 

Komentarze

  1. Oj. Szkoda ze się rozczarowalas. Ale i tak zazdroszczę bo wyjazd do tak egzotycznego miejsca to i tak duza gratka. Pozdrawiam Karolina;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później