I że cię nie opuszczę

Elizabeth Gilbert, jak sama zauważa we wstępie do I że cię nie opuszczę, przez długi czas pisała książki i artykuły głównie o mężczyznach. Jej pisarstwo było wtedy dobrze oceniane. A potem napisała Jedz, módl się, kochaj, która została zaszufladkowana jako "literatura kobieca", a jako że książka stała się bestsellerem, sama pisarka zaczęła li być kojarzona wyłącznie z książkami dla kobiet, czyli literaturą uważaną powszechnie za rzecz pośledniejszego gatunku... Taka historia.  Bardzo wyraźnie według mnie pokazująca seksizm, jaki panuje także w dziale krytyka literacka. Ja czytałam cztery książki Gilbert i wszystkie mi się podobały, a Botanikę duszy zaliczam do jednej z lepszych książek, jakie czytałam w życiu. Jednocześnie chciałam tutaj wziąć w obronę Jedz, módl się, kochaj. Szczerze mówiąc nie rozumiem krytyki z jaką niektórzy podchodzą do tej pozycji (na LC książka ma chyba więcej negatywnych opinii typu "jedna gwiazdka", niż 50 twarzy Greya!) - okej, nie jest to zapewne dzieło na miarę Prousta, przemyślenia Gilbert też może nie są zbyt odkrywcze na poziomie ludzkości - ale zapewne dla niej samej, dla pojedynczego człowieka, takie one były. Jedz, módl się, kochaj to przecież książka bardzo osobista, w której Gilbert dzieli się m.in. swoją traumą związaną z rozwodem oraz depresją. To są poważne tematy. Czego więc oczekiwali czytelnicy (cyt. A miało być tak pięknie, spodziewałam się, że wraz z bohaterką pozwiedzamy ciekawe zakątki Włoch, Indii oraz Indonezji, a tymczasem rozczarowanie)? Jedz, módl się, kochaj to nie jest zatem powieść przygodowa, ani romans a przede wszystkim opowieść o osobistym kryzysie! Jestem przekonana, że gdyby taką książkę napisał mężczyzna, wszyscy by się nią zachwycali (weźmy chociaż przykład wypocin Knausgarda poświęconych jego prywatnemu życiu - czy naprawdę musimy płakać wraz z pisarzem, że ojciec go nie kochał, albo czytać o tym, co jadł na śniadanie?), ale że dotyczy ona spraw "kobiecych" i ujęta jest w dosyć lekką formę (może zbyt lekką?) jest ona, tudzież jej autorka, obrzucana epitetami takimi jak: nudna, naiwna, pseudofilozoficzna, groch z kapustą, strumień świadomości (przypominam, że są książki napisane tą techniką, którymi się zachwycamy...), bezmyślność, głupota, gadulstwo. Uważam, że takie dyskredytowanie czyichś osobistych przemyśleń, a co gorsza krytykowanie wyborów autorki i osądzanie jej, nie jest po prostu właściwe. Przecież każdy z nas przeżywa świat na swój własny sposób, a będąc młodymi ludźmi raczej nie jesteśmy alfą i omegą (cyt. Bo nawet mając lat dwadzieścia ileś, człowiek ma jako takie rozeznanie, czy obowiązki rodzinne są czymś, co podoła, czy nie. Jeśli nie czujemy się dojrzali, to nie wychodźmy za mąż. (...) Drażni mnie propagowanie w książkach takiej bezmyślności). Ludzie, trochę empatii! Jasne, nie musimy o swoich osobistych problemach zaraz pisać książki (znów odwołuję się do Knausgarda..), ale z drugiej strony nas, czytelników też nikt nie zmusza do czytania tego. Tymczasem sukces książki Gilbert na całym świecie o czymś świadczy - na pewno o tym, że taka książka była wielu kobietom potrzebna: kobietom, które potrafiły wczuć się w sytuację Elizabeth i zidentyfikować się z nią. Podejrzewam też że negatywne oceny Jedz, módl się, kochaj wynikają też w pewnej mierze z owczego pędu: nawet jeśli w sumie dla mnie książka była ok - myśli sobie taki czytelnik - to nie wypada się do tego przyznawać, skoro inni tak wieszają na niej psy. Często zresztą te negatywne recenzje nie są poparte żadnymi konkretnymi argumentami, a czytając niektóre nich, mam wrażenie, że ich autor nie przeczytał książki ze zrozumieniem lub że czytaliśmy zupełnie inną pozycję. I tak nakręca się błędne koło złych recenzji... Takie jest moje zdanie. I podobnie jest z kontynuacją Jedz, módl się, kochaj, jaką jest I że cię nie opuszczę. Ta książka to również nie jest powieść (a już na pewno nie romans), a stanowi ona odpowiedź Gilbert na kolejną trudną sytuację, w której się znalazła, a mianowicie konieczność wzięcia ślubu. Po jednym nieudanym małżeństwie oraz nieprzyjemnym rozwodzie pisarka nie miała znowu zamiaru wiązać się oficjalnie świętym węzłem małżeńskim, choć żyła sobie szczęśliwie w konkubinacie (jak to byśmy powiedzieli u nas). Do czasu, gdy nie wtrąciło się państwo, odmawiając jej ukochanemu - Brazylijczykowi - wizy pobytowej. No i klops. W moim odczuciu I że cię nie opuszczę jest taką próbą przekonania przez Gilbert samej siebie oraz wyrzucenia na zewnątrz wszystkich swoich wątpliwości, związanych z ponownym zamążpójściem. Znowu ktoś może powiedzieć - ale czy naprawdę musimy o tym czytać? Ale pisarze tak mają - niektórzy ludzie gryzą się w samotności, a pisarze potrzebują wszystko spisać, a nawet opublikować... Może też dziwić, że ktoś tak analizuje pozornie proste sprawy, ale: primo: niektórzy potrzebują najpierw przeanalizować, zamiast rzucać się na główkę, secundo: małżeństwo (ani miłość) wcale nie jest prostą sprawą. A więc pisarka pisze w skrócie o ewolucji małżeństwa (w czasie i w kontekście chrześcijaństwa oraz innych religii), o tym, jak małżeństwo wygląda w różnych kulturach, przedstawia różne swoje dylematy oraz przemyślenia związane z tym, czym małżeństwo jest, jaka jest różnica między zadurzeniem, a miłością, jaki jest jej stosunek do posiadania dzieci...  Oczywiście rozważania Gilbert na temat np. małżeństwa a religii są dosyć ogólne, nie jest to przecież jakaś analiza socjologiczna, czy teologiczna, jednak niewątpliwą zaletą tej pozycji (podobnie jak innych napisanych przez Gilbert), jest lekkie pióro, styl przemawiający do czytelnika, będącego przeciętnym zjadaczem chleba. Mnie bardzo taka formuła odpowiada: refleksje, przeplatane osobistymi doświadczeniami i wspomnieniami. Jednak znowu pojawia się mnóstwo negatywnych głosów, krytykujących Gilbert, szczerze mówiąc nie rozumiem dlaczego: dlatego, że tym razem próbowała podejść do małżeństwa dojrzale i poważnie, że starała się wszystko przemyśleć, rozważyć "za" i "przeciw", że szukała inspiracji w innych kulturach? (Cyt. Współczuję jej, że nie potrafiła zbudować swojego związku na czymś trwałym, chociażby religii ??? lub Czytając tą książkę aż trudno uwierzyć, że ktoś poświęca tyle czasu i energii żeby zgłębić aż do tego stopnia życie zamiast je faktycznie przeżyć). Tymczasem jestem pewna, że większość przyszłych panien młodych w wirze przygotowań do ślubu, poszukiwań idealnej sukni, bukietu, czy zaproszeń, nie zadaje sobie ani jednej czwartej pytań, jakie zadała sobie Gilbert, nie posiada też świadomości pewnych kwestii, o których mowa jest w I że cię nie opuszczę. Moim zdaniem więc, lektura tej książki byłaby dla przyszłych współmałżonków o wiele bardziej przydatna, niż kuriozalne nauki przedmałżeńskie, które muszą u nas odbywać narzeczeni... Mam jednak wrażenie, że cokolwiek by Gilbert nie napisała, i tak będzie niedobrze, stąd nie dziwię się wcale autorce zastrzegającej się już, że nie może napisać czegoś, co spodobałoby się wszystkim. Mnie się podobało.

Zakończę cytatem publikowanym w książce, który moim zdaniem doskonale oddaje istotę małżeństwa: 
Ze wszystkich działań, jakie człowiek podejmuje w życiu, jego małżeństwo najmniej dotyczy innych ludzi; ale spośród wszystkich działań, jakie w życiu podejmujemy, do tego wszystkiego najbardziej wtrącają się inni - John Selden, 1689
Na koniec wypada mi podziękować Sylwii, bo gdyby nie jej wyzwanie, pewnie I że cię nie opuszczę dalej stałoby nieprzeczytane na mojej półce. Choć innych książek o tematyce ślubnej czytać póki co nie zamierzam ;)

Metryczka:
Gatunek: autobiografia
Główny bohater: małżeństwo
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 352
Moja ocena: 5/6

Elizabeth Gilbert, I że cię nie opuszczę...czyli love story, Wyd. Rebis, 2010

Książka przeczytana w ramach wyzwania Grunt to okładka

Komentarze

  1. Ciekawe spostrzeżenia co do zależności odbioru literatury od płci twórcy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny ten cytat na końcu. Bardzo dobrze podsumowujący istotę małżeństwa. I przyczyn rozpadu tak wielu. A tak w ogóle, to muszę przeczytać "Botanikę duszy".

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny ten cytat na końcu. Bardzo dobrze podsumowujący istotę małżeństwa. I przyczyn rozpadu tak wielu. A tak w ogóle, to muszę przeczytać "Botanikę duszy".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później