Spitsbergen: fikcja a reportaż

Na Spitsbergenie noc polarna trwa ponad 3 miesiące. Trzy miesiące nieprzerwanych ciemności, kiedy mrok rozświetla co najwyżej księżyc, pod warunkiem, że nie ma chmur, ani że nie jest w nowiu. Dla nas trudne jest zniesienie ciemnych zimowych miesięcy, kiedy słońce zachodzi koło 16.00 - wyobraźmy sobie teraz, że dnia w ogóle nie ma. I dołóżmy zimno, trzaskający mróz oraz kompletną samotność. Ciszę przerywaną tylko wyciem wiatru, ewentualnie szczekaniem psów lub innymi odgłosami przyrody. Ile wytrzymać może w takich warunkach człowiek? Nic dziwnego, że samotni traperzy pomieszkujący tamte tereny mają zwidy, halucynacje, popadają w depresję. Jacka Millera też to spotkało. Na wyprawę na Spitsbergen wyruszył wraz z czterema towarzyszami, ale z różnych powodów tylko trójka z nich dotarła do planowanego miejsca pobytu, przylądka Gruhuken. Tam mieli zająć się badaniem lodu i innych zjawisk przyrodniczo-atmosferycznych. Jack cieszył się na tę ekspedycję, ponieważ niczego de facto nie zostawiał za sobą: ani rodziny, ani przyjaciół, ani dobrej pracy. Ekspedycja miała być szansą na zmianę czegoś w życiu. Te kilka miesięcy spędzonych na Spitsbergenie, częściowo zupełnie samotnie, ciężko go jednak doświadczyło. Arktyka to nie jest dobre miejsce na samotność, a dodatkowo lokalizacja wybrana pod obozowisko okazało się emanować jakąś negatywną energią...

Powieść Michelle Paver jest niezwykle klimatyczna. Autorka doskonale oddaje warunki w Arktyce, panujący tu mrok i trudną do zniesienia aurę. Tu burze śnieżne potrafią trwać kilka dni, w zatoce trzeszczy niebezpieczny dla statków lód (w styczniu pojawia się pak), a czegoś, co czai się w mroku boją się nawet psy. Arktyka urzeka z drugiej strony urodą: to nieskalane ludzką stopą przestrzenie, specyficzna flora i fauna: kolonie fok i nurzyków, renifery, lisy i niedźwiedzie polarne, a także niesamowita zorza polarna. Paver wnika zarazem w psychikę bohatera, pokazując kolejne stadia czegoś, co możemy nazywać arktycznym szaleństwem albo depresją. Euforia związana z byciem częścią zespołu oraz podróżą w nieznane, stopniowo zamienia się najpierw w rutynę, a potem w udrękę, podszytą panicznym strachem. To normalne, przecież w ciemności - nawet gdy wiemy, że za kilka godzin wstanie słońce - rodzą się najgorsze lęki, a wyobraźnia szaleje. Zmieniają się także uczucia bohatera w stosunku do towarzyszy podróży - którzy na początku byli mu kompletnie obcy - a nawet psów. Okazuje się, że dla samotnego człowieka pociechą może być cokolwiek, a w pierwszym rzędzie nadają się do tego inne żywe istoty, na przykład psy. Powieść grozy? Teoretycznie tak, lecz autorka chyba zanadto skróciła jej treść, by fabuła mogła się rozwinąć i porządnie mnie przestraszyć. Ta powieść ma na pewno potencjał na coś więcej. Jeśli przywołać taki Terror Dana Simmonsa, to byłoby nad czym pracować. Cienie w mroku tu bardziej studium człowieka zmagającego się z samotnością i swoimi własnymi lękami oraz piękne odwzorowanie klimatu Północy.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Jack Miller
Miejsce akcji: Spitsbergen
Czas akcji: początek XX wieku
Ilość stron: 240
Moja ocena: 4/6

Michelle Paver, Cienie w mroku, Wyd. W.A.B., 2013

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz Wyzwaniu bibliotecznym


A jak na Spitsbergenie jest naprawdę? Cztery miesiące trwa tu noc polarna, a potem jest dzień polarny. Ponoć nie każdy to wytrzymuje, status na wyspie uzależniony jest od tego, ile nocy polarnych się przeżyło. Psychozy w ciemności, kiedy noc oświetlają tylko Księżyc, gwiazdy i zorza polarna - się zdarzają. Ciemność i zima spowalniają, sprawiają, że wszystkiego się odechciewa i trzeba naprawdę się w sobie spiąć, żeby co rano wstawać. Jak się zaśpi i nie daj boże prześpi więcej czasu, można "zgubić" cały dzień. Ale nic nie wiadomo o tym, by straszyło, choć Arktyka pochłonęła wiele ofiar, w tym na przykład grupę kilkunastu Norwegów, którzy w początkach XX wieku zatruli się zapasami puszkowanego jedzenia... Na Spitsbergenie funkcjonuje niewielkie miasto, Longyearbyen, zamieszkane przez wielonarodowościową społeczność, z której największą mniejszość tworzą... Tajowie. Kto by się spodziewał.  Są też opuszczone, wymarłe osady, po górnikach wydobywających niegdyś na wyspie węgiel. Głównie Rosjanach. Teraz co najwyżej są one zwiedzane przez turystów przybywających na statkach turystycznych. Pokręcą się po mieście, kupią jakieś pamiątki, jak się uda zrobią fotkę foce albo i nawet niedźwiedziowi z daleka. Generalnie są rozczarowani, że jest szaro, a nie biało i ciągle zadają te same pytanie: jak się tu żyje. Ano, normalnie - odpowiadają zahartowani mieszkańcy. Jest i od lat polska baza w Hornsundzie, goszcząca corocznie wyprawę złożoną z 10 polarników, przybywających na cały rok. Zwierząt, w tym niedźwiedzi polarnych jest niestety coraz mniej, choć od lat znajdują się one pod ochroną. Obowiązuje tu też zakaz trzymania... kotów. Generalnie choć to niezwykły skrawek ziemi, na którym jednak życie nie toczy się takim samym rytmem, jak gdzie indziej, to jest tak samo, jak wszystkie inne lądy skolonizowany przez ludzi, co nieuchronnie wiąże się z zanieczyszczeniem i zaśmieceniem środowiska. Ruiny opuszczonych miast straszą, a wraki samochodów i innych sprzętów pokrywają się co roku nową warstwą śniegu. Smutne.

Jednego za bardzo nie potrafię zrozumieć. Co sprawia, że ludzie przyjeżdżają na te wyspy i zostają. Tak jak została autorka tego reportażu. Ciemno, zimno, nieprzyjemnie. Ja lubię ciepło i koty, więc to zdecydowanie nie dla mnie. Cóż, mawia się, że każda potwora znajdzie swojego amatora... Ilona Wiśniewska opowiada przede wszystkim o tym, jak wygląda współczesny Spitsbergen - fragmenty historycznych jest niewiele, trochę szkoda. Jest i o różnych oryginałach, jacy zamieszkują ten odległy zakątek naszej planety, jest o imprezach kulturalnych (są tu nawet festiwale!), jest sporo ciekawostek. Klimat taki trochę jak w Cecily z Przystanku Alaska. Wszyscy się znają. Dowiedziałam się np. że teraz na biegun może dotrzeć każdy, bo organizowane są tam komercyjne wyprawy - a przecież pierwsi polarnicy przypłacali chęć zdobycia bieguna życiem. Są też w Białym fragmenty dla mnie mniej ciekawe, jak o opustoszałym rosyjskim miasteczku Piramidzie - wolałabym czytać o prawdziwym Spitsbergenie, przyrodzie, a nie o ludzkich artefaktach. Mało tu też jest uwag praktycznych, które mogą się przydać komuś, kto może chcieć na Svalbard się wybrać. Ale może tak wygląda Spitsbergen Ilony Wiśniewskiej - jej własny.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Spitsbergen
Miejsce akcji: Spitsbergen
Czas akcji: współcześnie 
Ilość stron: 220
Cytat: Problemem nie jest ciemność. Problemem jest samotność w ciemności
Moja ocena: 4,5/6

Ilona Wiśniewska, Białe. Zimna wyspa Spitsbergen, Wyd. Czarne, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. O rany, obie książki zapowiadają się niesamowicie, choć przyznam, że to na "Cienie w mroku" mam większą ochotę. Też nie jestem w stanie zrozumieć, co ludzi ciągnie w takie rejony, to przerażające, co dzieje się wtedy z ludzką psychiką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się "Białe" bardzo podobało. To rzeczywiście osobiste impresje autorki i może trzeba by to samemu zobaczyć? A jeśli podoba Ci się noc polarna, to polecam "Ostatniego Lapończyka" Oliviera Truca (kryminał, ale bardzo klimatyczny).

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwykle wybrałabym (i wybieram) reportaż, ale w tym przypadku ciekawsza wydaje się na pierwszy rzut oka pozycja nr 1, choć niestety widzę, że też wolna od wad nie jest.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później