Zanim dziś przejdę do recenzji, nie sposób nie pożegnać dwójki wielkich pisarzy, którzy właśnie zmarli: Harper Lee i Umberto Eco. Eco był jednym z moich ulubionych literatów (choć przez Cmentarz w Pradze nie przebrnęłam), erudytą i ogólnie rzecz biorąc wielkim pisarzem. Ogromny żal. 

A teraz  do rzeczy.

Historia trzech kobiet wychowujących swoje potomstwo bez mężczyzn. Zagubienia i braku męskich wzorców dla dwójki braci, urodzonych tuż po wojnie. Dorastania, szorstkiej braterskiej więzi, oscylującej czasami pomiędzy miłością, a nienawiścią. Tajemnicy małego człowieka, który pojawił się w domu pań Jebsen znienacka i odszedł w dosyć oryginalny sposób... Ta historia mogłaby być ciekawa, tak, gdyby została opowiedziana w inny sposób. 

Bohater o ciekawym imieniu Barnum opowiada o swojej rodzinie, wspominając swoje dzieciństwo, które - sądząc z jego słów - nie było najszczęśliwsze (lub być może Barnum wspomina tylko niezbyt szczęśliwe chwile). Nieustannie przewijają się tu skargi Barnuma na jego zbyt niski wzrost, z powodu którego cierpiał w dzieciństwie prześladowania, a kompleks został mu na całe życie. Drugim powodem do niezadowolenia bohatera jest jego imię, które najwyraźniej jest dla Norwegów bardzo oryginalne, a może nawet obraźliwe - nie wiem, bo ta kwestia nie została nigdzie wyjaśniona, a mnie to imię się z niczym nie kojarzy. Jest jeszcze motyw "kędziorów" bohatera, w które wszyscy lubią wkładać dłonie... Tytułowy półbrat, czyli przyrodni brat Barnuma, Fred, urodzony z nieznanego ojca, jest nierozwikłaną tajemnicą tej powieści. O co mu tak naprawdę chodzi, gdzie włóczy się, kiedy go nie ma, dlaczego zachowuje się tak, jakby rodzina dla niego nie istniała i gdzie znika pod koniec książki? Nie wiadomo, podobnie jak nie wiadomo z czego utrzymuje się cała rodzina. Ostatecznie Barnum najwyraźniej tak poraniony relacjami z ekscentrycznym ojcem oraz nie mniej ekscentrycznym bratem stacza się w nałóg alkoholizmu... Niewiele się tu dzieje, fabuła książki jest równie interesująca, co obieranie ziemniaków, a losy rodziny w ogóle nie wciągają. Autor koncentruje się na prozie życia, a każde najdrobniejsze zdarzenie - czy to pójście do sklepu po cukierki, czy rodzinny obiad, czy lekcje tańca - jest tutaj obudowane wewnętrznym monologiem bohatera-narratora, na który składają się m.in. jego fantazje i sny na jawie. Dialogi o niczym, i - żeby utrudnić sprawę czytelnikowi - nie zaczynające się od osobnych linijek, ale wplecione w lity tekst, przez co czytając tę książkę ma się wrażenie pomieszania z poplątaniem w nieustającym słowotoku narratora (wyobrażam sobie, że podobnie musi wyglądać narracja osławionej Mojej walki Knausgarda). Tło społeczno-obyczajowe praktycznie w tej książce nie istnieje, poza zdawkowymi wzmiankami o wojnie; narratora nie interesuje nic, poza nim samym. Ten cholerny nordycki styl: co jest z tymi Skandynawami? Dlaczego z ich literatury i sztuki zawsze musi tak wiać smutkiem i beznadzieją? Przecież niczego im nie brakuje, więc czemu ciągle tak marudzą? Jak mówi przyjaciel do Barnuma, który pisze scenariusze: w swoich opowieściach jest on ciągle na minusie, a ludzie chcą czytać o tym, co jest na plusie!
Tu są same minusy. Każdy człowiek w tej historii wychodzi z deficytem. Wszystko, co robią, każde ich działanie, tylko zwiększa ich dług. Wszystkich, matkę, lekarza szkolnego, chłopców, wieśniaka i gospodynię, nawet samego operatora skazujesz na bankructwo. Musisz przejść na nadwyżkę, Barnum. Publiczność chce dodatnich wyników. Kiedy wychodzą z sali chcą zabrać ze sobą jakiś zapas!!
Tyle słów w powieści, 900 stron, a taka krótka recenzja? Wybaczcie, ale nie mam siły pisać o tej książce, już sama jej lektura wystarczająco mnie zmęczyła (i tak wyszło dużo jak na to, co mam do powiedzenia). Czytanie tej powieści było dla mnie ciężką pracą, a nie przyjemnością. Zaczynam dochodzić do wniosku, że literatura skandynawska, napisana w tej charakterystycznej konwencji użalania się nad "nieznośną lekkością bytu", w ogóle do mnie nie przemawia. Przed napisaniem tej notki zresztą zrobiłam to, czego nie robię nigdy, mianowicie przeczytałam kilkanaście recenzji Półbrata, by dowiedzieć się, co w tej powieści jest takiego, co ludzi zachwyca, a czego ja najwyraźniej nie dostrzegam i nie rozumiem. Nie dostrzegam epickiego dzieła, o którym mówi notka na obwolucie, nie zauważyłam też, by była to "książka o tysiącu lat norweskiej historii" - ktoś, kto to napisał, chyba Półbrata nie przeczytał. Dowiedziałam się, że Lars Saabye Christensen to najpoważniejszy norweski kandydat do Nagrody Nobla i że "takie książki uznawane są za wielkie – ukazując prozę życia same są prozą przez duże P" oraz wiele innych ohów i ahów. No nie rozumiem. Nikt oczywiście nie wie tak do końca o co chodziło autorowi, interpretacji jest od groma, co też oczywiście stanowi o wielkości książki. Półbrat zostanie chyba takim moim Szczygłem 2016 roku - nawet jego treść w typie bildungsroman jest dosyć zbliżona. Może nawet będę przyznawać "szczygły" za książki nudne i przegadane, a do tego z niewiadomych dla mnie powodów uznawane za "wybitne". W jednej z recenzji przeczytałam, że warto podjąć to wyzwanie, bo "uczucie na mecie jest bezcenne" - owszem, moja ulga po skończeniu Półbrata była bezcenna. 

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa 
Główny bohater: Barnum Nielsen
Miejsce akcji: Norwegia
Czas akcji: II połowa XX wieku
Ilość stron: 918
Moja ocena: 2/6

Lars Saabye Christensen, Półbrat, Wyd. Literackie, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka, Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym    

Komentarze

  1. Dziekuje Ci za szczerosc. Mialam to czytac, ale widze, ze do zludzenia przypomina "Przeklinam rzeke czasu" Pera Pettersona, norweskiego pisarza zreszta. Egocentryzm do kwadratu i beznadzieja czlowieka, który nie wie, czego chce od zycia (chociaz doszlam do wniosku, ze w tym przypadku autor krytykuje taka postawe zyciowa). Nie wiem, co im jest. Dobrobyt uderzyl woda sodowa do mózgu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi te powiesc jednoznacznie odradzać, bo fakt, ze tak wielu osobom sie podobała... sama nie wiem, dla mnie była ciężka do przejścia

      Usuń
  2. Zaskoczyłaś mnie informacją, że tło społeczno-obyczajowe w tej książce nie istnieje, bo w tych książkach Christensena, które czytałam (Jubel i Herman) tła było bardzo dużo. I były to książki smutne, ale z elementami humoru.
    Do mnie akurat literatura skandynawska bardzo przemawia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre ksiazki skandynawskie bardzo lubię, nie chce tu generalizować, ale nie Polbrata

      Usuń
  3. Wiele osób zachwyca się tą książką, podobnie jak "Moją historią". Proza Knausgaarda niespecjalnie przypadła mi do gustu, więc pewnie z "Półbratem" byłoby podobnie. Mam "Odpływ" i teraz aż boję się do niego zajrzeć...

    OdpowiedzUsuń
  4. Literatura skandynawska jednak do mnie nie przemawia. Christensena czytałam "Odpływ", nie mogę powiedzieć, żeby mi się nie podobał, ale fajerwerków się nie doczekałam. Już nawet nie za bardzo pamiętam fabułę. Twoją recenzję potraktuję jak ostrzeżenie i na "Półbrata" machnę ręką. Z resztą nawet się na lekturę nie napalałam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze jest mieć na uwadze, że nie wszystkie zachwalane książki muszą przemówić akurat do nas. Potraktuje tę recenzję, bardzo fajną zresztą, jako takie ogólne ostrzeżenie, że nigdy nie ma nic pewnego. Swoją drogą mam na półce ODPŁYW tego samego autora, nawet wzmogłaś moją ciekawość by osobiście się przekonać co jest z TYM Skandynawem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Barnum to namiot, czyli namiot cyrkowy który przygniótł Arnolda Nielsena..

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później