Adolf Hitler budzi się po 60 latach gdzieś w Berlinie. Żyje, jest cały i zdrowy, i - co najlepsze - nie postarzał się od 1945 roku ani minuty. Jak to możliwe, tego autor nie wyjaśnia, ale ok, przyjmijmy, że mamy do czynienia z konwencją fantastyczną. Były już Fuhrer rozgląda się po świecie i ze zdumieniem odkrywa, że jest rok 2011... Z zadziwiającą łatwością dostosowuje się do tej myśli i do nowych warunków, w jakich przyszło mu funkcjonować, choć nie ma gdzie mieszkać, w co się ubrać i nie dysponuje żadnym dowodem tożsamości. Poglądy rzecz jasna ma takie same, ale nie ma już władzy, ludzie ledwo go poznają, o Bormanie, Hessie, czy innych współpracownikach Hitlera ledwie słyszeli (ignorancja Niemców w tym zakresie zadziwia). Dyktator przyjmuje do wiadomości, iż najwyraźniej los w cudowny sposób dał mu "drugą szansę", ale jeśli chce znów być u władzy, zdobywać przestrzeń życiową i prowadzić wojny, musi wszystko zacząć od nowa. Niemcy najwyraźniej przez 60 lat zdołali oswoić myśl o tym, iż pozwolili się omotać nazistom, na tyle, że teraz z tego żartują. Zatem Adolf Hitler vel... Adolf Hitler, łudząco podobny do byłego dyktatora i z pewnością siebie wygłaszający jego poglądy brany jest za... komika, genialnego naśladowcę. W szybkim tempie trafia do telewizji, gdzie jego występy robią furorę. Oczywiście nikt nie bierze na serio ewentualności, że Hitler jest naprawdę Hitlerem i że wszystko, co mówi, jest tak naprawdę na serio. 

Ah, telewizja i internet - cóż to jest za idealna tuba propagandowa! 60 lat temu ich nie było, a mimo to Hitlerowi udało się uwieść Niemców - pomyślcie tylko, co by było, gdyby dysponował on nowoczesnymi mediami. Zwłaszcza internet jest niebezpieczny, ponieważ w jego czeluściach można znaleźć wszystko, a najbardziej idiotyczne pomysły szybko znajdują tysiące i miliony followersów, z których część zapewne ogląda te treści bezmyślnie i "dla jaj", ale ilu z nich daje się przekonać? A machina medialna w równie bezmyślny sposób traktuje jako produkt wszystko, niezależnie od tego, czy jest to informacja o celebrycie na wakacjach, czy o seryjnym mordercy. Tu nie liczy się aspekt moralny, ale ilość pieniędzy, jaką można zarobić na danym temacie. Pomyślcie też o współczesnych politykach, o tym, co słyszycie w telewizji i czytacie w internecie, i na ile temu ulegacie. No właśnie. Niemcy pamiętają o swojej "wpadce" nazwiskiem Hitler i dlatego gdy pojawia się on ponownie, nie traktują go serio, ale wydaje się, że gdyby zastąpić go kimkolwiek innym, jakimś panem Schmidtem, Brownem, czy Kowalskim, o równej Hitlerowi charyzmie, efekt byłby ten sam. Szybko zapomnielibyśmy, co kiedyś się wydarzyło z entuzjazmem powtarzając kolejne opinie o tym, że ci i ci są winni całego zła, tamci nas okradają, Unia Europejska wtrąca się do naszych wewnętrznych spraw, a Niemcy/Polska/Francja [wstaw dowolny kraj] powinny być tylko dla Niemców/Polaków/Francuzów, etc. A czy w dziejach ludzkości tylko jeden Hitler był krwiożerczym dyktatorem? No przecież nie, było ich na pęczki, więc, czy gdyby pojawił się znowu ktoś taki, potrafilibyśmy go powstrzymać? Taka konkluzja jest bardzo niepokojąca, a właśnie to stara się pokazać Timur Vermes. Wszak bohater w pewnym miejscu zauważa, że przecież w 1933 roku doszedł do władzy wybrany w demokratycznych wyborach - tak chcieli ludzie... Podobnie my wybraliśmy sobie w demokratycznych wyborach takich, a nie innych polityków, którzy teraz depczą reguły demokracji i robią, co chcą. Tym bardziej, że Hitler w wersji Vermesa wcale nie wydaje się być groźnym podżegaczem. Wręcz przeciwnie - ma on konserwatywne poglądy, jest stanowczy, ale też grzeczny i spolegliwy*, miły dla swoich współpracowników. Jest sympatycznym starszym panem, bynajmniej nie psychopatą. Realnie patrzy na świat, wyciąga wnioski (m.in. ze swoich porażek), a niektóre z jego opinii na temat otaczającego go świata wydają się być zadziwiająco trafne - być może my już nie widzimy bezsensu niektórych rzeczy, ale dostrzega je ktoś z zewnątrz, kto nie jest przyzwyczajony do pewnych aspektów naszej cywilizacji. Zatem ostatecznie Vermes wcale nie ośmiesza Hitlera, ale nas samych, ulegających niskim pobudkom, pozwalającym się wodzić za nos i nie odróżniających dobra od zła, a prawdy od kłamstwa, co czasem prowadzi do tragicznych skutków.

Agnieszka z bloga Krimifantamania zastanawia się, czy to w ogóle jest legalne. Cóż, skoro w Niemczech właśnie wznowiono Mein Kampf... Wszak już Charlie Chaplin nakręcił Dyktatora, a z nowszych filmów - mamy również obraz Sashy Barona-Cohena. I przecież Vermes zachowuje granice, zaznaczając, że Żydzi to nie jest temat do żartów. Myślę, że powieść Timura Vermesa to na pewno ważny głos w kwestii rozpowszechniania się niebezpiecznych poglądów, ale książka nie do końca satysfakcjonuje. Miała to być rzecz jasna satyra, ale jej język jest momentami ciężki, tak że właściwie powieść przestaje śmieszyć, lecz nie z powodu tego, że dochodzi do nas, jak groźne są zjawiska, o których pisze autor, ale zwyczajnie dlatego, że jest to trudno zrozumiałe, zbyt poważne i nużące. Autor wprawdzie dobrze oddaje polityczny żargon, jakim posługiwał się Hitler, lecz za dużo jest tu tych tu tyrad głównego bohatera - zamieniających się w typowy polityczny i trudno zrozumiały bełkot polityczny. Na przykład: 
(...) pojawienie się na tych stronach można było powitać jako część procesu transformacji, który nadał mi znak jakości politycznej powagi, przekraczającej zwykłą miarę rozrywki telewizyjnej. Oczywiście ta kompletnie przeintelektualizowana chińszczyzna tekstów nie zmieniła się w ostatnich 60 latach ani na jotę, można było, zdaje się, założyć, że jeszcze dziś czytelnicy za ambitne uznawali tylko to, co jawi im się za możliwie niezrozumiałe, a istotę sprawy z wyraźnie życzliwego tonu całości odgadywali drogą domysłów.
W rzeczy samej - czyżby autor też poszedł tą drogą myślenia, że jeśli coś ma być uznawane za ambitne, musi być mało zrozumiałe? Niemiecki humor? A może to kwestia przekładu, bo kilka razy natknęłam się na zdania, które nie miały sensu, choć czytałam je po kilka razy. Vermes nie mówi też niczego nowego - nie od dziś wiadomo, że ludzie są podatni na manipulacje. Myślę, też, że pewnie większy oddźwięk powieść miała za naszą zachodnią granicą, gdyż autor bezpośrednio nawiązuje w niej do współczesnej niemieckiej polityki, krytykując niemieckie partie, co niekoniecznie musi poruszać czytelników z innych krajów. Pewnie dlatego recenzje w Polsce nie były tak entuzjastyczne, jak w Niemczech. Może ta satyra bardziej potrząsnęła zgnuśniałymi trochę w swoim dobrobycie Niemcami, niż na przykład nami, którzy nieustannie obserwujemy kolejne korowody absurdalnych polityków, niejako będących przyzwyczajonymi do tego, że polityk to oszołom i kłamca, a nie zbawca narodu?

Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: Adolf Hitler
Miejsce akcji: Niemcy
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 400
Moja ocena: 4,5/6

Timur Vermes, On wrócił, Wyd. W.A.B, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka, Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym   

*w prawidłowym znaczeniu tego słowa, czyli "godny zaufania"

Komentarze

  1. Czytałam 2 lata temu. Myślę, że ta książka jest za bardzo niemiecka -zbyt wiele w niej odwołań do kultury i polityki- by być odebraną jako uniwersalna satyra na głupotę (która przecież jest uniwersalna). Myślę, że ta książka powinna być widziana jako przestroga i czytana masowo przez polityków, którzy swoim populizmem budzą bardz niebezpieczne demony. No ale cóż...

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie można się było spodziewać, że odbiór tej książki w Niemczech i w Polsce będzie odmienny. Z jednej strony sporo w niej treści kulturowych czytelnych tylko dla osób osadzonych w tym kontekście, z drugiej Polacy i Niemcy mają odmienną wrażliwość, w szczególności jeśli chodzi o tematykę drugiej wojny światowej i nazizmu. Słusznie zauważyłaś, że ta książka miała nie tylko śmieszyć. Jak każda satyra miała też przed czymś ostrzec. Żyjemy w burzliwych czasach, w Polsce dokonała się kompletna wymiana elit rządzących, w Niemczech próbują dochodzić do głosu politycy ekstremalnie prawicowi. Szczerze?... Nie sądzę, żeby mogła nastąpić powtórka z Trzeciej Rzeszy. Nie teraz. Nie w tym kraju. Wbrew temu, co próbuje się propagować w Polsce, Niemcy są w tej chwili jednym z najbardziej demokratycznych krajów świata, a wyczulenie na wszelkie treści prawicowe tak wielkie, że niekiedy przybiera rozmiary absurdu (i dobrze). Prawdę mówiąc, większe obawy wzbudza we mnie to, co się dzieje w innych krajach... nie wyłączając naszego.
    O przekładzie się nie wypowiadam, bo znam tylko oryginał. Możliwe, że tłumacz poległ, to ten teksty był wielkim wyzwaniem. Możliwe także, że tylko dobrze oddał napuszony bełkot Hitlera, bo to akurat Vermesowi udało się znakomicie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nie twierdzę, że w Niemczech mogłaby nastąpić powtórka z Trzeciej Rzeszy - to było zbyt ekstremalne. Ale różni populiści zdobywają władzę w różnych krajach, w tym w Polsce, jak sama zwróciłaś uwagę, a to prowadzi mnie do konkluzji, że pamięć ludzka jest krótka...

      Usuń
  3. Mnie się ta książka wcale nie podobała.

    OdpowiedzUsuń
  4. To musi być ciekawa lektura... :O

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później