Podczas beztroskich rodzinnych wakacji na Majorce Frederik nagle zaczyna zachowywać się impulsywnie i dostaje napadu padaczki. W szpitalu okazuje się, że mężczyzna ma operacyjnego guza mózgu, który zmienia jego osobowość. Prawdopodobnie proces ten trwał już od jakiegoś - nie wiadomo jakiego - czasu. Guz przecież rósł... Po powrocie do Danii wychodzi na jaw, iż Frederik - szanowany dyrektor szkoły - dokonał na jej koncie milionowych defraudacji... Rzecz jasna dla rodziny jest to prawdziwa rewolucja.

Pamiętam, jaką doskonałą lekturą były powieści Lisy Genovy dotyczące właśnie chorób o podłożu neurologicznym. Szczególnie poruszyła mnie Lewa strona życia o zespole nieuwagi stronnej, które to schorzenie de facto zostało wspomniane w Znikasz. Genova nie tylko doskonale opisuje objawy chorobowe, ale i problemy psychologiczne, jakie się z tym wiążą i z jakimi muszą borykać się chorzy. Bohaterką Znikasz jest jednak żona Frederika, a nie on sam, co każe nam popatrzeć na sprawę z nieco innej perspektywy. Mia zastanawia się kiedy to wszystko się zaczęło? Kim tak naprawdę jest jej mąż, jeśli niektóre z jego zachowań należy przypisać wpływowi guza? Czy jest to proces odwracalny? No i czy oszustwa finansowe były również powodowane przez zmiany w jego osobowości? Kłopot z tą książką jest taki, że jej bohaterka jest kompletnie antypatyczna. Nie potrafiłam jej współczuć, ponieważ ona zupełnie nie współczuła swojemu mężowi. Zamiast koło niego, wszystko w tej książce kręci się koło niej. O samych problemach neurologicznych Frederika dowiadujemy się bardzo mało (a jeśli już to z artykułów branżowych cytowanych w powieści), zupełnie nic o tym jak przebiega proces rehabilitacji po zabiegu i na czym on polega. Nie dowiadujemy się też niczego o tym, co przeżywa Frederik, co tłumaczone jest tym, że osoby cierpiące na podobne przypadłości i tak są kompletnie nieświadome ich konsekwencji, czyli owych zmian osobowości, jakie za tym idą. Za to towarzyszymy Mii w chodzeniu na grupę wsparcia dla małżonków osób z podobnymi problemami i czytamy o tym, jak to Mia własnoręcznie odnawiała stare meble i urządzała dom, a teraz to wszystko zostanie zabrane przez komornika. Zaraz po zdiagnozowaniu męża, bohaterka zamiast martwić się o niego i o operację, którą musi przejść, rozpamiętuje swoje małżeństwo. Przez wiele lat miała ona do męża pretensje o to, że ją zaniedbuje, bo zbyt wiele czasu poświęcał pracy. W istocie tylko przez trzy ostatnie lata była szczęśliwa, gdyż Frederik stał się bardziej rodzinny, tak jak tego zawsze chciała, a teraz nagle może okazać się, że ta zmiana Frederika mogła też być wywołana przez guz... Kiedy Frederik idzie na badanie, Mia zamiast cieszyć się, że mu dobrze poszło i że mu się poprawia, martwi się, że za dobrze i że wobec tego sąd dojdzie do wniosku, że kiedy dokonywał defraudacji, wcale nie był taki chory. Bohaterka bardzo szybko też zaczyna rozważać odejście od męża i ułożenie sobie życia na nowo. Skoro nie jest on już tą osobą, którą pokochała...  Frederik jest pokazany jako impulsywne dziecko, któremu nie można pozwolić na podejmowanie samodzielnych decyzji - i tak też traktuje go Mia. Nie widać, ani by go wspierała, ani by pomagała mu w rehabilitacji - raczej stoi z boku i czeka, aż wszystko samo się unormuje. W sytuacji skrajnej posuwa się nawet wobec niego do rękoczynów. Trudno to nazwać współczuciem dla chorej osoby. I to dzieje się w państwie duńskim! Mia zaczyna interesować się schorzeniami i procesami neurologicznymi, szukając na ich temat różnych informacji i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zaczyna ona wszystkich ludzi postrzegać przez ten pryzmat i widzieć u nich jakieś objawy chorobowe. Poza tym nadużywa specjalistycznego słownictwa, co denerwuje nie tylko jej znajomych, ale i czytelnika. Jedna z jej koleżanek oznajmia jej, że jeśli jeszcze raz usłyszy o perseweracji albo o mechanizmach blokowania, wyśle ją na lobotomię. Co więcej, Mia traktuje wszystkich chorych neurologiczne jak trędowatych, obcych, od których należy się trzymać z daleka. 

Uważam, że Znikasz jest niezupełnie udaną powieścią, przynajmniej w porównaniu do wspomnianych już powieści Genovy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że bohaterka powieści Jungersena zachowuje się mało po kobiecemu. Jest w niej jakiś chłód, egocentryzm, jest ona zupełnie pozbawiona empatii. Zastanawiałam się, czy w ogóle kiedykolwiek kochała ona Frederika, czy może tylko swoje wyobrażenie o nim - skoro przez większość ich małżeństwa, mężczyzna nie spełniał jej oczekiwań. Jasne, opieka nad osobą tak poważnie chorą na pewno jest wyzwaniem i stresem, i być może powieść ta jest bardziej realistyczna, niż byłaby historia o dozgonnym oddaniu żony dla męża, ale autor czyniąc bohaterkę tak egocentryczną chyba przesadził. Myślę, że Jungersen o wiele lepiej by postąpił, gdyby zamiast wcielać się w żeńską postać, uczynił narratorem mężczyznę - byłoby to może bardziej wiarygodne. Wszak to przeważnie mężczyźni nie są w stanie podołać i opuszczają w takich sytuacjach chore żony lub dzieci Zapewne Jungersen chciał sprowokować czytelnika do zadania sobie pytań: kim tak naprawdę jesteśmy, w czym tkwi sekret naszej osobowości - a może nawet "duszy" - czy decydują o tym jedynie procesy zachodzące w mózgu? A czy jeśli zajdą w nim jakieś drastyczne zmiany, można nadal uważać, że jesteśmy "sobą"? Ale przecież ludzie zmieniają się cały czas. Może nie diametralnie, ale zmieniają nas doświadczenia życiowe, różne traumy, czasem nałogi, mikrouszkodzenia; podobno jedna na osiem dorosłych osób ma uszkodzony mózg i nawet o tym nie wie. Czy zatem można przyjąć, że te wszystkie zmiany są częścią nas? A kiedy można stwierdzić, że to już nie jesteśmy "my"? I co by to miało oznaczać? A czy tych, którzy popełniają jakieś przestępstwo w wyniku zmian w mózgu lub genetycznych, należy traktować łagodniej? A może wszystkie złe czyny są jakoś biologicznie obciążone? Czy wolna wola naprawdę istnieje, czy jesteśmy zupełnie zdeterminowani przez nasze geny i mózg? W kontekście Znikasz rodzi się też oczywiście pytanie o to, jak postrzegają nas inni, nasi bliscy i za co nas kochają - i kiedy ta miłość może nagle się skończyć (niekoniecznie z naszej winy). W sumie końcowa konkluzja powieści jest jak najbardziej słuszna - należy się zastanowić, kto w tej całej sytuacji bardziej "zniknął": Frederik, czy jego żona (i kto bardziej przyczynił się do rozpadu ich małżeństwa). Mnie nasuwa się po lekturze ponury wniosek, że nie daj Boże, by mi się coś przytrafiło, bo wtedy nie należy się spodziewać współczucia, a tylko tego, że bliscy i przyjaciele się ode mnie odwrócą, uzasadniając to tym, że już nie jestem "taka, jak kiedyś" (czyli pełnosprawna). A podobno ludzie przysięgają sobie "na dobre i na złe" - tylko, że najwyraźniej nie biorą tych słów na serio.

Metryczka:
Gatunek: powieść psychologiczna
Główny bohater: Mia
Miejsce akcji: Dania
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 458
Moja ocena: 4/6

Christian Jungersen, Znikasz, Wyd. Znak, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka, Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym   

Komentarze

  1. Fascynujące! Znaczy nie tyle sama powieść, bo pokazałaś jej mankamenty, które i mnie by drażniły, ale zagadnienie, które porusza! Chodzi mi o zmiany w osobowości spowodowane obecnością guza i wynikające z tego faktu konsekwencje, a także pytania, jakie one rodzą. I chyba po raz pierwszy mam ochotę na nieudaną książkę, patrz, do czego doprowadziłaś! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to całkiem nieudana książka, ale wydaje mi się, że Lisa Genova radzi sobie z podobnymi tematami lepiej

      Usuń
  2. Nie pamiętam już, czy główna bohaterka mnie drażniła - czytałam tę książkę już jakiś czas temu - na pewno jej nie polubiłam, ale chyba też nie o to chodziło. Dla mnie szokujące było to, na jakich kruchych podstawach budujemy nasze relacje z innymi ludźmi i jak łatwo poddać w wątpliwość wszystko, w co wierzymy. No i świetne tu został pokazany rozpad rodziny, niewiele znam innych książek, ilustrujących go w równie bezlitosny sposób.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później