Ta powieść, która przeszła już do klasyki romansu zawsze wydawała mi się ciut skomplikowana: te wszystkie koligacje rodzinne, szwagrowie i bratankowie, jedni pożenieni z drugimi; i dlaczego wszyscy bohaterowie muszą nazywać się prawie tak samo? Wszystko zaczyna się od przybycia do Wichrowych Wzgórz małego znajdy, nazwanego Heatcliffem. Mały Hindley Earnshaw zazdrości mu miłości okazywanej przez ojca, natomiast siostra Hindleya, Katarzyna, zaprzyjaźnia się z Heatcliffem i ci dwoje stają się nierozłączni. Dorastając młodzi zakochują się w sobie, ale Katarzyna wbrew temu, co podpowiada jej serce wychodzi za mąż za sąsiada z Drozdowego Gniazda. To wznieca gniew Heatcliffa. Uraza przenosi się na kolejne pokolenia. 

Kiedyś Bombeletta w ramach bitwy tytułów urządziła porównanie Wichrowych Wzgórz z Dumą i uprzedzeniem. Wygrała oczywiście powieść Austen, ale ja nie zgadzam się z takim werdyktem. Ani jednej, ani drugiej książki nie nazwałabym romansem (a czemu to za chwilę), ale ich porównywanie to jak porównywanie czarnego z białym. W Dumie i uprzedzeniu mamy elegancję i...nudę. Totalny brak emocji. Herbatki, ploteczki, wymuszone uprzejmości, no i rzecz jasna polowanie na męża. Wichrowe Wzgórza to natomiast przeciwieństwo Dumy i uprzedzenia, to pasja i namiętność - aż do przesady. To powieść gotycka w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie iście szekspirowska tragedia. Mamy w niej niewłaściwe obiekty uczuć, miłość i nienawiść, zemstę, a w końcu śmierć. Jest szaleństwo, a nawet przemoc - w tym przemoc domowa. Jane Austen była z pewnością zbyt wielką damą, by coś takiego wymyślić, lecz przez to w jej powieściach to, co nazywane jest miłością jest tylko nędznym cieniem tego uczucia. W Wichrowych Wzgórzach miłość goreje tak bardzo, że spala swoje "ofiary". W życiu czasem tak faktycznie bywa, bywa też że miłość zamienia się w nienawiść... Ja jednak mam wątpliwości, czy Heatcliff i Katarzyna naprawdę się kochali. Owszem padają tutaj słowa o tym, iż Heatcliff jest życiem i duszą Katarzyny, a Heatcliff chce podążyć za swoją ukochaną aż do grobu, ale jednocześnie co to za miłość, kiedy jedna strona życzy drugiej, aby jej duch nie znalazł spokoju po śmierci, a potem odgrywa się na jej dzieciach? Jak dla mnie to nie miłość tylko obsesja, zaborczość, toksyczna relacja. Kiedy kochamy, chcemy przecież dla drugiej osoby jak najlepiej, idealnie nie żądając od niej niczego w zamian. Trudno mi więc w Heatcliffie dostrzec romantycznego, zranionego kochanka - jest on dla mnie niesympatyczną kreaturą, żywiącą się niechęcią (a wręcz nienawiścią) do innych i doprowadzającą innych do nieszczęścia. Póki żyje, wszystkim wokół niego kiepsko się powodzi - jest on jak wampir, wysysający z innych radość życia. Przecież on ciągle powtarza, że nienawidzi wszystkich wokół. W dręczeniu innych posuwa się nawet do przemocy fizycznej. Katarzyna również nie wzbudza nadmiernej sympatii ze swoją kapryśnością, dziwnymi atakami złości i przedłożeniem konwenansów nad "bratnią duszę". Wichrowe Wzgórza natomiast są prawdziwie zatrutym gniazdem. Każdy kto tam trafi staje się gburem nie potrafiącym wykrzesać z siebie miłego słowa dla innych, ani też - co gorsza - pozyskiwać sobie sprzymierzeńców, którzy mogliby pomóc mu w nieszczęściu. W zasadzie trudno lubić kogokolwiek z bohaterów tej powieści: każdy z nich okazuje się być egotykiem dbającym tylko o samego siebie, poczynając od Katarzyny Earnshaw i Heatcliffa, a kończąc na ich dzieciach. Ci ludzie nie wiedzą co to współczucie, ani wybaczenie, nie potrafią przyjąć ręki wyciągniętej do zgody - a powieść pokazuje do czego prowadzi taka postawa. Świadomie, czy nieświadomie Bronte każe się czytelnikom zastanawiać nad starym rebusem: skąd bierze się zły charakter, taki, jaki prezentuje Heatcliff: czy jest on wrodzony (nie wiemy przecież nic o jego pochodzeniu), czy też jest skutkiem traumy doznanej w dzieciństwie. W przypadku Heatcliffa wydaje się oczywiste, że zawiniło niewłaściwe traktowanie w dzieciństwie (co też potem Heatcliff powtarza w stosunku do swojego bratanka), lecz zaciętość i mściwość bohatera z pewnością jest wrodzona. Niewątpliwie też książka daje pstryczka w nos wszystkim tym idealistkom, którym wydaje się, że  mężczyzna gburowaty i porywczy ma w rzeczywistości złote serce i że można go zmienić - a takich panienek ciągle rodzi się na pęczki: 
Dopatrzyła się we mnie romantycznego bohatera, zdolnego do rycerskich uczuć i nieskończonej wyrozumiałości. Tak uparcie obstawała przy fantastycznej wierze w mój szlachetny charakter, stosując do niej swoje postępowanie, że wprost trudno mi ją uważać za rozumną istotę. (...) Musiała ciężko wysilić swoją spostrzegawczość, zanim pojęła, że jej wcale nie kocham.
Mimo więc niesamowitego ładunku emocji, jaki możemy znaleźć w Wichrowych wzgórzach, z łatwością można dostrzec, że autorka trochę przesadziła z dramatyzmem, tak że wykreowane postaci wydają się być przerysowane, ich uczucia wyolbrzymione, a losy zbyt zapętlone ze sobą. Bohaterki są raczej bezmyślne, głupio wierzące w romantyczne uczucie, a nie naprawdę zakochane, a bohaterowie popisują się egoizmem do granic możliwości. Chciałoby się nimi wszystkimi porządnie potrząsnąć. Tłumaczę to sobie tak, że Emily Bronte żyjąca ze swoimi siostrami na uboczu i nie mająca specjalnie doświadczeń z płcią przeciwną, tak właśnie wyobrażała sobie to wielkie uczucie: jako zaborcze i skrajne porywy targające ludźmi. Wygląda też na to, że Emily Bronte nie wiedziała o tym, że małżeństwo zawarte pod przymusem nie jest ważne. Wreszcie powieść jest pełna tajemniczych zgonów: połowa bohaterów jest chorowita, tylko nie wiadomo w zasadzie na co choruje i dlaczego umiera.  Aż trudno uwierzyć, że pisarka o tak bujnej wyobraźni nie napisała już niczego więcej.

Oczywiście nieodłącznym składnikiem tej książki jest jej klimat: przenosimy się na rozległe wrzosowiska czasem opromieniane słońcem, ale najczęściej smagane deszczami i wichrami, tak że samotny dwór staje się jedynym schronieniem. Tymczasem zamiast być ciepłym, przytulnym domem, jest on tak przepełniony negatywnymi emocjami, że tylko w nim straszy. Kiedy oglądałam Skyfall, pomyślałam sobie, że rodowa siedziba Bonda, tytułowe Skyfall jest wypisz, wymaluj idealną scenerią Wichrowych Wzgórz: posępne domostwo w środku... niczego.

Pomimo oczywistych mankamentów Wichrowych Wzgórz, bardzo przyjemnie się je czyta: styl Bronte jest świeży, autorka potrafi utrzymać uwagę czytelnika i wciągnąć go w rodzinny dramat.  Cieszę się, że je sobie przypomniałam po tylu latach na koniec 2015 roku.

Metryczka:
Gatunek: romans
Główny bohater: Heatcliff
Miejsce akcji: Anglia
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 336
Moja ocena: 5/6

Emily Bronte, Wichrowe wzgórza, Wyd. Świat Książki, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. "To powieść gotycka w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie iście szekspirowska tragedia. Mamy w niej niewłaściwe obiekty uczuć, miłość i nienawiść, zemstę, a w końcu śmierć." - tak, tak, tak! Zgadzam się z każdym zdaniem Twojej recenzji, co więcej - miałam bardzo podobne przemyślenia, włącznie z bondowskim domem na szkockich wrzosowiskach! O rany, weszłaś mi do głowy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę sobie kiedyś przypomnieć tą książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam "Dumy i uprzedzenia" ani "Wichrowych wzgórz", lecz obydwie mam w planach na ten rok. Myślę, że będę mogła wtedy sama porównać i stwierdzić, czy rzeczywiście słowo romans tak mało tutaj pasuje :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że wracanie do klasyki nikomu nie zaszkodzi. Jakiś czas temu czytałam "Wichrowe wzgórza", tak dla przypomnienia, bo pamięć niekiedy zawodzi. A te emocje to są naprawdę dramatyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ja już zapomniałam jak dobrze jest czasem przypomnieć sobie starsze pozycje i klasykę

      Usuń
  5. Nie napisała niczego więcej, bo wkrótce po "Wichrowych Wzgórzach" zmarła na gruźlicę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według pewnej teorii spiskowej to Charlotte Bronte otruła swoje rodzeństwo ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później