I odpuść nam nasze...

W październiku 1991 roku piosenkarz Andrzej Zaucha został zastrzelony pod krakowskim teatrem STU. Zbrodni tej dokonał zazdrosny mąż, którego żona była kochanką Zauchy. Również ona zginęła w tej strzelaninie. Zatem podwójne morderstwo z miłości? Czy raczej rozpaczy, zazdrości, zaślepienia? Takie rzeczy się zdarzają. Zabójstwo w tzw. afekcie. Dlatego też winny dostał tylko 15 lat więzienia. Z drugiej strony: niby w afekcie, a jednak tak jakby zaplanowane... 

Nie wiem, czy Janusz Wiśniewski rozmawiał w ogóle z bohaterem swojej książki, owym zazdrosnym małżonkiem, Francuzem zamieszkałym w Polsce. Na końcu powieści znajduje się adnotacja, iż "tekst nie jest reportażem, tylko dziełem fikcji literackiej. (...) Wypowiedzi i myśli bohaterów, ich charakterystyka, a także opisy szczegółów miejsc i wydarzeń nie mogą stanowić źródła wiedzy o faktach". A zatem wszystko, co znajdziemy w tej książce, włącznie z przedstawieniem postaci głównego bohatera jest tylko wytworem wyobraźni pisarza? Wariacją na temat popełnionej zbrodni? Rozumiem, na tym chyba polega ta seria, aczkolwiek trochę nie wiem, jak mam się do tego odnieść, skoro nie wiem, na ile dywagacje autora odnośnie motywacji i uczuć Vincenta są prawdziwe, a na ile pozostają one li wyłącznie dywagacjami. Vincenta widzimy w dosyć szczególnym momencie jego życia, świętującego święta Bożego Narodzenia wraz ze swoją nową rodziną. Biega on po mieści w typowym przedświątecznym amoku, jednocześnie poddając się zadumie i wspomnieniom. Wspomnieniom przede wszystkim dotyczącym popełnionego czynu, pobytu w więzieniu, ale nie tylko. Wiśniewski mocno podkreśla jako motywację dokonania tego czynu poczucie krzywdy, pohańbienie, ujmę na honorze. Ta "honorowa" kwestia przewija się w powieści kilka razy, także w opowieści o młodzieńczej miłości bohatera, kiedy ten zakochał się w dziewczynie, mającej już chłopaka. Dziewczyna nic Vincentowi o chłopaku nie wspomniała, a kiedy ten pojawił się z pretensjami, Vincent poczuł się winny dlatego, że skrzywdził tamtego i "poniżył, zbliżając się do jego kobiety". Takie postawienie sprawy nie zrobiło to na mnie najlepszego wrażenia. A zatem już nawet nie miłość, zazdrość, nie rozpacz dlatego, że ktoś kogo uważaliśmy za osobę najbliższą na świecie nas zranił, zawiódł nasze zaufanie, ale ujma na męskim honorze?? Czyli zranienie męskiego ego, miłość własna, a nie do swojej partnerki. A to traktowanie kobiety jak własność - odmawianie jej de facto prawo do decydowania z kim chce być, bo o tym decydują panowie nad jej głową, tak jak to było w przypadku nieszczęsnej Aiszy? No niestety, mocno pachnie mi tu męskim szowinizmem. 

Janusz Wiśniewski jest pisarzem wzbudzającym we mnie mieszane uczucia. Są książki jego autorstwa, które mi się podobały (np. Samotność w sieci czy Grand Hotel), ale są też takie, od których mnie odrzuca, jak od nieszczęsnego Na fejsie z moim synem. Wiśniewski to mistrz dygresji. Także w I odpuść nam nasze... dopuszcza się tego grzechu. Widzimy bohatera przeżywającego wyrzuty sumienia, żałującego tego, co uczynił i starającego się to jakoś odpokutować poprzez pobyt w więzieniu, a potem zamknąć tamten rozdział życia, rozpoczynając wszystko na nowo w nowym miejscu, z nową partnerką. Ale pomiędzy tym jest całe morze dywagacji na wszelakie tematy: przede wszystkim życia w PRL-u, wspomnień z więzienia i historii innych osadzonych, religii, a także przeżywania Wigilii. O tym ostatnim - o szczególnym znaczeniu tego święta w Polsce - jest dobrych 20 stron, o ile nie więcej. Można by nazwać I odpuść nam nasze... taką polską opowieścią wigilijną. Wszystko odbywa się tu w kontekście do tego dnia, dnia kiedy "milkną wszystkie spory" i kiedy powinno się innym wybaczać ich przewinienia. Aczkolwiek nie wiadomo, czy bliscy Andrzeja Zauchy wybaczyli Vincentowi to, co uczynił... Jak na Wiśniewskiego przystało, żongluje on różnymi niuansami ludzkiej emocjonalności i gra na tych emocjach, lecz nie uważam, by była to rzecz sentymentalna, czy kiczowata. Inna kwestia, ile jest w tym prawdy, o czym już wspominałam - uważam, że trochę niebezpieczne jest dywagowanie o czyichś motywach i uczuciach, zwłaszcza jeśli ta osoba żyje i może to przeczytać. Czytało mi się to dobrze, nawet mimo tego, iż autor momentami bardzo odbiegał od tematu. Odpuszczam ten grzech autorowi, pewnie jednak gdyby ta książka była dłuższa i gdyby pisarz tak pociągnął dłużej, to bym tych wszystkich dygresji nie zdzierżyła...

Metryczka:
Gatunek: powieść kryminalno-obyczajowa 
Główny bohater: Vincent
Miejsce akcji: Polska 
Czas akcji: współcześnie oraz 25 lat wstecz
Ilość stron: 220
Moja ocena: 4,5/6

Janusz Wiśniewski, I odpuść nam nasze..., Wyd. Od deski do deski, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym  

Komentarze

  1. Z tego, co kojarzę czytałam wywiad z autorem udzielony przed premierą książki i wspominał on tam, iż spotkał się z zabójcą Zauchy. Może zatem te wszystkie dygresje są jednak uzasadnione? Trudno powiedzieć.

    Na pewno książka jest warta uwagi - zresztą jak każda z tej serii wydawnictwa Od deski do deski. Zaczęłam ją czytać podczas wizyty u klienta w areszcie śledczym, a więc w miejscu, gdzie "na bramie" zostawia się wszelkie urządzenia elektroniczne i człowiek może faktycznie poczuć się, jakby był osadzonym. Nie skończyłam lektury, bo w warunkach wolności już mnie tak nie wciągnęła. Zdecydowanie nie jest to książka do tramwaju czy na relaks po pracy.

    Może powinnam znowu zabrać ją ze sobą na wizytę w izolacji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli autor rozmawiał z bohaterem to tak, ale z książki to nie wynika

      Usuń
  2. Książka na pewno specyficzna, zainteresowała mnie, ale nie jestem pewna czy nie będzie mi przeszkadzał fakt, że nie wiem ile w niej prawdy, a ile fikcji...

    OdpowiedzUsuń
  3. Również miałam mieszane uczucia, zanim zaczęłam lekturę tej książki, bo nie zawsze mi po drodze z tym pisarzem. To odbieganie od tematu, odniosłam wrażenie, że jest po to, by zaprezentować kontekst historyczny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później