Agent federalny Ethan Burke budzi się, pokiereszowany w nieznanym sobie miasteczku. Przypomina sobie, że miał wypadek samochodowy, w którym zginął jego partner. On sam błąka się po mieście, nękany strasznymi bólami głowy - ewidentnie powinien leżeć w szpitalu. Nie może skontaktować się ze swoimi najbliższymi, nie ma też przy sobie swoich rzeczy osobistych: portfela, prawa jazdy, iPhona. Spotykani ludzie wydają mu się być życzliwi, ale w rzeczywistości nikt nie chce mu pomóc. Burke coraz bardziej zirytowany nieskutecznymi próbami skontaktowania się z rodziną i z przełożonymi usiłuje wydostać się z miasta. Wtedy okazuje się, że coś tu nie gra. Coś z tym miastem jest "nie tak". Wayward Pines wydaje się być rajem - mieścina leży na odludziu, otoczona górami i lasami, wypełniona uroczymi domami w wiktoriańskim stylu. Panuje w niej spokój, a jej mieszkańcy wydają się być szczęśliwi i zrelaksowani. Na pozór sielanka. Dziwne jest to, że wszyscy żyją jakby w oderwaniu od tego, co aktualnie dzieje się na świecie, a zbyt wiele szczęścia i zbytnia idylla zawsze jest podejrzana. Jaki sekret skrywa Wayward Pines?

Mam nadzieję, że tym opisem was zaintrygowałam. W zasadzie napisanie recenzji tej powieści bez spojlerowania jest nie lada sztuką. Autor tej trylogii, Blake Crouch, inspirował się serialem o miasteczku Twin Peaks, miasteczku na pozór spokojnym, jednak przepełnionym złem. Gdybym jednak o tym nie wiedziała (nie przeczytała w posłowiu), nie przyszło by mi to do głowy. Mnie Wayward Pines o wiele bardziej kojarzyło się z serialem Lost, historii o złowieszczej wyspie, na której wydarzają się coraz to dziwniejsze i coraz bardziej fantastyczne rzeczy. Twin Peaks było dziwaczne z uwagi na ludzi je zamieszkujących, a nie na charakter samego miejsca, natomiast w Zaginionych działy się rzeczy trudno wytłumaczalne same z siebie... Podobnie jest z powieścią Wayward Pines. Hiczkokowski początek sprawia, że czytelnik od pierwszych stron jest zaintrygowany, pragnie rozwikłać tajemnicę i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Kartki przewracają się same, zwłaszcza, że konstrukcja tekstu temu sprzyja: autor posługuje się krótkimi zdaniami, często nawet pojedynczymi wyrazami, nie zagłębia się w opisy, stawia na akcję. A ta toczy się błyskawicznie. W miarę jej rozwoju staje się coraz bardziej oczywiste, że książkę należy bardziej zaliczyć do fantastyki, niż do powieści realistycznych. Autor porusza tu strunę, na którą ja też jestem wrażliwa, mianowicie eksploatacji i zanieczyszczania Ziemi przez ludzi, co nie może prowadzić do niczego dobrego. Sam agent Burke również ma swoje tajemnice, coś, co ciąży na jego życiu, a co - stopniowo ujawniane w powieści - powoduje, że mamy podwójną zagwozdkę dotyczącą tego, co tu jest prawdą, a co fikcją.

Książka trafiła do mnie przez przypadek, ale już po pierwszych kilkudziesięciu stronach Szumu popędziłam do biblioteki i wypożyczyłam sobie kolejne części, choć przyznaję, że po skończeniu Szumu mój entuzjazm jakby lekko opadł. Spowodowane było to właśnie owym fantastyczno-apokaliptycznym klimatem powieści, za czym niespecjalnie przepadam. Wygrała ciekawość odnośnie tego, jak dalej potoczy się ta historia, co okaże się prawdą, a co kłamstwem. Nie chcę tu spojlerować, ale skoro mamy do czynienia z drugą częścią, to pewnie się domyślacie, że główny bohater nie zdołał się z Wayward Pines wydostać. Mało tego, Burke zajmuje w miasteczku uprzywilejowaną pozycję - nie jest już ofiarą, ale stoi po drugiej stronie "barykady": jest szeryfem i jedną z niewielu osób znających prawdę. Teraz on musi pilnować, by nikt z owego "raju na ziemi" nie uciekł. Ale czy okaże się pracownikiem subordynowanym? W Buncie opisano dokładnie jakie są zasady funkcjonowania Wayward Pines. Nie ma już tajemnicy, jest czysta sensacja. Czytając, zastanawiałam się nad tym, po co robić z tego taki sekret, czy nie prościej byłoby powiedzieć ludziom całą prawdę - z pewnością mieszkańcom żyłoby się lepiej, bez tego poczucia, że utkwili w jakimś więzieniu, bez udawania, że wszystko jest w porządku i zadręczania się poczuciem bezsensowności życia. Bo wielu mieszkańców Wayward Pines tak czuje. Oto paradoks ludzkiego rodzaju: niby mają wszystko, nie muszą się niczym przejmować, a jednak chcieliby czegoś więcej. Niemożność wyjechania z Wayward Pines powoduje, że egzystencja bardzo się kurczy: nie wchodzi w grę podróżowanie, poznawanie innych kultur, studiowanie i znalezienie lepszej pracy, nawet znalezienie miłości staje pod znakiem zapytania, skoro ta społeczność jest taka mała... Ciekawe. Pod koniec powieści dostajemy kolejnego twista akcji, mającego zachęcać do szybkiego sięgnięcia po tom trzeci. Jednak po przeczytaniu Buntu miałam jeszcze większe poczucie, że tego typu literatura to nie moje klimaty. Może też ta powieść źle mi się będzie kojarzyć, bo czytałam ją z bólem głowy - choć może to w zasadzie powinnam zaliczyć na jej plus, że jest tak lekka, że można ją bez problemów ogarnąć nawet przy kiepskim samopoczuciu.

Trzecia część trylogii jest, moim zdaniem, częścią najsłabszą. Czytając ją myślałam sobie: no nie, naprawdę? Pierwsza połowa książki jest straszliwie monotonna, mamy tu w zasadzie do czynienia tylko z jednym zdarzeniem powtarzającym się X razy: nawet jeśli jest to wydarzenie rodem z horroru, to po pewnym czasie powtarzane w nieskończoność zaczynają nudzić. Ilukrotnie można czytać jedno i to samo? Autor zdecydowanie przesadził z podkręcaniem tempa akcji, co odbywa się kosztem logiki i innych elementów, jakie powinny znaleźć się w powieści. Jest dużo krzyku i biegania, i niewiele ponad to. Brak w Krzyku tła psychologicznego, które się samo prosi po tym, co stało się w miasteczku. Nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie czemu twórca miasteczka nie powiedział ludziom prawdy (choć w powieści jest zdanie sugerujące, że zamierzał). Crouch nie wykorzystał też wątku z powracającym nomadą oraz perypetiami uczuciowymi głównego bohatera - to jest kompletnie niewiarygodne. Generalnie Krzyk sprawia wrażenie, jakby autorowi brakło koncepcji co by tu napisać i w jaki ciekawy sposób rozwiązać problemy Wayward Pines.

Trylogia Blake'a Croucha to nie jest literatura wysokich lotów, raczej bardzo wciągająca powieść sensacyjno - fantastyczna, czysta rozrywka. Na pewno nie będziecie się przy niej nudzić. Szkoda tylko, że każda część jest o oczko gorsza od poprzedniej (a moim skromnym zdaniem niczego nie stracicie ograniczając się tylko do Szumu). Na podstawie powieści nakręcono miniserial. Moim zdaniem sporym utrudnieniem w polskiej promocji tego cyklu książki jest niezbyt szczęśliwy, trudny do zapamiętania tytuł: Wayward Pines to jednak nie Twin Peaks. Zwłaszcza, że w wersji oryginalnej tytuł ten jest prostszy i brzmi po prostu Pines, czyli Sosny.

Metryczka:
Gatunek: powieść fantastyczna
Główny bohater: Ethan Burke
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone 
Czas akcji: -
Ilość stron: 360+360+340
Moja ocena: 5-4-3/6

Blake Crouch, Wayward Pines, Wyd. Otwarte, 2014/2015

Książki biorą udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Nie przepadam za fantastyką, ale ta trylogia jakoś złapała mnie za serce. Chętnie się za nią rozejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dość mocno rozczarował mnie finał "Szumu" i dlatego jeszcze nie sięgnęłam po "Bunt", mimo że mam go u siebie już naprawdę bardzo długo. A opinia o "Krzyku" jeszcze bardziej mnie zniechęca. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. od dłuższego czasu poluję na pierwszą część. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później