Podobno czytamy coraz grubsze książki - z badania przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii wynika, że w ciągu ostatnich piętnastu lat przeciętna książka, po jaką sięgamy, zwiększyła swoją objętość o 25%. Nie wiem, czy podaż wynika tu z popytu, czy raczej jest na odwrót, fakt, że grubych tomisk pojawia się w księgarniach coraz więcej, a Elżbieta Cherezińska najwyraźniej wyspecjalizowała się w powieściach liczących sobie co najmniej 700 stron. Marlon James, zdobywca tegorocznego Bookera, odgrażający się, że napisze "afrykańską Grę o tron" przechwala się, że opisy scenerii, czy tajemniczej rasy krasnoludów na kilka stron nie są dla niego żadnym problemem. Dla polskiej pisarki, autorki "polskiej Gry o tron", najwyraźniej też nie... Mimo wszystko objętość tej książki, pospołu z faktem, że jest ona wydrukowana drobniutką czcionką oraz tym, że zaczyna się to wszystko od bitwy pod Olszynką Grochowską, odstraszały mnie od lektury. Już chciałam odnieść do biblioteki, ale jednak się przemogłam. Zawzięłam się, siedziałam cały weekend i przeczytałam.  Czytałam jednak Turniej cieni z mieszanymi odczuciami. Bo z jednej strony jest to książka, w której Cherezińska powraca do dobrej formy, może nawet najlepsza w jej dotychczasowym dorobku. Nie ma tu tej gonitwy myśli, miliona bohaterów i filmowego stylu, jakim napisane są poprzednie powieści, głównie te z cyklu Odrodzone królestwo. Odłóżmy te przeklęte Korony na bok, zdecydowanie bliżej Turniejowi do Legionu. Turniej jest dopieszczony, kunsztowny,  iskrzący się szczegółami. To jest znowu powieść, podczas lektury której towarzyszył mi podziw dla warsztatu autorki, dla jej kunsztu pisarskiego i pracy włożonej w napisanie tej książki. Czytając opisy - czy to syberyjskiej tajgi, rosyjskich miasteczek, czy bliskowschodnich pałaców, miałam wrażenie, jakby autorka tam była i widziała to na własne oczy. Przy lekturze fragmentów rozgrywających się w Wielkiej Brytanii w ogóle zapominałam, że mam do czynienia z polską literaturą, miałam wrażenie, jakby to napisał Anglik, zaś przy fragmentach "rosyjskich" nasuwały mi się skojarzenia z Tołstojem. Trudno tu się czegokolwiek doczepić, zgrzyty były jedynie dwa - kiedy znalazłam w treści błąd ortograficzny i kiedy w usta cara włożono współczesne polskie przekleństwo.

Z drugiej strony temat, jakiego dotyczy książka jest dla mnie średnio ciekawy. Mamy bowiem pierwszą połowę XIX wieku, po klęsce powstania listopadowego z Polski na Zachód uciekają wszyscy ci, którzy mogą spodziewać się represji ze strony cara. We Francji powstają zgrupowania emigrantów, robiące swoją własną politykę, m.in. Towarzystwo Demokratyczne. Z kolei w drugą stronę, na Syberię ciągną transporty skazańców. Wielu więźniów zostaje wciągniętych do służby rosyjskiej, m.in. młodziutki Jan Witkiewicz. Z racji swoich talentów szybko robi on karierę i zaczyna funkcjonować jako carski agent w Afganistanie. To już są tereny, gdzie ścierają się interesy brytyjskie i rosyjskie, a jest wielu, którym wybuch wojny między tymi państwami byłby na rękę. Dążą do tego również Polacy. Witkiewicz zaś jest szpiegiem pierwszej klasy, nieuchwytnym człowiekiem enigmą. Drugim bohaterem powieści i zarazem przeciwieństwem Witkiewicza, jest Rufin Piotrowski, idealista i patriota, człowiek z sercem na dłoni, były powstaniec, skazany na katorgę za podżeganie do buntu. Ląduje on w dalekim Omsku, gdzie wcale mu nawet nie jest tak źle, lecz dobija go świadomość, że dla Rosjan jest nikim i że musi cierpieć niewolę. Czuje się jak lew w klatce. Dlatego też postanawia uciec, co jest wyczynem nie lada w państwie policyjnym, jakim jest Rosja.  Opis drogi Piotrowskiego z Syberii aż do Francji stanowi sporą część książki. Jest wreszcie trzeci bohater, Adam Gurowski, zaprzaniec, płatny pachołek Rosji, który w zapale rewolucyjnym stwierdził, że niepodległa Polska jest nikomu niepotrzebna do szczęścia, a wszystkich Słowian powinna pod swym sztandarem zjednoczyć Matuszka Rosja. Polacy go za to znienawidzili. Cała trójka głównych bohaterów wplątana jest w skomplikowaną grę dyplomatyczną, toczącą się na najwyższych szczeblach, od zacisznych gabinetów brytyjskich arystokratów, po biura carskiej tajnej policji. To ów tytułowy turniej cieni.

Zastanawiałam się, podobnie zresztą, jak w przypadku Legionu, czemu Cherezińska wybrała taki, a nie inny epizod polskiej historii. Niby - jak pisze autorka - życiorysy tych trzech postaci (autentycznych), idealnie nadają się na książkę, są fascynujące, a jednocześnie już zapomniane, ale dla mnie XIX wiek - zrywy niepodległościowe, polska martyrologia - są najmniej chyba interesującym okresem naszych dziejów. Cały Turniej cieni przepojony jest patriotyzmem, hasłami narodowościowymi, nadzieją Polaków na odzyskanie niepodległości. Temu służyło m.in. angażowanie się w knowania mające na celu popchnięcie mocarstw zachodnich do wojny z Rosją o tereny na Bliskim Wschodzie. Temu poświęcona jest cała powieść. Dziś możemy patrzeć na to z pobłażliwością, bo wojna ta owszem - wybuchła - ale dla Polski nic z tego nie wynikło. Powtarza się też w Turnieju cieni lejtmotiw z Legionu: Polacy nie mogą niczego osiągnąć, bo zamiast ze sobą współpracować, ciągle się ze sobą kłócą. Jednocześnie Cherezińska w swej najnowszej powieści zawarła również pewne anachronizmy: o niektórych rzeczach (np. o dżihadzie) pisze tak, że mamy wrażenie, że wszystko to jest nadal aktualne, że nic się nie zmieniło - i zastanawiałam się, czy faktycznie te problemy miały miejsce już wieki temu, czy autorka w ten sposób chce nawiązać do aktualnych problemów na świecie. Wszak Bliski Wschód cały czas wstrząsany jest jakimiś konfliktami, w Rosji też w sumie niewiele się zmieniło, a Polacy jak się kłócili, tak się kłócą... Jedna sprawa powoduje, iż powieści Cherezińskiej nie są najłatwiejsze w odbiorze - to, co tworzy pisarka obraca się zawsze wokół polityki, a to zawsze mnie nuży. Autorka nie wprowadza lżejszych wątków, równoważących owe ciężkie politykowanie - dla przykładu w Turnieju cieni pojawia się sprawa skradzionych na Bliskim Wschodzie klejnotów, które ktoś usiłuje sprzedać w Londynie. Można by z tego zrobić niezły wątek sensacyjny, ale Cherezińska ledwo sprawę zarysowuję i temat umiera. Także wątek Witkiewicza niewiele ma w sobie sensacji (jak na wątek szpiegowski), jest zbyt stateczny. Wracając jeszcze do grubych tomisk - uważam, że Turniej cieni można by spokojnie odchudzić, wybierając na bohatera tylko jedną z trzech postaci. Życiorys każdej z nich wystarczyłby bowiem na książkę, pakowanie ich trzech do jednej było niepotrzebne. O ile losy Witkiewicza i Piotrowskiego gdzieś się jeszcze przecinają, to już Gurowski pasuje tu jak kwiatek do kożucha.

Czytałam więc Turniej cieni z umiarkowanym (ze względu na tematykę) zainteresowaniem, bo książka była dla mnie przyciężka, ale jednak z zainteresowaniem, co mogę niewątpliwie zaliczyć na plus pisarce. Wypieków na twarzy nie było, za to był podziw dla tego, w jaki sposób pisarka wykreowała postaci, odtworzyła tło historyczno-obyczajowe i wszystko to razem splotła. Nie wykluczam poza tym, że są osoby, dla których akurat te tematy są frapujące, a zatem lektura Turnieju cieni okaże się dla nich niezłą gratką. Na pewno warto przeczytać. A już na marginesie - powieść ma tragiczną, przepaskudną okładkę.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Jan Witkiewicz, Rufin Piotrowski, Aleksander Gurowski
Miejsce akcji: Rosja, Afganistan, Wielka Brytania
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 815
Moja ocena: 5,5/6

Elżbieta Cherezińska, Turniej cieni, Wyd. Zysk i S-ka, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Dawno temu przeczytałam cały cykl "Północna droga" i muszę przyznać, że wydał mi się bardzo ciekawą lekturą. Jakiś czas temu zastanawiałam się nad spotkaniem ze wspomnianym tu przez Ciebie "Legionem", ale jakoś do tej pory nie udało mi się poznać tej książki. Niestety fabuła "Turnieju cieni" nie brzmi dla mnie zbyt intrygująco, zatem na razie nie planuję jej poznania.

    P.S. mam nadzieję, że się nie obrazisz jak wskażę Ci błąd - "dżichad" pisze się przez samo h.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam, ja z kolei uwielbiam "Odrodzone królestwo" i "Północną drogę", głównie ze względu na tematykę, nie mam się do czego przyczepić. "Turniej cieni" mnie olśnił - może i jest bardziej dojrzały i uporządkowany... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też byłam bliska olśnienia, gdyby nie ten nie do końca mnie pociągający mnie temat

      Usuń
  3. "Odrodzone Królestwo" bardzo mi się podobało. Na początku miałam wątpliwości, czy historia o czasach rozbicia dzielnicowego będzie mi się podobała, ale niespodziewanie tak się stało. Liczę na to, że z "Turniejem cieni" będzie podobnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się właśnie nastawiałam bardzo na Odrodzone królestwo, bo lubię średniowiecze, a tu klops...

      Usuń
  4. Ja się właśnie przybieram do recenzji, ale mi własnie ten Turniej nie do końca podszedł. A już Rufin Piotrowski po prostu mnie wykańczał psychicznie z tą swoją ponadludzką dobrocią, naiwnością i prostotą - choć jego ucieczka to rzeczywiście wyczyn niesamowity i fajnie, że Cherezińska o nim pisze. Zgadzam się tez z Tobą, że hrabia pasuje tu trochę jak kwiatek do kożucha, ale zainteresowała mnie ta postac bardzo, dałabym jej oddzielną książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jeśli bohaterowie byli autentyczni, to tak to wyglądało - wszystkie trzy życiorysy były dla mnie ciekawe i nadające się na osobną książkę

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później