Z tajemniczym terminem silva rerum zetknęłam się dopiero niedawno, właśnie przy okazji litewskiej powieści. Nie jest silva rerum łacińską nazwą jakiejś rośliny, czy też choroby, ale jest to określenie na staropolską domową księgę, w której zapisywano sprawy wszelakie, od relacje z dnia codziennego, przez dowcipy, przepisy kulinarne, po wiersze i inne próby literackie. Spisywanie takich sylw popularne było w rodach szlacheckich, wśród - oczywiście - ludzi w miarę światłych i wykształconych. I tak oto zapoznajemy się z losami litewskiej rodziny Narwojszów, mieszkających w majątku nieopodal Wilna. Elżbieta i Jan Maciej są starzejącymi się rodzicami dwójki niesfornych bliźniaków, Kazimierza i Urszuli. Dzieci wychowywane są w wiejskich okolicznościach i wcześnie poznają tajemnicę śmierci. To wpływa na ich dalsze postrzeganie świata. Kazimierz zadziwia ojca swoją dezynwolturą, natomiast Urszula - nieświadoma swojej urody i czaru, jaki rzuca na przedstawicieli płci przeciwnej - postanawia wstąpić do klasztoru. Kiedy nadchodzi stosowny czas cała rodzina udaje się do Wilna, by znaleźć dla dziewczyny odpowiedni przybytek. Nie jest to takie proste, gdyż w owym czasie przyjęcie do klasztoru wiąże się z przekazaniem stosownych apanaży na rzecz wspólnoty... 

Ah, jak ja uwielbiam takie chwile, kiedy mogę wziąć książkę i zatopić się w lekturze, wpadając bez reszty w powieściowy świat. Kiedy dochodzi do mnie, że trzymam książkę, którą mogłabym czytać i czytać, i która najlepiej, gdyby w ogóle się nie kończyła. Bardzo ciekawe, że nader często takimi lekturami okazują się sagi rodzinne. Silva rerum to już kolejna taka saga, po Middlexie i Dygocie, która mnie ostatnio zauroczyła. I zastanawiam się wtedy, jak to jest zrobione, że wyszło tak wspaniale, że na pozór zwyczajne życie opisane jest w taki sposób, że czyta się to z zapartym tchem. Nie wiem. Pisarka, Kristina Sabaliauskaite (nazwisko absolutnie nie do wymówienia i nie do zapamiętania) pisze tak, jakby z jej pióra spływały nie słowa, a muzyka. Jej frazy są długie i melodyjne, gawędziarskie, dla zaczerpnięcia tchu przerywane tylko przecinkami (gratulacje również dla tłumaczki za tak udany przekład). Mimo to nie męczą, a dygresje nie denerwują, tylko wciągają równie mocno jak wątki główne. 500 stron minęło jak z bicza trzasnął... Historia rodziny Narwojszów oraz bohaterów pobocznych jest o tyle malownicza, że dzieje się w XVII-wiecznych realiach, a autorka bardzo udatnie odmalowuje nie tylko bohaterów, ale i tło obyczajowe. Mamy niesfornych wileńskich żaków, interesowną szlachtę, dewotów kontra wolnomyślicieli, chciwe ksieni klasztorów, mało pobożne zakonnice. Szczególne miejsce należy się tu sowizdrzałowi Janowi Kirdejowi Birontowi, który nadaje niewątpliwie kolorytu pobytowi Narwojszów w Wilnie. Trochę miejsca autorka poświęciła na opis strasznego i krwawego najazdu Kozaków na Wilno, co jednak (na szczęście) oglądamy tylko w reminiscencjach, akcja powieści rozgrywa się bowiem w kilka lat po owym wydarzeniu. Jest też Silva rerum swoistym rajdem po dawnym (częściowo już nie istniejącym) Wilnie - podobno książka służy już jako przewodnik po tym mieście. Wątkiem, który najbardziej mnie ujął nie był wcale wątek przeżywającej młodzieńcze rozterki Urszuli, ale jej starzejących się rodziców, przede wszystkim matki odkrywającej, że choć jej życie, mimo mniejszych i większych dramatów, było całkiem satysfakcjonujące, to jednak było ono głównie spełnieniem czyichś oczekiwań, jak zresztą życie większości kobiet w tamtych czasach. Oczekiwano od nich, że wyjdą za mąż, urodzą dzieci i będą prowadzić dom, a nikt nie pytał się ich o zdanie, czy to jest to, czego naprawdę chcą... Alternatywą było właśnie pójście do klasztoru - kto wie, czy dla niejednej nie lepszą - wszak mężczyźni są niestali i tylko z nimi kłopoty... Nie za bardzo natomiast zrozumiałam o co chodziło z papierami przechowywanymi przez Jana Macieja.

Powiedzieć, że jest to bardzo udana powieść, to byłoby spore niedopowiedzenie. To powieść przecudnej urody, zachwycająca językiem, jak i klimatem stworzonym przez Kristinę Sabaliauskaite. Pięknie pisarka opowiada o miłości, zażyłości, życiowych wyborach, także o przyjaźni i rozlicznych innych więzach łączących ludzi ze sobą. Autorka na Litwie podobno była początkowo za tą powieść gromiona, ze względu na liczne w niej ślady polskości - przewijają się tu wszak w tle i polscy magnaci, sami Narwojszowie też są szlachtą polską. Tak jak my chlubimy się wieszczami urodzonymi na Litwie, tak Litwini starają się wymazać fakt, że przez kilkaset lat Litwa była częścią Rzeczpospolitej. Tym niemniej w końcu Silva rerum okazała się bestsellerem za naszą wschodnią granicą i świetnie, że ukazała się u nas - wszak literatura litewska nie jest zbyt często widywana w naszych księgarniach. Powieść ma mieć dalszą część (a nawet trzy dalsze części), na które już nie mogę się doczekać.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Urszula i Kazimierz Narwojszowie
Miejsce akcji: Litwa 
Czas akcji: XVII wiek
Ilość stron: 512
Moja ocena: 6/6

Kristina Sabaliauskaite, Silva rerum, Wyd. Znak, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Już na mnie czeka- ale się cieszę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam dotąd powieści historycznej, której akcja osadzona jest na Litwie i już choćby tylko z tego powodu ciągnie mnie do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie ta XVII-wieczna Litwa niczym się od ówczesnej Polski nie różni - przecież to było jedno państwo

      Usuń
  3. Wiedziałam! To po prostu mega dobra powieść. Bardzo trafnie to ujęłaś: " pisze tak, jakby z jej pióra spływały nie słowa, a muzyka". :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Długo, długo chodziła za mną ta książka, a jak już dotarła - miłość.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później