Grudzień w skrócie

Zimowe przesilenie już za nami, przed nami natomiast sylwestrowa zabawa. Na podsumowanie roku jeszcze przyjdzie czas, póki co postanowiłam podsumować grudzień, jako że był to miesiąc obfitujący w książki, w książki w dodatku dobre oraz w opasłe tomiska. Przeczytałam tych książek 20 (w tym pierwsze dwie z cyklu Świat Dysku), dziesięć opisałam na blogu (włącznie z dzisiejszymi to będzie 15), a na swoją kolej czekają jeszcze cztery recenzje. Przyznanie palmy pierwszeństwa będzie w tym miesiącu trudne, bo powinnam wziąć pod uwagę Ogród wieczornych mgieł, Silva rerum, Turniej cieni, Bezcenne, NOS4A2 oraz Drooda, choć ten ostatni stracił w stawce zbyt rozciągniętą końcówką. Poza tym przecież delektowałam się w minionym miesiącu Wszystkimi lekturami nadobowiązkowymi, o których jeszcze wszakże napiszę. Wreszcie było kilka pozycji, którym nie będę poświęcać osobnego wpisu, ale postanowiłam wspomnieć o nich w skrócie tutaj, ponieważ są to książki nowe i może będziecie szukać o nich opinii: 


W nowej książce Iana McEwana mamy dwa kluczowe wątki: rozpadu wieloletniego małżeństwa oraz dylematów moralnych związanych z ratowaniem życia w opozycji do dogmatów religijnych. Główna bohaterka, Fiona, jest doświadczoną sędziną, rozstrzygającą sprawy cywilne i rodzinne. Na jej wokandę trafia m.in. sprawa rozdzielenia braci syjamskich, skutkująca niechybną śmiercią jednego z nich, czy też sprawa posłania do szkoły dziewczynek wychowywanych w tradycyjnej żydowskiej diasporze. W obydwu przypadkach rozwiązaniu wydającemu się logicznie słuszne sprzeciwiają się rodzice dzieci. Tak jest również w sprawie małoletniego Adama chorego na białaczkę, świadka Jehowy, który zgodnie z nakazami swojej religii odmawia zgody na transfuzję konieczną do leczenia. Fiona wydaje się być sędziną tyleż kompetentną, co bezstronną, potrafiącą zawsze z każdej sytuacji znaleźć salomonowe wyjście, czy też raczej salomonowe uzasadnienie podjętej decyzji. Tym razem jednak nie jest w dobrej formie, ponieważ jej małżonek właśnie oznajmił jej, że chciałby jeszcze w życiu przeżyć ognisty romans - rzecz jasna nie z nią. Fiona nie zastanawiając się długo (ani też nie sięgając zbytnio w pamięci do podobnych spraw kłócących się z sobą małżonków, z którymi pewnie miała do czynienia) wyrzuca Jacka z domu. Uważa, że skoro ona była mu wierna, to nie ma powodu, dla którego miałaby tolerować jego skok w bok.

Czy Ian McEwan chciał tą powieścią wpisać się w nurt powieści podejmujących kwestie funkcjonowania religijnych fundamentalizmów? Nie wiem, bo obydwa wątki - i ten zawodowy, i ten osobisty wydały mi się ledwo liźnięte, a nie potraktowane z należytą ku temu uwagą. Z takich tematów Jodi Picoult zrobiłaby tragedię na trzy głosy: batalia sądowa o życie nastolatka, z wszystkimi za i przeciw, a do tego dramat kobiety opuszczonej przez męża. Natomiast w wydaniu Iana McEwana zdało mi się to zaledwie streszczone - zresztą książeczka nie jest zbyt obszerna, do przeczytania w jeden wieczór. Nic więc dziwnego, że i u czytelnika nie wzbudza to specjalnych emocji. Po raz kolejny nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że pisarzowi temu nie wychodzi wcielanie się w postaci kobiece - są one u niego zbyt zimne, analityczne, pozbawione empatii. Fiona niby cierpi w związku z rozpadem swojego małżeństwa, ale szybko okazuje się, że jednak wcale tak bardzo jej nie zależy. W życiu zawodowym zaś, dążąc do absolutnego profesjonalizmu, jest jak maszyna - zupełnie wyzuta z uczuć. Dlatego też przebieg akcji w tej książce - znając styl pisania McEwana, pisarza specjalizującego się w ukazywaniu ludzkich błędów prowadzących do tragicznych skutków - był dla mnie bardzo przewidywalny, szybko domyśliłam się, jak się to wszystko skończy. I niespecjalnie mnie to poruszyło. Temat interesujący i poważny, powieść przeciętna. 

Ian McEwan, W imię dziecka, Wyd. Albatros, 2015 


Druga książka australijskiego pisarza, z jaką miałam do czynienia trafia niestety do przegródki "strata czasu". Nie znoszę stylu w jakim napisana jest ta powieść: tak, że nie wiadomo o co chodzi i czytelnik musi się tego domyślać. I to nie jest kwestia zawiłości fabuły, ale maniery autora. Tak nie pisze się thrillerów politycznych. Poza tym książka jest zrozumiała tylko dla Australijczyków: zabijcie mnie, ale nie wiem co takiego wydarzyło się w Australii w 1975 roku i czemu to jest takie ważne. Nazwiska australijskich polityków pojawiające się w tekście nic mi nie mówią, nie mam też pojęcia która dzielnica Melbourne jest lepsza, a która gorsza. Co gorsza, tak naprawdę treść Amnezji nie ma nic wspólnego z opisem, jaki zamieszczono na okładce - poza pierwszym i ostatnim rozdziałem. Połowę książki stanowi użalanie się nad sobą dziennikarza piszącego biografię rzekomej terrorystki, a drugą połowę opowieść o dzieciństwie owej terrorystki oraz jej matki i babki. Co to ma wspólnego z zamachem, tego nie wiem. Nie przemawiają też do mnie stworzone postaci i rzekoma "sensacyjna akcja" (z której i tak, jak już wspomniałam mało co można zrozumieć). Amnezja to mało ciekawa i ciężkostrawna obyczajówka, a nie thriller polityczny.

Peter Carey, Amnezja, Wyd. Wielka Litera, 2015  


Nie czytałam żadnej z książek Iana Fleminga, ale za to miałam już do czynienia z prozą Anthony'ego Horowitza. W Domu jedwabnym pisarz ten próbuje odtworzyć styl Arthura Conan Doyle'a, natomiast Cyngiel śmierci to kontynuacja książek o najsławniejszym agencie, Jamesie Bondzie. Kontynuacja może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo akcja tej powieści rozgrywa się w latach 50-tych i chronologicznie należałoby ją umieścić gdzieś po Goldfingerze. Bond ściga się tu w wyścigach Formuły 1 na zabójczym torze Nurburgring (tym, na którym feralny wypadek miał Niki Lauda), a potem walczy z koreańskim psychopatą, a towarzyszy mu - jakże by inaczej piękna agentka amerykańskich służb specjalnych. Powieść napisana jest zgodnie z regułami powieści sensacyjnych, a zatem jest tu mnóstwo scen akcji, pościgów, są szybkie samochody i piękne kobiety; Bond staje też na skraju śmierci (której tradycyjnie udaje mu się wywinąć). Przyznaję, że były takie momenty, kiedy moje myśli odrywały się od lektury, ale były też i takie, kiedy chłonęłam tekst, mając dokładnie przed oczami, to co autor opisał (w roli głównej oczywiście wyobrażałam sobie Daniela Craiga). Jak już wspomniałam, nie znam prozy Fleminga, więc nie jestem w stanie powiedzieć na ile trafnie Horowitz odwzorował jego styl, lecz jako rozrywka Cyngiel śmierci na pewno sprawdzi się dobrze, choć osobiście wolałabym, by akcja tej książki toczyła się współcześnie.

Anthony Horowitz, Cyngiel śmierci, Wyd. Rebis, 2015 


Anatomia zbrodni stanowi przegląd najpopularniejszych współczesnych metod kryminalistycznych. Innymi słowy autorka napisała takie nowe i uwspółcześnione Stulecie detektywów (pojawiają się tu nawet te same przykłady spraw), niestety znacznie mniej wnikliwe i szczegółowe od pracy Thorwalda. Val McDermind zdecydowanie woli opisywać konkretne sprawy kryminalne, niż pisać o kryminalistyce - zasadniczą wadą tej pozycji jest brak wyjaśnień na czym polegają wzmiankowane metody. Denerwowało mnie też zastrzeganie się, że żadna z tych metod nie jest stuprocentowo pewna, nawet badania DNA. No i dowiedziałam się, że psychologia nie jest nauką zasługującą na powoływanie biegłych sądowych - no tak, wszak na psychologii każdy się zna... Mimo wszystko książka ciekawa; najbardziej interesujący rozdział o informatyce śledczej. Nietrafiona natomiast moim zdaniem jest oprawa graficzna książki: muchy na okładce, muchy w środku, generalnie mnóstwo much... wybaczcie, ale mnie to obrzydza.

Val McDermind, Anatomia zbrodni. Sekrety kryminalistyki, Wyd. W.A.B., 2015 


Jako ostatnia pozycja niebeletrystyczna, z dziedziny zarządzania. Dotyka ona zagadnień z pogranicza biznesu i psychologii. Jak podejmujemy decyzje, jakie są pułapki z tym związane i co zrobić, aby w nie nie wpaść? Książka obfituje w przykłady z różnych dziedzin, od biznesu, przez naukę, po sport. Mamy tu m.in. historię dwóch tragicznych wypraw wysokogórskich (o których zresztą też pisałam), wybuchu wojny w Wietnamie, czy katastrofy promu kosmicznego Columbia. Przykłady te jednak nie są - jak to bywa w amerykańskich publikacjach - "laniem wody", ale każdy z nich jest zanalizowany pod kątem podejmowania decyzji i popełnionych błędów. Dużym plusem jest właśnie to, że jest to książka polskiego autora, więc nie zabrakło w niej też przykładów z naszego rodzimego podwórka. Paweł Motyl zajmuje się też kulturą organizacyjną. Wreszcie książka jest bardzo na czasie, gdyż znajduje się w niej omówienie wpływu nowoczesnych technologii na biznes i podejmowane w nim decyzje. Myliłam się sądząc, że ta książka to będzie ciężki orzech do zgryzienia - jest ona napisana bardzo przystępnym językiem, prawie jak beletrystyka. Choć lektura ta przeznaczona jest jednak głównie dla menadżerów i osób decyzyjnych w firmach, gdyż zawiera wskazówki oraz narzędzia biznesowe, to możecie śmiało sięgnąć po Labirynt, jeśli interesują was meandry dobrego zarządzania. Dobrym jego uzupełnieniem będzie publikacja autorstwa Aronsona i Tavrisa Błądzą wszyscy (ale nie ja), ponieważ Paweł Motyl opisując błędy decyzyjne wskazuje na te same mechanizmy, które omawiają amerykańscy psychologowie, czyli samousprawiedliwianie się jako redukowanie dysonansu poznawczego. 

Paweł Motyl, Labirynt. Sztuka podejmowania decyzji, Wyd. Harvard Business Review Polska, 2014

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, którzy w minionym roku odwiedzali mój blog i życzyć Wam szampańskiej zabawy oraz mnóstwa pomyślności w Nowym Roku. Oby literacki duch Was nie opuszczał i byście nigdy nie stwierdzili, że przecież jest tyle innych ciekawszych rzeczy do robienia, niż czytanie...

Komentarze

  1. Tylko najlepszych dni w Nowym Roku!
    Zestaw imponujący, nie tylko gabarytowo. Nie chce mi się już mówić, "że kilka z zaprezentowanych książek mam i jeszcze nie czytałam ale sięgnę", bo sama wiem jakie to drętwe i powielane wciąż i bez przerwy. Ale to najprawdziwsza prawda :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę uzupełnij, który wariant Cię interesuje, a może wszystkie trzy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niech bedą wszystkie trzy - pomyśle nad listą musi read

      Usuń
  3. Szkoda, że minęły czasy kiedy czytałam 20 książek. Cóż zazdroszczę, bo wygląda na to, że przeczytałaś kilka dobrych książek.

    Szczęśliwego (zaczytanego) Roku 2016!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale podobnie jak Ty - z kolei kilku z Twojej listy najlepszych jeszcze nie czytałam

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później