Nazwisko Charlesa Dickensa jest jakoś w dziwny sposób splecione z Bożym Narodzeniem. Po pierwsze jest nieśmiertelna Opowieść Wigilijna, a zresztą Dickens napisał więcej podobnych okolicznościowych utworów. Po drugie w zasadzie wszystkie powieści tego pisarza, należące już do klasyki literatury kojarzą się świątecznie. Dickens walczył w nich z biedą i niesprawiedliwością społeczną, a jaki okres jest lepszy po temu, by pomiędzy różnymi klasami i warstwami społecznymi zapanował pokój i wybaczenie? Po trzecie ta cała tradycyjna otoczka świąt: choinka, kominek, prezenty, znana z kiczowatych kartek, została spopularyzowana właśnie w wiktoriańskiej Anglii. Kto wie, czy Dickens nie przyłożył do tego ręki, ze swoim promowaniem wizerunku idealnej rodziny, od której sam był daleki po separacji z własną małżonką. Pisarz bezceremonialnie odsunął od siebie Catherine, która urodziła mu dziesięcioro dzieci, by następnie nawiązać długoletni romans z młodą aktorką. Właśnie od tego momentu rozpoczyna się powieść Dana Simmonsa.

9 czerwca 1865 roku Dickens, podróżujący wraz ze swoją kochanką pociągiem, omal nie zginął w wypadku kolejowym. Na miejscu katastrofy spotkał rzekomo tajemniczego jegomościa, który pojawił się jak spod ziemi i przedstawił mu się jako Drood. O tym spotkaniu Dickens opowiedział następnie swojemu przyjacielowi i współpracownikowi, Wilkiemu Collinsowi, również pisarzowi. We dwóch, w towarzystwie londyńskiego prywatnego detektywa wybrali się oni na poszukiwanie wrażeń do podziemnego świata Londynu: miasta slumsów, nędzarzy, żebraków i złoczyńców. A także opiumistów. Od opium i laudanum uzależniony jest także Wilkie Collins, podczas gdy Dickens nałóg ten potępia. W krainie podziemnych korytarzy i kanałów Dickens podążył na spotkanie z Droodem, podczas gdy Collins oczekiwał na powrót swojego przyjaciela. Od tego czasu jednak idea Drooda opanowała jego umysł. Postać ta była opisywana mu jako legenda półświatka, seryjny morderca, potwór, tudzież przywódca tajemniczej sekty zdobywającej władzę nad ludźmi za pomocą mesmeryzmu i hipnozy, a także egipskich obrzędów.  Po co Dickens spotkał się z Droodem, zastanawia się Collins. Jednocześnie zaczyna śledzić Dickensa na zlecenie detektywa Fielda, pragnącego dopaść groźnego złoczyńcę. To tylko początek akcji, potem dzieje się jeszcze wiele rzeczy, a losy Collinsa oraz Dickensa raz po raz zataczają koło i wracają do Drooda... wreszcie Dickens podejmuje się pisania powieści Tajemnica Edwina Drooda, której nigdy nie skończy. 

Drood Simmonsa zachwyca panoramą wiktoriańskiej Anglii i jeśli ktoś lubi te czasy, koniecznie powinien po tę powieść sięgnąć. Mnóstwo jest tu scen mrocznych, ponurych, błądzenia po pogrążonych we mgle londyńskich ulicach, cmentarzach, czy podziemiach. Choć akcja powieści toczy się na przestrzeni kilku lat, a zatem przewijają się tu różne pory roku, ma się wrażenie, iż towarzyszy nam cały czas jesienno-zimowy ziąb i plucha. Oczywiście jest to przede wszystkim powieść o Dickensie, a w każdym razie o ostatnich latach jego życia: o rodzinnych komplikacjach, tworzeniu kolejnych powieści, odczytach dla publiczności i niebywałym talencie aktorskim, a także o zainteresowaniu pisarza zjawiskami popularnymi w tamtej epoce: egzotycznymi religiami, okultyzmem, hipnozą, spirytualizmem. Dzięki Wilkiemu Collinsowi, który jest narratorem tej powieści, jest ona wręcz przesycona opiumowym dymem. Wszystko to stanowi wybuchową mieszankę, przez którą czytelnik traci orientację, co właściwie jest rzeczywistością, a co wyobrażeniem, narkotyczną wizją, co jest jawą, a co snem. Simmons wypróbowuje na czytelniku różne koncepcje - czy Drood naprawdę istnieje i kim jest? Tym bardziej, że Dickens oprócz tego, że jest osobą z niezwykle wybujałą wyobraźnią, to jest również kpiarzem, lubiącym niczym dziecko płatać psoty. Bawi się autor różnymi motywami, a w powieści można odnaleźć nawiązania nie tylko do prozy Dickensa. Na przykład dwójka Dickens - Collins jako żywo kojarzy się z pewnym sławnym angielskim detektywem i jego asystentem, choć w miarę postępu powieści to podobieństwo zanika wskutek oddalania się od siebie przyjaciół. Z pozoru nieszkodliwy Collins stopniowo okazuje się czarnym charakterem, antypatyczną kreaturą, zdolną do największych podłości. Żyje z dwoma kobietami naraz (z których żadna nie jest jego żoną), co nie przeszkadza mu korzystać z usług pań lekkich obyczajów. Skoncentrowany obsesyjnie na sobie, tudzież swoich narkotycznych wizjach, krzywdzi ludzi wokół siebie. Collins opętany jest nie tylko Droodem, ale i zawiścią. Zazdrości Dickensowi  jego sławy i talentu pisarskiego, uważając siebie samego za znacznie lepszego pisarza.  Ten motyw z kolei może się kojarzyć z zazdrością Salieriego o Mozarta, Salieriego równie pozostającego w cieniu i równie niegodnego kończyć dzieło mistrza, co Collins Dickensa. Collins jest narratorem Drooda, zatem czytelnik ma jak na dłoni jego machinacje i niesympatyczne myśli, natomiast nie uświadczymy w tej narracji żadnej samokrytyki, ani też wyrzutów sumienia.  Ani przez chwilę nie współczułam mu, skarżącemu się na ciągłe bóle (podagra), prześladowanie ze strony Drooda, czy też narzekającemu na to, że Dickens go nie docenia... Jeśli ma się takich przyjaciół, to co dopiero pomyśleć o wrogach...

Mimo tego, że Drood jest powieścią bardzo interesującą i wielu zalet - wielowątkową, misternie skomponowaną, intertekstualną, z mroczną, magiczną atmosferą, napisaną w stylu doskonale imitującym XIX-wieczną prozę, świetnie przedstawiającą tło obyczajowe tamtej epoki i czerpiącą z autentycznych zdarzeń, w tym przede wszystkim życiorysów Dickensa i Collinsa, to uważam, że jest ona przegadana. Podczas gdy w pierwszej połowie rozkoszowałam się lekturą, to druga zaczęła mnie nużyć. Fabuła traci impet, wątek Drooda się rozmywa, pojawia się mnóstwo nieistotnych i niepotrzebnych szczegółów, w tym na temat pisarstwa Collinsa i adaptacji jego sztuk, czy też jego życia osobistego. Ma narrator rację, gdy pod koniec konstatuje: przecież Ciebie czytelniku interesuje tylko Dickens i Drood. Cóż, historia Collinsa również jest ciekawa, ale bez wielu zbędnych detali oraz powtórzeń, które zrobiły na mnie wrażenie, że są tylko po to, by powieść rozciągnąć do granic możliwości. Elementów powieści grozy jest w tym bardzo mało (w dodatku nie wiadomo czy nie są one tylko narkotycznymi urojeniami), podobnież miłośnicy powieści fantastycznych będą rozczarowani (ja bym bardziej zaklasyfikowała Drooda do powieści historycznych). Spowodowało to, że do końca dobrnęłam z poczuciem zmęczenia i pragnieniem, by już uwolnić się od tej odurzającej wiktoriańskiej atmosfery, której z pewnością Drood oddaje hołd.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Wilkie Colins i Charles Dickens
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 820
Moja ocena: 5/6

Dan Simmons, Drood, Wyd. MAG, 2012

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Ech, mimo wszystko chętnie przeczytam - miałam okazję czytać "Tajemnicę Edwina Drooda" właśnie, mam w domu biografię Dickensa, a czuję, że ta lektura byłaby doskonałym tamtych uzupełnieniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do "Tajemnicy Edwina Drooda" na pewno, wręcz obowiązkowo

      Usuń
  2. Utknęłam w tej książce, zbyt gęsta, a może właśnie zbyt przegadana?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później