Historii o podzielonym królestwie ciąg dalszy. Zjednoczenie polskich ziem pod berłem Przemysła II trwało ledwie 290 dni. Po jego śmierci znów zaczęły się waśnie, knowania i swatania Piastówien obcym panom. Po koronę Starszej Polski sięgnął i Henryk Głogowski oraz Władysław, zwany później Łokietkiem. To historię tego drugiego miała zamiar opowiedzieć Elżbieta Cherezińska. Dziesięć lat, będących przedmiotem fabuły Niewidzialnej korony to lata, w trakcie których działo się bardzo wiele: Władysław został powołany na tron, lecz szybko go utracił. Zdobył go - dzięki sprytnym machinacjom, czeski król Vaclav II. I on panował krótko, gdyż zmarło mu się nagłą (i tajemniczą) śmiercią... następców nie miał godnych. W tym czasie na polskie ziemie dybali nie tylko Brandenburczycy i Czesi, ale także Krzyżacy, których potęga zaczęła rosnąć w siłę.  


W trakcie czytania powieści mieszał się we mnie podziw dla pisarki, która wykazała się wiedzą historyczną (oczywiście wspomagana przez licznych ekspertów), niezbędną, by tak drobiazgowo pokazać rozliczne wydarzenia, jakie doprowadziły Łokietka na tron oraz skomplikowane koligacje rodzinne Piastów, ze zmęczeniem materiałem. Chaos. Za dużo. Podobnie jak w Koronie śniegu i krwi, tak i tu występuje zbyt wiele postaci, zbyt wiele wątków, a ciągłe przeskoki między nimi nie ułatwiają czytelnikowi połapania się w zawiłej akcji. Historia ta jest nie tylko skomplikowana, ale i odległa w czasie, zatem naprawdę niewiele osób (poza specjalistami) pamięta ze szkoły cokolwiek poza tym, że był kiedyś taki król, jak Łokietek. Niektóre postaci przedstawione w Niewidzialnej koronie jednak są naprawdę ciekawe i zasługujące na to, żeby wydobyć je z mroków historii - rewelacyjna jest chociażby królewna Rikissa, córka Przemysła. Sam Władysław to też postać nietuzinkowa, skoro po tylu klęskach potrafił się podnieść i zdobyć jednak tron. Niewidzialna korona to jednak tylko kronika jego porażek; z czego się wziął jego późniejszy sukces - czy tylko z odwrócenia karty, czy z czegoś więcej - trudno powiedzieć.  No chyba, że kluczem do sukcesu był... koń (a właściwie klacz) Władysława, który zdaje się być mądrzejszy od swojego właściciela. Najbardziej dopracowany i interesujący był dla mnie w powieści wątek Vaclava pożenionego z Rikissą; czeskiego króla kombinującego, jak by tu zdobyć trzy korony. Niestety, zamiast upraszczać i skoncentrować się na kilku najważniejszych bohaterach, pisarka komplikuje, a przy tym wszystko spłaszcza. Dokłada postaci trzecioplanowych, które tylko robią zamęt, a w gruncie rzeczy to, co im się przytrafia, jest całkowicie nieistotne. Kogóż my tu nie mamy: jest cała plejada polskich panów, z Zarębami na czele, jest oczywiście arcybiskup Jakub Świnka, ale też jego rywal, Jan Muskata. Kobiety Starej Krwi. Płatni zabójcy, Krzyżacy, plotkujące zakonnice. Prawie wszyscy ci bohaterowie są powierzchowni, nakreśleni bardzo grubą kreską - nic dziwnego, skoro postaci jest tak wiele, trudno je dogłębnie charakteryzować. Niektóre z tych postaci znikają "po angielsku", jak śląscy Piastowie, tak ważni na początku książki, potem zupełnie porzuceni. Pojawiają się jakieś wątki quasi-mistyczne, jak wizje arcybiskupa, pioruny, obrzędy Dzikich, znaki. Niespodziewane zgony kolejnych rywali Łokietka są zastanawiające - aż dziwne, że Cherezińska nie wykorzystała tego, do zbudowania kolejnego nadprzyrodzonego wątku.  Do tego autorka dorzuca historyczne rekwizyty: regalia, relikwie, święte miecze (w Niewidzialnej koronie są już dwa takie miecze), które mają dodawać tej opowieści niesamowitości, ale w gruncie rzeczy nic z tego nie wynika. Za dużo grzybów w tym barszczu. Ta cała gadka o tym, że królestwo to coś więcej niż król, o niewidzialnej koronie - to do mnie nie trafia. Jasne, średniowiecze było przepojone mistycyzmem i zabobonami, ale w Niewidzialnej koronie wcale nie czułam klimatu średniowiecza, a raczej miałam wrażenie sztuczności, teatralności. Jakby współcześni bohaterowie, o współczesnej mentalności zostali przebrani w średniowieczne szatki, wygłaszając patetyczne frazy. Ci wszyscy książęta walczyli wtedy po prostu o władzę i korzyści dla siebie, a nie myśleli wzniosłymi kategoriami patriotycznymi - chociażby z racji tego, że nie było czegoś takiego, jak jedna Polska.  Na brak klimatu składa się też brak tła epoki - tych wszystkich opisów jak ludzie żyją, mieszkają, ubierają się, co jedzą. Zamiast tego mamy wątki fantastyczne. Elżbieta Cherezińska chyba za bardzo zapatrzyła się w Grę o tron - w powieści występuje kilka motywów, jakby żywcem przeniesionych z powieści Martina. Pal licho ożywające zwierzęta herbowe - do tego już się przyzwyczailiśmy - ale smoki? Albo wątek dziewczynki bez imienia, uczącej się na skrytobójcę...

Jakby się tak zastanowić, to co w tej powieści jest ważne? Jakie są kamienie milowe fabuły? Jest ich niewiele. Wszystko w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że Piastowie śląscy, wielkopolscy i małopolscy (z pomocą zagranicznych "przyjaciół") biorą się za łby, kotłując w tę i we wtę. Co raz zdobędą, za chwilę tracą. Układ sił co chwilę się zmienia, kolejni wielmożowie wypadają z gry, na ich miejsce wchodzą kolejni. Przypadek czy palec boży? Działanie sił wyższych, czy może bardziej prozaicznie - ludzkich? Łokietek ma jakichś przyjaciół na Węgrzech, ale w sumie nie wiadomo o co chodzi, prócz tego, że oddziały węgierskie przyłączają się do Władka i jeżdżą z nim, pokrzykując co chwila Laszlo fejedelem. I nic się nie rozwiązuje. Najbardziej męczyło mnie to, że w powieści w zasadzie nie ma żadnej odskoczni od całej tej zawiłej polityki, jaką prowadzą rozliczni bohaterowie. O niczym innym się tu nie rozmawia, nie ma żadnych lżejszych wątków. Brak tu intrygi, przemieszczamy się tylko od jednej sceny, w której ktoś dialoguje lub monologuje o kolejnych politycznych posunięciach, do drugiej. Politykują nawet klaryski zamknięte w klasztorze, jako że i one wywodzą się z możnych rodów. To nadmierne rozpolitykowanie sprawiło, że książka mnie nudziła i męczyłam się z nią. Od czasu do czasu tylko autorka ozdabia to jakąś pikantną sceną seksu (podkreślmy to: chędożenia, nie miłości), która najczęściej pasuje do reszty jak pięść do nosa... Te rubaszne żarty, te biedne, wyposzczone siostrzyczki zakonne, głodne plotek z łożnicy, pełniące tu rolę loży szyderców - to miało chyba być zabawne. Ale nie było. To chyba miało być takim współczesnym akcentem przeniesionym do czasów średniowiecza, ukłonem w stosunku do czytelnika wychowanego na Greyu i powieściach fantasy suto okraszonych seksem. Dla mnie tego typu uwspółcześnianie świadczy o niezrozumieniu epoki. Czy oni naprawdę byli tacy święci? - dziwimy się - czy naprawdę myśleli, że seks to grzech? Nie, no, chyba nie na serio... I przypisujemy postaciom z dawnych epok sposób myślenia człowieka XX-wiecznego. A homoseksualiści u Krzyżaków? No tu już autorka poszła po bandzie.

Cóż, moja opinia pewnie nie pojawi się na okładce kolejnej części cyklu, bo skłaniam się bardziej ku opiniom negatywnym, niż pozytywnym. Filmowa konwencja, jaką przyjęła Cherezińska dla swoich powieści o Piastach, moim zdaniem im nie służy. Nie służy im ten pospieszny rytm, obrazy zmieniające się jak w kalejdoskopie.  Jest to dla mnie zbyt udziwnione. Ja bym chciała zrozumieć to, co się wtedy działo, tymczasem po lekturze Niewidzialnej korony mam mętlik w głowie. Ta powieść to mnóstwo miałkiej treści. Wątki fantastyczne nie łączą się w spójną całość z warstwą historyczną. Po przeczytaniu wywiadu z pisarką wiem już czemu tak jest - bo pisarka pisze na czas, na zamówienie. Bo kolejna książka musiała być gotowa w rok. Słusznie ktoś powiedział, że Cherezińska w tym wypadku padła ofiarą własnego sukcesu, przedkładając ilość nad jakość. I jak niektórzy twierdzą, że nie potrafią przebrnąć przez Władcę Pierścieni, tak ja będą tą, która nie potrafi przekonać się do Odrodzonego królestwa. Nie rozumiem czemu to się tak podoba. I chyba przeproszę się z Jasienicą...

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczno-fantastyczna
Główny bohater: Władysław Łokietek (i wielu innych)
Miejsce akcji: głównie Polska
Czas akcji: średniowiecze
Ilość stron: 763
Cytat: Wakujące trony, niepewne korony, królestwa rozbite racz nam dać, Panie!
Moja ocena: 3,5/6

Elżbieta Cherezińska, Niewidzialna korona, Wyd. Zysk i s-ka, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka i Czytam opasłe tomiska 

Komentarze

  1. Surowa jesteś. Cenię to u Ciebie, nie ze wszystkim się zgadzam.
    Mi klimat jej pisarstwa odpowiada, trochę westernowy :))), rzeczywiście za mało historii w tej historii, ale za to sporo efektów specjalnych - pogoni, intryg, postaci fantastycznych, czarów.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, zamierzałam w końcu coś jej przeczytać, ale teraz się zastanawiam. Nie lubię, jak jest taki mętlik. Ale może... Kto wie, czy mi się tu akurat ten zabieg spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam zupełnie inne odczucia - moim zdaniem ta powieść jest równie dobra, jak "Korona śniegu i krwi", a obie razem są rewelacyjne, świeże, nie chaotyczne właśnie, ale fabuła posplatana z wielu przeróżnych wątków w jedną, zgrabną całość. No cóż, ile ludzi, tyle opinii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też nie mogę zrozumieć, jak komuś się mogą nie podobać Władca Pierścieni, czy Gra o tron, a jednak są tacy...

      Usuń
  4. Nie wydaje mi się, żeby autor musiał koniecznie podawać czytelnikowi wszystko na tacy. Owszem, dokładne opisanie poszczególnych postaci historycznych ułatwia odbiór tekstu, ale też może być postrzegane jako działanie "pod publiczkę", która nie poradziłaby sobie bez tych ułatwień. Czytałam kiedyś "Srebrne orły" Parnickiego i na początku też trochę kręciłam nosem na te nagłe przeskoki czasowe i na brak stopniowego wprowadzania nowych postaci, ale doszłam jednak w końcu do wniosku, że tak jest lepiej. Opisy zupełnie zaburzyłyby atmosferę i narrację. Kiedy czegoś nie wiedziałam, sprawdzałam w książce lub w sieci. To tak na marginesie. Mnie pisarstwo Cherezińskiej jakoś nie zachwyca. Potencjał ma, ale go trochę marnuje. Może przez ten pośpiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie miałam na myśli, że na tacy, ale jak czytam Cherezińską to dostaję zadyszki. Może mam zbyt tradycyjne podejście, ale nie lubię w książkach takiego misz-maszu

      Usuń
    2. Może lepiej wypadałaby jako autorka scenariuszy do seriali historycznych? Realia budżetowe zmusiłyby ją do ograniczenia liczby bohaterów i wątków, zostałyby wtedy tylko te najciekawsze i istotne.

      Usuń
  5. Mnie się ta historia, doprawiona fantasy ze smokami, ożywającymi tatuażami i kobietami starej krwi. Wydaje mi się, że to świeże podejście. Ty chyba wolałabyś solidną powieść historyczną z bardziej wiarygodnymi psychologicznie bohaterami, no nie? Taką też bym chętnie przeczytała, więc pisarze do piór ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie - smoki i ruszające się herby mi najmniej przeszkadzają, a Grę o tron uwielbiam. Przeszkadza mi to nazbyt komiksowe ujęcie i to, że ilość wygrywa z jakością

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później