Czy zagłosowałbyś na polityka, który nie czyta?

Temat jest może trochę nieaktualny, bo kurz po wyborach już opadł, a do następnych zostało sporo czasu. Zresztą nawet przed wyborami nie miałam wcale zamiaru zabierać głosu w sprawach polityki, choć we mnie też narasta coraz silniej frustracja i opór wobec tego, co wyrabia nasza klasa polityczna. Trochę wbrew przeciwko sobie, bo często oponuję, jeśli słyszę same narzekania na temat tego, jak to w Polsce jest źle. Nie lubię tego, jeśli nie zauważamy, że coś zmienia się również na lepsze, a w Polsce na pewno taki proces ma miejsce. Głównie jednak dzięki unijnym pieniądzom, bo przecież naszych własnych jest zawsze za mało, żeby rozwiązywać zwykłe ludzkie problemy. To, co jest ważne dla ludzi, zawsze jakoś okazuje się mniej ważne dla polityków, a oni sami, kiedy zasiądą już w poselskich ławach, reprezentują wyłącznie samych siebie. Może ludzie oczekują po prostu tego, by rządzący zauważali tego przeciętnego Polaka, tego, że jakość życia ma znaczenie, a do jakości przyczyniają się nawet drobne rzeczy? Na przykład to, że pociągi i tramwaje kursują jak chcą, że śmierdzą, a pasażerowie płacą za bilet jak za zboże? Albo, że śmieci leżą na ulicach i w parku, że są połamane ławki, a ściany wiecznie pomazane graffiti? Albo wreszcie, że cena byle jakiej książki nie schodzi już poniżej 40-tu złotych. Takiej dbałości o małe sprawy u nas nie widzę. I nie widzę, by ci ludzie, którzy rządzą, którzy są w parlamencie, pochylali się nad jakością życia. To, co mnie wkurza od X lat to nieskuteczne, nieegezekwowalne prawo: jakoś w innych krajach da się egzekwować przepisy, tylko w Polsce nie. Poczynając od rzucania papierków na ulicę, a kończąc na poważnych przestępstwach. Bezsilność, kiedy przychodzi co do czego: pobiją cię, okradną, hejtują w necie - i słyszysz od policji i prokuratury tylko to, że oni nic nie mogą. A z mojego podwórka: trzy razy bardziej skomplikowane procedury ubiegania się o środki unijne (w stosunku do jakże skomplikowanych, z którymi mieliśmy do czynienia w poprzednim okresie programowania) - dziesiątki dokumentów, wytycznych, napisanych tak, że nic z tego nie można zrozumieć, generatory wniosków, do obsługi których trzeba mieć doktorat, idiotyczne kryteria dostępu - kto to wszystko wymyśla? Ma się wrażenie, że ci, którzy siedzą na stołkach są kompletnie odklejeni od rzeczywistości. I te kolejne wyborcze obietnice, obiecywanie gruszek na wierzbie...Tam, gdzie wtrąca się państwo, tam z reguły dzieje się  źle. Byłabym szczęśliwa, gdyby w tym kraju było mniej regulacji prawnych, za to byłyby one przestrzegane i egzekwowane.

Po tym przydługim wstępie przechodzimy do meritum. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy politycy czytają i co czytają? I czy ci, na których głosujecie czytają? Wspominałam być może o tym już kiedyś, a temat zainicjowała Pola z bloga Zaginam Rogi. Tu możecie znaleźć kolejne wypowiedzi. Niepokojąco często, politycy odpowiadają standardowo, że "nie mają czasu", lub okazuje się, że czytują tylko literaturę fachową. Najbardziej załamuje mnie to, że tym ludziom - elitom przecież - wcale nie jest wstyd opowiadać, że nie czytają niczego poza prasą i bajkami dla dzieci! W Polsce to nie wstyd powiedzieć, że się nie czyta - a wręcz przeciwnie - bo czytają tylko ci, co mają nadmiar czasu, a przecież polityk musi uchodzić za wielce zajętego. Pytanie o lektury uznawane jest zaś za.... nieszablonowe. 

Ponieważ bardzo podoba mi się ta akcja, postanowiłam i ja przed wyborami przeprowadzić taki eksperyment i zapytać śląskich polityków co czytają i co sądzą o ustawie o stałej cenie książki. Szło to oczywiście w parze z aktywnym zapoznaniem się z życiorysem wielu kandydatów i ich programami wyborczymi. Jeśli takowe posiadali, bo to nie jest takie oczywiste. Do wielu z polityków - mimo intensywnej kampanii wyborczej - nie sposób było znaleźć kontaktu. Nie posiadają własnej strony, strony na FB, czy emaila. Przyznacie, że to dziwne - wszak jeśli startuje się do Sejmu, człowiek staje się osobą publiczną, a tu okazuje się, że nijak nie istnieje w sieci i trudno się nawet dowiedzieć kto on zacz. Jaka jest wiarygodność takiej osoby? Stosunkowo najlepiej pod tym względem wypadła PO - pewnie dlatego, że wielu kandydatów to urzędujący posłowie i jako tacy mają biura poselskie i sejmowe mejle. Znacznie gorzej było ze "świeżymi" kandydatami, szczególnie z partii takich jak Razem i Ruch Kukiza. Bardzo np. zainteresował mnie program pani Arniki Kluski z Razem, ale niestety nie mogłam zadać jej pytania, bo pomimo tego, że kandydatka ma stronę na FB, na stronie tej zablokowane było komentowanie i zadawanie pytań. Bardzo ciekawe, prawda, w przypadku polityka? Zresztą to nie jedyny taki przypadek. Nie chciało mi się tego rozkminiać, podejrzewam, że komentować mogą tylko znajomi, ale w przypadku osoby publicznej, startującej w wyborach - chyba nie tak to powinno wyglądać? A zgadnijcie, w programie ilu osób znalazło się coś na temat kultury? Żałuję tylko, że mojej sondy nie przeprowadziłam wcześniej - było to kilka dni przed wyborami i nie zdążyłam już napisać o tym 'na czasie'.

Zatem, co wyszło z mojego eksperymentu? Ano niewiele. Pytanie wysłałam do 18 polityków z prawie wszystkich partii (w większości przypadków na mejla, kilku osobom za pośrednictwem strony na FB), odpowiedź otrzymałam od 5-ciu z nich. Chciałam podkreślić, że było to przed wyborami, a zatem w okresie, kiedy politycy powinni walczyć o każdy głos - jak widać nie brakuje jednak takich, którzy wyborców olewają. Litościwie powstrzymam się od podawania nazwisk którzy to. Odpowiedzieli mi Wojciech Ahnert z PIS, Michał Wójcik z PO, Piotr Pietrasz z PIS oraz Grzegorz Długi (Kukiz) i  Jacek Piwowarczuk. Twierdzili oni, że czytają, natomiast zdania na temat ustawy o stałej cenie książki nie mieli. Co potwierdza moje podejrzenia, że polscy politycy nie mają o sprawie bladego pojęcia (choć oczywiście trudno wnioskować na podstawie tak niewielu wypowiedzi). Jeden z kandydatów poczęstował mnie wizją tego, że za 30 lat większość społeczeństwa nie będzie potrafiło przeczytać zdań składających się z więcej niż kilku słów (ja uważam, że już teraz powoli tak to wygląda) - ale jakoś pomysłu jak to zrobić, by odwrócić ten trend - nie ma. Odsyłam do recenzowanej niedawno pozycji Szwecja czyta, Polska czyta.

Ja uważam, że dla polityka czytanie powinno być obowiązkowe - z jakich źródeł bowiem człowiek taki czerpie swoją wiedzę o świecie, którą powinien mieć, skoro aspiruje do tego, by ten świat poprawiać? Politycy powinni czytać zwłaszcza książki popularnonaukowe z różnych dziedzin (w szczególności ekonomii, prawa, historii, psychologii, socjologii, filozofii, kultury i sztuki), reportaże i wszelakie pozycje pokazujące z jakimi problemami zmagają się ludzie. Co ich boli, jak chcieliby żyć, do czego dążą, o czym marzą? Sam Barack Obama stwierdził, że najwięcej nauczył się z lektury powieści! Osobiście zagłosowałabym na osobę, która czyta np. 13 piętro Filipa Springera, czy Kapitał XXI wieku, a na pewno nie na kogoś, kto dziwi się, że w ogóle pytamy go o to, co czyta. Czy - w związku z tym - zagłosowalibyście na polityka, który nie czyta książek? Jakie decyzje będzie potem podejmować taka osoba? A jaki wpływ taki polityk będzie mieć na losy czytelnictwa w Polsce? Czy w ogóle będzie ją to interesować, czy też uzna, że jest to problem mało ważny, bo przecież są inne - znacznie ważniejsze. Zawsze jakieś ważniejsze się znajdą od kultury... A jak wypowiedziałby się taki polityk w kwestii ustawy o stałej cenie książki, którą tak bardzo niektórzy chcieli przepchnąć w mijającej kadencji - na szczęście się nie udało?

Komentarze

  1. Świetny pomysł! Pamiętam, jak kiedyś natknęłam się na taki artykuł dotyczący czytania wśród polityków (to chyba było przy okazji którychś z kolei wyborów prezydenckich) i albo sztaby kandydatów bardzo się starały albo kandydaci faktycznie czytali i to książki wcale nie branżowe.

    Żałuję, że sama nie wpadłam na taki pomysł, ale nic straconego - na szczęście wybory odbywają się cyklicznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy powiedzieli Ci, jaka ksiazke wlasnie przeczytali/czytaja? To byloby dobre pytanie na spotkanie z takim kandydatem (gdyby sie takowe odbywaly). Czasu jest rzeczywiscie malo. Nie chce tu nikogo usprawiedliwiac, ale przypuszczam, ze zasiadajacy w róznych komisjach dyskutujacych przyszle ustawy (badz zmiany do nich) musza czytac setki stron przenajrózniejszych dokumentów z tym zwiazanych. A przynajmniej powinni. Na pewno nie robia tego wszyscy, ale raczej wszyscy czytaja prase. W moim grajdole jest jeszcze gorzej (mysle, ze Szczerek bylby w Hiszpanii bardzo szczesliwy...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pojawiły się tytuły, m.in. "Dziki kontynent" - jednak te wypowiedzi były na tyle krótkie (i było ich tak mało), że postanowiłam napisać ogólnie.

      Usuń
  3. Świetny post. W pierwszym akapicie używasz sformułowania "klasa polityczna" - po tym, co wczoraj działo się w sejmie, słowo "klasa" wzbudza we mnie pusty śmiech, niestety :(.
    Moja odpowiedź brzmi: nie, nie zagłosowałabym na takiego polityka, na rozwinięcie nie mam siły, ale myślę, że wielu posłom itp.przydałaby się codzienna dawka literatury...
    Ja od czasu do czasu zerkam na stronę elitaczyta.pl, można tam znaleźć sporo inspiracji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później