Czy macie w domu radio na baterie? Latarkę, świeczki, zapałki? Zapas wody i żywności na dwa tygodnie? To podstawowy zestaw przetrwania na wypadek awarii prądu dłuższej niż kilka godzin. A gdyby tak prądu zabrakło nie tylko w naszej dzielnicy, ale w całym mieście, kraju, a nawet kilku krajach? Na myśl o takim scenariuszu, jaki został przedstawiony przez Marka Elsberga, włos jeży mi się na głowie. Zaczyna się pozornie niewinnie, ale wkrótce awaria rozlewa się na całą Europę. Już po kilku godzinach w miastach zapanowuje chaos, a co dopiero po kilku dniach... To nie jest tak, że "bez prądu wytrzymam te kilka godzin", bo na energii elektrycznej postawiona jest cała nasza współczesna cywilizacja. Nie tylko działanie telewizji, komputerów i innych gadżetów. Pół biedy, że przestaną działać nasze najlepsze przyjaciółeczki-komóreczki, ale przestaje działać podstawowa infrastruktura: nie ma ogrzewania, nie ma wody, gdyż ich dostawy także związane są z dostawami prądu. Nie ma pieniędzy, bo nie działają bankomaty, ani płatności kartami. Zresztą po co pieniądze, skoro i tak nic nie można kupić - sklepy przecież nie mogą normalnie działać. Zaczyna brakować żywności - to, co jest w sklepach się psuje, a zakłady produkcji żywności - oczywiście zautomatyzowane, uzależnione od energii elektrycznej - nie mogą funkcjonować. Nie działa też transport, nie można nawet zatankować samochodu, bo również pompy na stacjach paliwa są sterowane elektrycznie. A co z chorymi w szpitalach? Brak łączności - telefonów, internetu - utrudnia koordynację działań. Nie wspominając już o całym przemyśle i usługach - to wszystko pada, ale przecież nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy... W momencie zaś, kiedy nie działają elektrownie i sieci przesyłowe na całym kontynencie i wszyscy są w tej samej sytuacji, nie można nawet liczyć na pomoc ze strony innych krajów. To nie katastrofa, to Armageddon. Stosunkowo lepiej radzą sobie jedynie mieszkańcy wsi, którzy nie są aż tak uzależnieni od zdobyczy cywilizacji - mogą sobie napalić w piecu, a na obiad ewentualnie zabić kurę - oraz tzw. preppersi.

Powieść Marka Elsberga mrozi krew w żyłach dlatego, że teoretycznie to mogłoby się wydarzyć i dotknąć każdego z nas, a jednak odcięcie nad od udogodnień, które uważamy za naturalną część życia, bardziej działa na wyobraźnię, niż jakieś wyimaginowane spiski, czy katastrofy zdarzające się gdzieś tam, na drugim końcu świata. Tu Europa jest celem właśnie dlatego, że jest tak dobrze rozwinięta i staje się ona ofiarą niejako własnego sukcesu. Gigantyczna awaria prądu pokazana w Blackoucie okazuje się bowiem spowodowana celowym działaniem - to zamach terrorystyczny na podstawową tkankę nowoczesnej cywilizacji. I żeby tego dokonać, sprawcy nie musieli nawet wysadzać elektrowni, czy słupów energetycznych. Mało tego, że Blackout mrozi krew w żyłach, ale pozostaje w głowie. Zaczęłam tę książkę czytać wieczorem, a rano obudziłam się z myślą o tym, że nie ma prądu i co będzie dalej... Akcja w powieści biegnie błyskawicznie, przenosząc się między wieloma różnymi miejscami, jak Haga, Bruksela, Berlin, Paryż, Dusseldorf. Centrum działań co prawda są Niemcy, Francja i Beneluks, ale wzmiankowane w powieści, jako ogarnięte awarią, są wszystkie europejskie kraje, w tym Polska. Początkowo autor koncentruje się na wyjaśnieniu tego, jak w ogóle funkcjonuje nowoczesny przemysł energetyczny w Europie, na pokazaniu tego skomplikowanego systemu i siatki wzajemnych powiązań, przez co można istotnie wzbogacić swoją techniczną wiedzę na ten temat. Dla mnie było to niezmiernie ciekawe. Potem, w dalszej części książki, kiedy sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna, Elsberg stawia na sensację - mamy i pościgi, i aresztowania, kolejne katastrofy będące konsekwencją braku prądu, i przede wszystkim śledztwo, w którym prym wiedzie utalentowany, ale w gruncie rzeczy przypadkowy włoski informatyk. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby nie jego odkrycie oraz upór, żeby w tym dalej grzebać, mimo tego, jak został potraktowany przez europejskie służby. Dominują w tej powieści bohaterowie pozytywni walczący z sytuacją; czarne charaktery - sprawcy tego całego bałaganu - są ukryci i przez długi czas nie wiadomo kto za tym wszystkim stoi i o co mu chodzi. Być może za dużo jest w tej powieści takiego żargonu techniczno-ekonomiczno-politycznego, gdyż autor skupia się na pokazaniu tego, jak radzą sobie z problemem instytucje państwowe. Za dużo tych narad, spotkań, w dodatku toczonych w stosunkowo komfortowych warunkach, jakich pozbawione są masy szarych obywateli. Mało jest w tym takiego spojrzenia "oddolnego", z punktu widzenia zwykłego człowieka usiłującego poradzić sobie z tym, że nagle nie ma bezpiecznego dachu nad głową, nie ma co jeść i pić. W takich sytuacjach zawsze jest też cała rzesza ludzi przeszkadzających - tych, którzy lekceważą ostrzeżenia, myślą stereotypami lub w ogóle nie myślą, nie potrafią dodać dwóch do dwóch i zobaczyć problemu, popełniają oczywiste omyłki w ocenie sytuacji, co w konsekwencji drogo kosztuje. Zawsze znajdzie się też ktoś, dla kogo własny interes będzie ważniejszy od interesu ogółu. Tego w Blackoucie jest też stosunkowo niewiele. Jest samotny heros, nie tracący ducha i walczący z całym światem. Mam też autorowi do zarzucenia to, że ta powieść jest taka zmaskulinizowana - najważniejszymi protagonistami są tu oczywiście mężczyźni (sam autor zresztą kilkakrotnie zauważa, jak mało jest w gremiach decyzyjnych kobiet), a ja chciałabym zobaczyć kobietę w roli kogoś więcej, niż tylko maskotki wpatrującej się z uwielbieniem w mężczyznę ratującego świat. Czy w XXI wieku kobieta nie może być utalentowanym hakerem? Wreszcie mam wątpliwości co do wizji recesji gospodarczej. Owszem - bilionowe straty, tylko nie wiem czy coś takiego musi zaprowadzić do recesji - w końcu odbudowa gospodarki może być też jej kołem zamachowym, dawać miejsca pracy. Jako całość jednak Blackout jest sprawnym, trzymającym w napięciu, praktycznie do samego końca, thrillerem technologicznym. Autor postawił na akcję, a nie na psychologię, ale myślę, że każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, jest w stanie wyobrazić sobie konsekwencje opisywanej sytuacji dla samego siebie.

Szczerze mówiąc, zastanawiałam się, czy czytać tę książkę w kilka dni po najnowszych zamachach terrorystycznych. Ale po prawdzie nie wiem, czy kiedykolwiek byłby jakiś dobry moment, by tę powieść przeczytać (bezstresowo).  Okazuje się, że w ciągu kilka dni można doprowadzić wysoko rozwinięte kraje do kompletnej ruiny, porównywalnej właściwie z tym, w jakim stanie Europa znalazła się po wojnie. I wolałabym, by pisarze nie wymyślali takich scenariuszy i nie poddawali terrorystom pomysłów... Po prawdzie autor na samym końcu się z tego tłumaczy, a w trakcie lektury okazuje się, że realizacja takiego zamysłu jednak nie jest taka prosta (co trochę uspokaja), ale brzmi to wszystko bardzo realistycznie, zwłaszcza, że pisarz oparł się m.in. o prawdziwe dokumenty analizujące taki scenariusz zdarzeń. Nie chciałabym tego doświadczyć; to już "wolę" klasyczne zamachy terrorystyczne, które są przemocą brutalną, ale nie inteligentną i nie obliczona na wywołanie takich szkód, jak to mamy w BlackoucieTa powieść zarazem mnie odpychała, jak przyciągała - tak, jak zło, które jednocześnie brzydzi, jak i fascynuje. Nie tylko zresztą energia elektryczna jest takim newralgicznym punktem - działanie państwa można sparaliżować równie dobrze przez atak na infrastrukturę informatyczną, bo przecież teraz wszystko praktycznie oparte jest o działanie komputerów. Zresztą w Blackoucie także o to się wszystko opiera. 

Teraz już chyba zawsze w sytuacji awarii prądu będę zastanawiać się, czy to zwykła awaria, czy coś więcej...  Codziennie rano gdy idę do łazienki chlupot wody w rezerwuarze toalety napełnia mnie ulgą, i autentycznie doceniam, że żyję sobie tak komfortowo...  A czy możliwy jest powrót do pierwotnej cywilizacji, kiedy jeszcze nie było elektryczności i wszyscy jakoś obywali się bez tego? Wydaje mi się, że nie - można zniszczyć co prawda infrastrukturę, ale nie myśl ludzką. Przecież ludzkość nie zapomni tego, co już odkryła i szybko będzie starała się powrócić do status quo. Gorzej będzie, kiedy wyczerpiemy naturalne zasoby naszej planety, co czego zmierzamy w szybkim tempie...

Metryczka:
Gatunek: powieść sensacyjna
Główny bohater: Piero Manzano
Miejsce akcji: Europa
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 784
Moja ocena: 5,5/6

Mark Elsberg, Blackout, Wyd. W.A.B, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Mnie jakoś ciężko wyobrazić sobie taką sytuację, gdy wszystkie kraje na świecie nie mają prądu. Zawsze znajdą się tacy samowystarczalni ludzie posiadający agregaty czy generatory prądotwórcze, poza tym część ludzi po prostu żyje bez prądu (nawet w Polsce) lub z niewielkim wykorzystaniem prądu, nie będąc od niego wcale uzależnionym.

    Z drugiej strony ta powieść mnie fascynuje, bo co jeżeli faktycznie ktoś ten prąd by odciął. Albo na całym świecie, albo tylko w jednym kraju. Co by było, gdyby odcięto całe USA, Rosję lub po prostu nasz kraj. Ogrzewanie w domu mam akurat na gaz, ale żeby zapalić piec potrzebowałabym tego minimum prądu do wzbudzenia płomienia, poza tym czy gazownia funkcjonowałaby poprawnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie chodzi o to, że ktoś tam sobie poradzi, bo ma na gaz, albo ma agregat, albo mieszka na głębokiej wsi i jest samowystarczalny. Co z tego, skoro pada całe państwo, bo nic nie funkcjonuje? Co z tego, że sobie napalisz, jak nie będziesz miała co jeść, bo cała produkcja padnie? Skutki takiej awarii są dokładnie opisane w Blackoucie. I nie ma mowy o całym świecie, a o Europie.

      Usuń
    2. Prawda jest taka, iż taka awaria skutkowałaby tak samo, jak wojna. Zaburzyłaby całe funkcjonowanie państwa.

      Ludzie samowystarczalni i tak by sobie poradzili, oczywiście jeśli nie polegają na państwie, nie mają pieniędzy na kontach, nie dostają rent, emerytur, zasiłków. Żywność produkowaliby sami, tak jak do tej pory, bo dla nich nic by się nie zmieniło.

      Oczywiście dla mnie zmieniłoby się wszystko. A w kontekście używania gazu, samowystarczalności to chodziło mi o sytuację, gdy awaria trwałaby tymczasowo. Zresztą innej opcji nie przyjmuję do świadomości :)

      Usuń
    3. Prawda jest taka, iż taka awaria skutkowałaby tak samo, jak wojna. Zaburzyłaby całe funkcjonowanie państwa.

      Ludzie samowystarczalni i tak by sobie poradzili, oczywiście jeśli nie polegają na państwie, nie mają pieniędzy na kontach, nie dostają rent, emerytur, zasiłków. Żywność produkowaliby sami, tak jak do tej pory, bo dla nich nic by się nie zmieniło.

      Oczywiście dla mnie zmieniłoby się wszystko. A w kontekście używania gazu, samowystarczalności to chodziło mi o sytuację, gdy awaria trwałaby tymczasowo. Zresztą innej opcji nie przyjmuję do świadomości :)

      Usuń
    4. No właśnie, tylko ilu ludzi jest teraz na tyle samowystarczalnych... ja na pewno nie i dlatego taka wizja bardzo mnie przeraża

      Usuń
  2. Zakupiłam książkę i jakoś nie mogę się za nią zabrać :) Chyba sobie ją ustawie w jakimś wyzwaniu w następnym roku, abym w końcu ją ruszyła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później