Yves Saint Laurent, autor mojego ulubionego "modowego" powiedzenia, był ostatnim wielkim krawcem, jednym z ostatnich założycieli domów mody, w rozumieniu prawdziwej wielkiej mody. I w rozumienia krawca, jako kreatora, artysty, a nie biznesmena. Urodził się we francuskiej kolonii, w Oranie, w rodzinie dobrze sytuowanych francuskich emigrantów. Od małego stykał się z lubiącymi się stroić kobietami, a do takich należała jego matka oraz inne kobiety z kręgów, do jakich należeli rodzice Yvesa. I od małego zdradzał on zainteresowanie fatałaszkami. Swoją karierę zaczynał u Diora, a zatem najlepiej, jak tylko można, i to w wieku zaledwie 21 lat. Bardzo szybko awansował na głównego projektanta, ale śmierć Diora zmusiła Yvesa do odejścia z firmy i założenia własnego przedsiębiorstwa. Wielu pracowników przejął od Diora, jedna z najważniejszych krawcowych przeszła do Saint Laurenta od Balenciagi. Od tego czasu trwała kariera YSL, naznaczona spektakularnymi sukcesami, kolekcjami, które zmieniały oblicze mody, odbijając zachodzące przemiany społeczne: była i sukienka Mondrian, i damskie smokingi, spodnie, które to właśnie YSL wylansował w damskiej modzie. Raz czerń, raz cała paleta żywych kolorów. Chyba żaden inny kreator nie był świadkiem tak wielu diametralnych zmian i stylów życia: od ultra kobiecego powojennego, przez rewolucje obyczajowe w latach 60-tych i 70-tych, zmieniającą się rolą kobiety, ociekające kiczem lata 80-te i kryzys lat 90-tych. Od haute couture po pret-a-porter, a w końcu właściwie śmierć świata wielkiej mody. W końcówce XX wieku moda przestała się sprzedawać, bo po prostu sprzedawać się nie chciała brzydota... dziś natomiast projektanci utracili de facto status kreatorów, którzy narzucają ludziom styl i są naśladowani - modne jest wszystko. Poza Diorem, wzorem dla YSL była Chanel, przyszło mu natomiast rywalizować bardziej nie z wielkimi krawcami, ale raczej handlowcami, jakim był Pierre Cardin, czy też skandalistami, takimi jak Jean Paul Gaultier. Firma się rozrastała: dodatki, perfumy, inwestorzy, sprzedaż akcji, fuzje...

Prywatnie YSL był ekscentrykiem, samotnikiem, introwertykiem. Typowym "cierpiącym artystą", przejawiającym nie joy de vivre, ale raczej mal de vivre. Mimo, że tak naprawdę w życiu niczego mu nie brakowało: ani przyjaciół, ani pieniędzy, ani sukcesów, jego talent okupiony był nadwrażliwością i depresją, na którą cierpiał całe życie. To doprowadziło projektanta do nadużywania alkoholu i narkotyków, do wyniszczania się na własne życzenie. Dosyć szybko YSL zaczął się starzeć i odsuwać od świata, jako ten, który widział już i osiągnął wszystko: zaczęło się tuż po 40-tce, gdy YSL właściwie przestał się pokazywać, a opinię publiczną raz po raz obiegały plotki o jego rzekomej chorobie, a nawet śmierci... On natomiast otoczył się nimbem niedostępności, postępującej ekscentryczności. Im był starszy, tym większym. A przecież wiek 40-tu, czy 50 lat to nie starość! Na emeryturę de facto przeszedł w roku 2001, w wieku lat 64. I tak o wiele za wcześnie, w porównaniu np. z Chanel. Jako esteta projektant oburzał się na to, co dzieje się w modzie, zwłaszcza w latach 80-tych i 90-tych: kicz, rozbieranie kobiet, dziwne pomysły, brzydota. Z jednej strony mentalnie chłopiec, z drugiej starzec. Jego inspiracjami były m.in. Pani Bovary oraz przede wszystkim Proust z jego Poszukiwaniem straconego czasu.

Utrzymywał, że kocha kobiety (typowe dla homoseksualistów), ale czy naprawdę je rozumiał? Ja widzę YSL jako typowego kreatora-mężczyznę, który kobietom narzucał jakieś swoje wizje, nie bacząc na to, czy ubrania te są wygodne, czy da się to nosić - wprawdzie YSL uwolnił kobiece ciało od gorsetów, w które ponownie po wojnie ubrał je Dior, ale też rozrzut tego, co proponował kreator, by zbyt wielki, by można było nadążyć. Był jak kameleon, co sezon coś innego, inne fasony, inne kolory - trudno byłoby w tym kobiecie odnaleźć swój styl. Uwielbiał modelki chude, androginiczne, a zatem też pod tym względem YSL nie wykazywał się szczególną troską o to, co może dobrze wyglądać na zwykłej kobiecie. Być może to on właśnie wprowadził ów trend wychudzonych modelek, z którym dziś walczymy. Synonimem elegancji była dla niego kobieta z papierosem w ustach... Czytając o YSL nabrałam jeszcze większego szacunku do Chanel...
Chanel nie rysuje, ale kroi, drapuje tkaniny na modelkach. Szyje kostiumy dla kobiet, które zna, jak własną kieszeń, bo sama była dla siebie pierwszym wzorem. Natomiast YSL jest wizjonerem. Projektuje dla kobiety odpowiadającej pewnemu graficznemu ideałowi.
Niestety biografia YSL, autorstwa Laurence Benaim jest biografią, z której bardzo mało można wynieść - właściwie po fakty i wyjaśnienie pewnych rzeczy musiałam sięgnąć do internetu. To, co mi z niej zostało w głowie, właściwie spisałam powyżej. Książka owszem, zahacza o przemiany obyczajowe, o historię mody oraz sylwetki osób związanych z YSL, ale napisana jest w nieznośnie pretensjonalnym stylu; zamiast konkretów i faktów autorka mnoży górnolotne frazy, zdania pięknie brzmiące, dziwne porównania, ale zupełnie nieczytelne, albo czytelne tylko dla samej autorki. Benaim nie tłumaczy pewnych rzeczy, szkicuje tylko, rzuca ogólnikami, czasem jedno zdanie nie wiadomo jak się ma do kolejnego, czasem nie wiadomo o kim mowa w tekście. Jakby autorka napawała się własnym stylem. Wiele razy czytając tekst zastanawiałam się: ale co to właściwie znaczy? Przykłady takich zdań (w która ta publikacja obfituje, a właściwie się z nich składa):
YSL także nie jest już młodzieńcem, który tworzy wzbijające się do lotu trapezy. Jego dekoracje są wymijające: Nie, nie jestem zakochany. Nie myślę o małżeństwie. Prasa szpieguje gwiazdy.  
O jakie "wymijające dekoracje" chodzi? Co ma wspólnego bycie zakochanym z byciem młodzieńcem?
Inni lansują linie w taki sposób, jakby grali w kręgle. 
??? To znaczy w jaki sposób?
Nasila się polowanie na plagiatorów. Bywa, że demaskuje się ich pięćdziesięciu w sezonie. "Władze" surowo karzą tych, który pozwalają sobie na wagary. Na przykład Pierre Cardin, który otworzył butik "Mężczyzna" w roku 1957, a wiosną 1959 przedstawił kolekcję pret-a-porter, został wykluczony z Izby Rzemiosł Krawieckich na 5 lat. 
O jakie wagary chodzi? Czy Cardin został wykluczony dlatego, że otworzył butik, czy dlatego, że miał roczną przerwę, czy dlatego, że przedstawił kolekcję pret-a-porter? Dla mnie nie jest to jasne.
Heroiny z marzeń wciągają go w świat, który odrzuca czas zastraszenia. 
???
Jego sposób szokowania to odtąd odsłanianie tego, co nieokreślone, zniekształcone, dziurawe, improwizowane, spontaniczne, prawdziwe, czy też fałszywe, lecz rzeczywiste, o ile nie wyidealizowane. 
Podczas gdy gwiazda innych krawców powoli gaśnie, on uwalnia się od materii. (...) Odsłania swoje wnętrze w nagości tkanin, tworząc niemal zupełnie inny gatunek materiału, utrwalając w wizerunku bohaterek wspomnienie wszystkich innych kobiet.
Że co??

Od takich kwiatków się w książce roi. Często miałam wrażenie, jakby Benaim pisała dla kogoś, kto zna już biografię YSL, jakby pewne rzeczy były oczywiste. Przykładem jest relacja projektanta z jego długoletnim partnerem Pierrem Berge: w pewnym miejscu pojawia się informacja, że Berge i YSL się rozstali, a Berge nawet związał z kimś innym, po czym kilkanaście stron dalej Berge pojawia się znowu jako de facto partner YSL, kupujący z nim domy, zarządzający jego firmami, etc. Skupia się Benaim na przedstawieniu tego, w jaki sposób YSL pracował, jak wyglądały jego kolejne kolekcje, sporo miejsca poświęca także przedstawieniu jego osobowości, mnożąc opisy i jeszcze raz opisy. I tak przez 400 stron, na których właściwie nie wiem co się znajduje: mało treści, mnóstwo bicia piany. Fakty są obudowane taką ilością pięknych (i nic nie mówiących) słówek, tak wygładzone, że trudno cokolwiek z tego wywnioskować. Gdyby te okrągłe zdania wziąć pod lupę, to się okazuje, że  nic one nie znaczą. Pojawiają się nazwiska, dla ludzi nie z branży zupełnie nic nie mówiące. Było to dla mnie kompletnie nieprzyswajalne i strasznie się namęczyłam czytając tę książkę. Już nie wspomnę o zatrważająco malej ilości zdjęć, które w tego rodzaju publikacji powinny być obowiązkowe - trudno jednak wyobrażać sobie suknie na podstawie samego opisu tekstowego. Zaznaczam jednak, że czytałam starsze wydanie, w tłumaczeniu Krystyny Sieżyńskiej-Maćkowiak oraz Elżbiety Sieradzińskiej - może ma to znaczenie, może owe dziwne zdania to kwestia przekładu...

Tym niemniej takie publikacje zawsze niesamowicie mnie inspirują. Pooglądałam sobie w sieci zdjęcia kreacji YSL i wyciągnęłam z szafy spodnie garniturowe, z którymi pożegnałam się jakieś 4 lata temu, przerzucając się na rurki i cygaretki. Teraz spodnie te znowu wrócą do łask. Do nich biała klasyczna bluzka, biała marynarka z czarną lamówką i szpilki...

Metryczka:
Gatunek: biografia
Miejsce akcji: Yves Saint Laurent
Czas akcji: XX wiek
Ilość stron: 403
Moja ocena: 3,5/6

Laurence Benaim, Yves Saint Laurent, Wyd. Amber, 1995

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska 

Komentarze

  1. Bardzo chciałabym przeczytać tę biografię. Jest inspirująca i wciągająca. A poza tym ostatnio mam większą chęć na ten gatunek niż zazwyczaj i moda też staje się obiektem mojego zainteresowania. W sam raz dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zalecam to nowe wydanie z Bukowego Lasu - jest uzupełnione o 2 rozdziały, i może sensowniej przetłumaczone

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później