Byłam przekonana, że ta książka dotyczyć będzie mody i ubierania się. Francuskiego szyku, elegancji i poczucia dobrego smaku. Tak, ale w szerszym kontekście. Autorka - Amerykanka, która przyjechała do Paryża obcować z francuską kulturą - pisze nie tylko ubieraniu się, ale sposobach spędzania czasu, jedzeniu, obcowaniu ze sztuką - najogólniej rzecz biorąc o pewnym stylu bycia, jakże różnym od amerykańskiego. Francuzi sporo się ruszają, zdrowo się odżywiają, nie podjadając pomiędzy posiłkami. Są za pan brat z kulturą, bo zamiast przesiadywać przed telewizorem albo na zakupach w galerii handlowej, wolą iść do prawdziwej galerii, teatru, albo chociażby do knajpki. Nie mają szaf, z których wylewają się tony ubrań - na ogół ich stroje składają się ze starannie skomponowanej bazy. W domu utrzymują nienaganny porządek. Francuzki dbają o swoją urodę, używają dobrych perfum, ich makijaż jest bardzo naturalny, fryzury proste, a ulubionym sposobem malowania paznokci oczywiście tzw. french. W gruncie rzecz Lekcje madame Chic mogły by być przedłużeniem książki Pameli Druckerman W Paryżu dzieci nie grymaszą, gdzie autorka też opisywała pewien styl wychowywania dzieci, a w końcu z tych dobrze wychowanych dzieci wyrastają dobrze wychowani dorośli, umiejący zachować się z klasą.

U Scott podobały mi się najbardziej (rzecz jasna) rozdziały o modzie i urodzie. Autorka zauważa to samo, co ja: że wiele osób nie zwraca kompletnie uwagi na to, w co się ubiera, tak jakby ubiór miał służyć tylko temu, by ochronić nas przed zimnem lub przed byciem nieprzyzwoitym. Stąd ubierają cokolwiek, co ja nazwałabym odziewaniem się, a nie ubieraniem... Tymczasem przecież ubranie jest świetnym sposobem na upiększenie się, więc warto to wykorzystać. Oczywiście nie chodzi o to, żeby codziennie paradować w nowych ciuchach - porady Jennifer L. Scott w tym zakresie bardzo przypominają to, co pisze Joanna Glogaza - a zatem madame Chic jest wyznawczynią slow fashion. Lepiej kupić jedną rzecz w dobrym gatunku, niż 10 w kiepskim... Lepszy jeden sweter z kaszmiru, niż 5 akrylowych. Bardzo słuszne są też uwagi o tym, jak to mamy w zwyczaju swoje najlepsze rzeczy chować po szafach, nie chodzić, nie używać, odkładać na później, albo na specjalną okazję. Która najczęściej nie nadchodzi...  Albo to, jak sami dla siebie hołdujemy bylejakości: po domu chodzimy zaniedbani jak bakteria, ukazując swoje gorsze ja najbliższym, a zatem tym, na którym najbardziej nam powinno zależeć... na przykład ile z was sypia w porozciąganym podkoszulku, zamiast w ładnej (już nie wspominam o tym, że seksownej) piżamie? Warto więc dobrze siebie traktować i rozkoszować się luksusem na co dzień. Jennifer L. Scott zwraca również uwagę na to, jak rozluźnienie obyczajów, indywidualizm i pośpiech w jakim żyjemy, powodują zatracenie się pewnych norm, dobrych zwyczajów, które warto jednak pielęgnować.

Lekcje madame Chic to prosto napisany poradnik dla tych, którzy chcą nadać swojemu życiu trochę klasy i więcej znaczenia. Dbać o siebie i swoich najbliższych, wykorzystywać każdą chwilę, łapać moment, żyć, a nie czekać na coś lepszego. Zestaw niby banalnych porad, a jednak pozostających w głowie (może dlatego, że są one tak prosto wyrażone). Wadą tej książki jest to, że autorka chwilami przybiera zbyt mentorski ton, takiej 80-cioletniej ciotki, co to poucza młode pokolenie, by się nie garbiło, trzymało łokcie przy sobie i nie używało brzydkich wyrazów. Jest w tym trochę zawracania rzeki kijem. W innych miejscach ton Scott trąci snobizmem, np. kiedy przywołuje ona "księżną Cambridge, Catherine" - w ogóle nie wiedziałam o kogo chodzi, aż zorientowałam się, że o osobę znaną lepiej jako Kate Middleton ;) Autorka chyba też zbytnio generalizuje - jestem pewna, że nie wszyscy Francuzi i Francuzki są tacy chic, jak to opisano - Scott trafiła do rodziny o arystokratycznych korzeniach, stąd więc może wypływał ich specyficzny sposób zachowania, klasa, dbałość o detale, elegancja  na co dzień. Taki szyk z wyższych sfer: dziewczyny z klasą noszą perły. Autorka jest zbyt nim zafascynowana, a wszystko to, co amerykańskie wydaje jej się gorsze w porównaniu z francuskim. Jest w tym pewne odzwierciedlenie stereotypowego amerykańskiego poglądu, że wszystko, co francuskie jest lepsze, a Francja to synonim klasy i szyku. Tymczasem (i paradoksalnie) Lekcje madame Chic są bardzo amerykańskie, z tym swoim udzielaniem rad i wiarą w to, że można osiągnąć swój cel, jeśli tylko zastosuje się pewne proste wskazówki. Dla mnie o owym francuskim chic stanowi (przynajmniej po części) jego naturalność, nienachalność, w dużej mierze wiąże się on tez z narodową mentalnością, więc rady Jennifer L. Scott wcielane na siłę mogą nas do Francuzek upodobnić tak samo, jak nowobogackich do "starych pieniędzy".

Metryczka:
Gatunek: poradnik
Główny bohater: autorka 
Miejsce akcji: Francja
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 256
Moja ocena: 4,5/6

Jennifer L. Scott, Lekcje Madame Chic. Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu, Wyd. Literackie, 2013 

Dla porównania owe stereotypy dotyczące Francuzek, a w szczególności paryżanek, usiłują obalić autorki książki Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś; autorki już we wstępie zauważają, jak to cudzoziemcy (zwłaszcza Amerykanie) idealizują francuski styl bycia: dzieci we Francji nie grymaszą, Francuzki nie tyją i ogólnie rzecz biorąc są doskonałe. Tymczasem paryżanki są chaotyczne, egoistyczne i cierpią na megalomanię. Niestety ta książeczka jest zbiorem bardzo trywialnych rad i uogólnień, zbiorem bardzo chaotycznym. Treść nie rządzi się żadnymi zasadami, przeskakujemy tu od sasa do lasa: od ubierania się, do wychowywania dzieci, jedzenia, chodzenia na randki, do pracy, robienia makijażu, ect. Całość jest uzupełniona zdjęciami i rysunkami, przez co kontent jeszcze bardziej się kurczy, przypominając raczej zestaw artykułów z kobiecej prasy, niż książkę. Nie polecam tej pozycji.

No i jeszcze jedna pozycja modowa, tym razem rodzima. Tomasz Jacyków wszyscy wiedzą, jaki jest. Jeden z najbardziej znanych polskich stylistów, ale i najbardziej kontrowersyjny. Nie obawia się walić prawdą po oczach. I taka jest też jego książka, z tym że - znowu - spodziewałam się, że będzie o modzie i stylu (a raczej braku stylu) Polaków, a dostałam coś w rodzaju przemyśleń Jacykowa na tematy wszelakie, głównie związane z tym, jak on postrzega świat mody, swoją rolę w nim, jak pracuje, etc. Jest tego niestety o wiele więcej, niż uwag stricte modowych, tak gdzieś w stosunku 3:1. I niestety Tomasz Jacyków się powtarza, i to bardzo. Ja się pytam, gdzie był redaktor tej książki, bo to rolą redaktora jest chyba wycięcie ewidentnych powtórek, kiedy widzi, że autor w co drugim rozdziale pisze o tym samym, i to nawet w tych samych słowach. Więc o tym, że Polki po 40-tce, albo nawet i po 30-tce robią sobie trwałą i "puszczają wiosła", że każda kobieta, która przesadziła ze strojem wygląda jak dziwka, że kałduny i kopyta, i te polówki z podniesionymi kołnierzykami u mężczyzn... Albo ten stereotyp, że mąż ją zostawił, bo się zapuściła. Ja widzę o wiele więcej problemów odzieżowych, niż te, które opisał Jacyków, sprowadzając wszystko do skrajności. Polacy ubierają się fatalnie, bez dwóch zdań. Dziś, będąc w parku, osoby dobrze ubrane mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, a przewalały się tam tłumy. Zgadzam się ze stylistą co do tego, że normalne rozmiary kończą się na 44 - potem jest już patologia. Widać w naszym społeczeństwie coraz więcej otyłości i ja nie wierzę, że to się bierze z jakichś problemów chorobowych, a z lenistwa i złego odżywiania. Generalnie jednak bardzo mało jest w książce Jacykowa takich konkretów nt. tego jak się ubierać lub jak się nie ubierać, np. że białe spodnie to tylko dla szczupłych ludzi, a spodnie do łydki są złe, bo skracają nogę. O wiele więcej jest po prostu wyśmiewania się z ludzi z pozycji takiego, co to wie lepiej. Krytyka i jeszcze raz krytyka. I to mi się nie podobało. Jak napisałam wcześniej - jaki jest Jacyków każdy widzi, ale jeśli ktoś ma aspiracje do tego, by być wyrocznią stylu i pisać o obciachu, to sam powinien mieć klasę. A Jacyków klasy nie ma, a wielokrotnie to, co pisze zakrawa właśnie na obciach, np. te uwagi typu  "sama się prosiła". To jest słabe. Elegancji w tym nie ma za grosz. Myślę sobie, że jak ktoś pracuje z ludźmi i dla ludzi, jak wykonuje zawód polegający na tym, że tym ludziom się doradza, żeby im było lepiej - co sam Jacyków przyznaje - to trzeba tych ludzi lubić, a nie jechać po nich (choćby i anonimowo), jak po łysej kobyle. Trzeba do nich z wyczuciem, delikatnie, no chyba, że raz, drugi nie dociera, to wtedy trzeba ostrzej. Ale nie tak jak Jacyków, walić z grubej rury, etykietując i obrażając. Były momenty w tej książce zabawne, owszem, ale generalnie cały tekst Jacykowa był dla mnie zbyt obcesowy.

To tak może z konkretów, co dla mnie jest modowym obciachem, najczęściej obserwowanym na ulicach:
- ubieranie rajstop do sandałów (o nieszczęsnych skarpetkach w przypadku mężczyzn nie wspomnę) - jeśli pogoda jest taka, że trzeba ubrać rajstopy, to nie jest to pogoda na sandały - i na odwrót; jako że pora roku odpowiednia, więc tego typu historii można na ulicach zaobserwować sporo,
- kozaki i rybaczki - jakoś w ostatnich latach taki się trend zrobił; skoro ubieram kozaki, to po co jeszcze długie spodnie - myśli sobie pewnie jedna z drugą - koszmar,
- fatalne buty - schodzone, zdefasonowane, niemodne od 10 lat, zniszczone albo w jakimś koszmarnym fasonie; często jest tak, że kobieta jest dobrze ubrana tak do pasa, a nawet i poniżej, a buty - tragedia; Polki chyba uważają, że szkoda wydawać pieniędzy na buty, nawet te 200 zł, za które można kupić już coś przyzwoitego (nie mówię tak jak Jacyków, że dobre buty zaczynają się od 1000 zł...), skoro można kupić w Deichmanie za 50. I chodzić w dodatku przez cały sezon w jednych. A buty przecież mogą "zrobić" cały strój, ale mogą go też zepsuć. Podobnie jak kiepskie rajstopy do tego - w jakimś dziwnym kawowym kolorze, wyglądające jak wyciągnięte z babcinej szafy - zupełnie nie wiem skąd ludzie to biorą.
- mężczyzna zupełnie niedobrany strojem do kobiety: to jest w naszej rzeczywistości obrazek powszechny: ona zadbana, ubrana w sukieneczkę, buty na szpilce, a on w nieśmiertelnych dżinsach i adidasach... ja fatalnie się czuję w takich sytuacjach, bo mam poczucie, że ten mężczyzna nie okazał mi szacunku, nie dostosowując się strojem do mnie, a zatem też do okazji - skoro ja się stroję na spotkanie, on też powinien.

To tyle.

Metryczka:
Gatunek: poradnik?
Główny bohater: moda i sam autor
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 275
Moja ocena: 3,5/6

Tomasz Jacyków, O elegancji i obciachu Polek i Polaków od stóp do głów, Wyd. Jarosław Szulski & co Dom Wydawniczy, 2013 

Komentarze

  1. Ja także miałam podobne odczucia po przeczytaniu książki Jacykowa - za mało porad jak się dobrze ubrac, za dużo wyśmiewania. I jeszcze raziły mnie zdjęcia autora (Chociaż, fakt, dobrze facet wystylizowany), powinien dac fotki lub rysunki typu- to wygląda żle, a to jest w porządku i niech się naród uczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, też brakowało mi zdjęć pokazujących sposób ubierania się - zwłaszcza do tych fragmentów drobnym druczkiem, gdzie Jacyków opisuje jedną i drugą panią... Zamieszczenie zamiast tego zdjęć stylisty może sugerować, że jest to książka bardziej skupiająca się na jego promocji, niż na promocji dobrego stylu

      Usuń
  2. Jako że odnosisz się do kiepskiej pracy redakcji w książce Jacykowa, to ja mam małą uwagę dotyczącą tego wpisu (i poprzednich modowych też). Ubierać można się (w coś) albo kogoś. Choinkę ewentualnie. Sukienkę, buty i inne ubrania się zakłada. Tylko i wyłącznie. Komentarz możesz z czystym sumieniem usunąć, nie zależy mi, żeby wszyscy czytali, ale ten błąd w tekście pojawił się tyle razy, że naprawdę ciężko się czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem purystką językową, ani polonistką, i myślę, że istnieją o wiele poważniejsze błędy i większe problemy, zarówno jeśli chodzi o posługiwaniem się językiem polskim, jak i ubieranie się

      Usuń
    2. Faceci w sandałach i skarpetkach nie są purystami modowymi i też pewnie nie rozumieją, co to komu przeszkadza... na świecie istnieje milion poważniejszych problemów. Pytanie, gdzie jest granica, kiedy problem językowy bądź modowy staje się poważny...

      Usuń
    3. Ok, to rozszerzę mój komentarz i abstrahując od tego, czy brak stylu i gustu są poważnymi problemami, czy nie (dla mnie np. poważniejszymi, niż drugorzędne omyłki językowe). Za zwrócenie uwagi na popełniony błąd oczywiście dziękuję, ale... Po pierwsze blogi są to takie specyficzne miejsca, które są tworzone przez amatorów. Nie posiadających redaktorów (skoro o tym uprzednio wspomniałaś). A nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Uważam więc, że tego typu uwagi, jak Twoja należałoby sobie podarować - nawiązując do tematu posta są one po prostu nieeleganckie. Chyba, że pisane życzliwie i w dobrej wierze, np. "fajny wpis, ale popraw sobie, bo się pomyliłaś". Po drugie, jeśli ktoś się namęczy i napisze post, żeby przedstawić swoją opinię na jakiś temat, niezależnie od tego, czy jest to moda, polityka, czy sport, to jeśli jedyny komentarz, na który się wysili czytelnik nie dotyczy merytoryki, a wytknięcia omyłki językowej, to jest to mało budujące i może zirytować. To sytuacja bardzo podobna do tej, kiedy nigdy nie otrzymujemy żadnych pochwał za to, co jest zrobione dobrze, ale jeśli tylko raz się pomylimy - od razu słyszymy krytykę.

      Usuń
  3. Lekcja stylu to książka, którą muszę przeczytać!
    Uwielbiam amerykańskie porady we francuskim stylu, próbując zaadoptować je na polskim gruncie, w domowym zaciszu :))))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później