Nie ukrywam, że do przeczytania tej książki utrzymanej w iście letnim klimacie - skłoniła mnie przede wszystkim okładka. Przekonana byłam, że będzie to typowe czytadło na plażę...

Główna bohaterka wyjeżdża z rodziną (mąż + dwójka dzieci) na dwutygodniowe wakacje do Barcelony. To mają być ich wymarzone wakacje. Ale nie są rzecz jasna. Powody? Najzupełniej banalne. Po pierwsze mnie by do głowy nie przyszło, by na wakacje marzeń wybierać się do jednej z najbardziej obleganych miejscowości turystycznych, w szczycie sezonu i z rodziną. Opisywany przez autorkę sposób spędzania wakacji jest tak typowy, że już bardziej typowy nie może być. Dzieci oczywiście marudzą (tzn. młodsza córka, bo nastoletni syn ma swoje sprawy), a powieść jest pełna narzekania na upał (!) i tłumy turystów (!). Jest też typowo polski stosunek do rodaków, których bohaterka uważa za największych chamów w okolicy - a sama zachowuje się niewiele lepiej: pokrzykuje na dzieci i męża, kokosząc się z wszystkim dookoła. Nieliczne pozytywne wrażenia dotyczą Niny przede wszystkim jedzenia. Konkluzja narratorki jest taka, że Polakom brakuje życzliwości...

Generalnie naszej bohaterce nie zajęło zbyt wiele czasu, by wzbudzić moją antypatię: to typowa Matka Polka, której przyjemność sprawia jedynie prowadzenie domu i zajmowanie się dziećmi (sama to stwierdza) i która musi mieć wszystko pod kontrolą. Przed wyjazdem sprząta obsesyjnie dom, bo jeśli nie daj Boże coś im się stanie i obcy ludzie wejdą do mieszkania, to co powiedzą. Spać nie może, bo wszystkie problemy świata są jej. Na wakacjach nie potrafi się odprężyć, bo ciągle musi coś organizować, pilnować dzieci, odbierać telefony z Polski i zamartwiać się codziennymi kłopotami, w tym na odległość rozwiązywać awaryjną sytuację we własnej firmie. Nina ma własne (niezbyt oryginalne zdanie) na temat wszystkiego; niesamowite ilości jadu wylewa na swoich teściów, których nie znosi (z wzajemnością zresztą), a przy tym krytykuje dziewczyny, z którymi spotyka się jej syn. Mąż oczywiście jest zupełnie stłamszony i przedstawiony jako ostatni gamoń (choć w życiu zawodowym jest prezesem firmy). Wielbiciele Sagrady Familli mogą dostać zawału, czytając co myśli o niej narratorka:
Jak rzadko co zupełnie nie podoba mi się ta bezduszna kupa niegustownego betonu, powstała w technice wylewania mokrym piaskiem zamków na plaży. Termity byłyby zachwycone. Szczyt tandety na poziomie świecących szkiełek i figurek z Lichenia. Oczywiście jak na tamte czasy rewolucyjny, a może należałoby uznać za szaleńczy projekt, który zadziwia rozmachem oraz tym, że ktoś zechciał zebrać i - co więcej - wydać pieniądze na jego realizację. Wieżyczki, krzyże, jaszczurki i żaby wpisane w miękkie kształty kopuł, dachów i okien... nie trzeba nic brać, żeby poczuć się nawalonym. Wzniosłe architektoniczne coś i duchowe nic.
I tak Nina ciągle zrzędzi, jak to Polka na wakacjach, dopóki nie spadają na nią prawdziwe kłopoty - takie, że nie można ich już nazwać wakacyjną przygodą. Zmiana klimatu powieści jest drastyczna. Dzieje się to tak nagle, że czytelnik jest równie zdezorientowany jak bohaterka i z całą mocą odczuwa to, co ona. W zestawieniu z bardzo sztampową i lekką pierwszą połową książki jest to dla czytelnika nastawionego na lajtowe czytadło jak zimny prysznic. Przynajmniej ja się tak czułam, zupełnie nie wiedząc, co o tym myśleć. Problemem jest to, że styl pisania się nie zmienia, co zupełnie nie pasuje do treści i sytuacji, w jakiej znalazła się Nina. Autorce zupełnie nie wyszło wiarygodne przedstawienie uczuć bohaterki, tego, co przeżywa (a w każdym razie co powinna przeżywać) - zamiast tego wrzuca ją w wir codziennych spraw, mnożąc kolejne problemy, przesadzając zresztą z komplikacjami, jakie spadają na Ninę. Ta rzuca się do działania i bardzo szybko to, co wydarzyło się podczas pobytu na wakacjach zostaje odsunięte na bok, zapomniane, zgodnie z zasadą show must go on. Strasznie mi to nie grało w tej powieści; bohaterka wcale nie zachowuje się jak ktoś, kto właśnie przeżył tragedię, tyle że od czasu do czasu westchnie sobie jak bardzo czuje się samotna i bezbronna, ale jej zachowanie temu przeczy.

W skrócie rzecz ujmując książka ta to taka historia z życia wzięta. Wiecie, taka rodem z tych programów w stylu Pocztówki z wakacji (w pierwszej części) albo Dlaczego ja? (w części drugiej). W których ludzie robią sobie świństwa i ciągle na siebie wrzeszczą, a większość problemów sprowadza się do nieumiejętności współżycia z innymi ludźmi. Autorka opisuje jak bliskie teoretycznie osoby wykazują się mega egoizmem, totalnym brakiem empatii i chęci wsparcia. Tak, czyta się to błyskawicznie, do pewnego stopnia może identyfikując się z jakże życiowymi perypetiami Niny, ale co z tego? Taką powieść mogłaby napisać każda kobieta (ja też - np. moje ostatnie wakacje były o niebo ciekawsze, niż to, co opisuje Majewska), bo nie ma w tym niczego odkrywczego, nie ma też niczego poza "akcją": narratorka mówiąc kolokwialnie po prostu "jedzie z tym koksem", opisując co przytrafiło jej się na wakacjach, od czasu do czasu wplatając w to retrospekcje z własnego życia.  Język jest prosty jak konstrukcja cepa, potoczny, okraszony - jakże swojsko - wieloma słowami na "k" i "p" (co nie przydaje tej pozycji atrakcyjności). Na plus mogę zaliczyć spory realizm, w tym tu kilka ciekawych zdań się na temat "uroków" prowadzenia restauracji, o czym marzy co drugi Polak... i z pewnością z powodu tego realizmu zapamiętam tę książkę na dłużej, niż inne czytadła. Wakacje to powieść bardzo życiowa i jako taka plasuje się na drugim biegunie od polukrowanych powieści w stylu Obietnicy Łucji, ale cały czas jest to amatorska proza. Można coś takiego napisać do szuflady (może jako w formie odreagowania na stres i frustracje - być może jest to opowieść autobiograficzna, autorka nawet przecież nie zmieniła imienia bohaterce) - ale że wydało to duże wydawnictwo? Tymczasem zakończenie Wakacji wskazuje na to, że autorka ma zamiar kontynuować opowieść o Ninie Braun - gdzieś już nawet widziałam ją w zapowiedziach.

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Nina Braun
Miejsce akcji: Barcelona/Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 384
Moja ocena: 3,5/6

Nina Majewska-Brown, Wakacje, Wyd. Rebis, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. Dobrze, że ominęłam tę historię. Nie wydaje mi się (po zapoznaniu się z Twoją opinią), żeby ta lektura mnie usatysfakcjonowała. A nieudanych czytadeł ostatnio trafia mi się sporo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, to raczej nie dla mnie... Nie jestem fanką tak obleganych produkcji jak "Dlaczego ja?" czy "Trudne sprawy". :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później