Ciemne dzikie kwiaty

Witajcie z powrotem w Rutherford Park. Ciemne dzikie kwiaty to dalsza część losów bohaterów Tajemnic Rutherford Park. Jest rok 1915, jedyny syn i dziedzic jaśnie państwa walczy jako pilot na wojnie, przyprawiając swoich rodziców o ogromne zmartwienie - wszak jego śmierć oznaczałaby, że majątek przejdzie na dalszą rodzinę (tak jak to stało się w Downton Abbey). Małżeństwo Octavii i Williama i bez tego przechodzi kryzys po tym, jak Octavia miała romans z Amerykaninem goszczącym w ich domu. Lady Octavia postąpiła "jak należy", zostając przy (praktycznie dorosłych) dzieciach i mężu. Płaci jednak za to złamanym sercem. John Gould również nie może zapomnieć o Octavii i wraca do Wielkiej Brytanii na Lusitanii...

Sformułowanie "ciemne dzikie kwiaty" to dosyć niezwykła metafora, odnosząca się do tego, co dzieje się na froncie pierwszej wojny światowej. Tam każdy staje twarzą w twarz z własnymi słabościami i najgorszymi możliwymi sobie do wyobrażenia sytuacjami, jakie mogą mieć miejsce jedynie w piekle. W powieści mamy wstrząsające obrazy, zarówno z pola bitwy, jak i dotyczące tragedii Lusitanii. Co ciekawe jednak, największe wrażenie zrobiła na mnie scena zabierania koni na wojnę: wciąganie zwierząt w ludzkie konflikty i wysyłanie ich na śmierć, wydaje się tu po prostu okrutne i niesprawiedliwe. Tym, co stanowi o pięknie tej opowieści są wspaniale oddane ludzkie emocje, w całej ich palecie: od przerażenia żołnierzy, prób oswojenia strasznej rzeczywistości, a potem obojętności, przez tęsknotę i złamane serca kochanków, po dezorientację ludzi nie potrafiących pogodzić się z faktem, że oto na ich oczach kończy się pewna epoka. Że już nigdy nic nie będzie tak samo. Że po tym, jak ktoś walczył na wojnie niewyobrażalne jest, by po prostu wrócił na swoje miejsce pracy, wykonując polecenia jako służący... Że kobiety, które do tej pory nie mogły się ruszyć bez nadzoru mężczyzny - zyskują nagle nowe perspektywy i dowiadują się, że są w stanie radzić sobie same. Do ludzi dociera, że niekoniecznie najważniejsze w życiu jest wypełnianie obowiązków i nie wychodzenie poza ustalone ramy - bo żyje się raz i nikt nam nie zwróci tych dni, kiedy zrezygnowaliśmy z własnych pragnień. Zwłaszcza w imię czegoś tak hipotetycznego jak "powinność" czy - co gorsza - strach przed zmianą. Wszak sam nieszczęsny austriacki arcyksiążę podążył za głosem serca, a nie konwenansów. Elizabeth Cooke opisuje to wszystko z niesamowitą wrażliwością i delikatnością, a zarazem tak, że ściskało mi się serce. Bohaterów znanych nam z pierwszego tomu, poznajemy z innej strony: następuje rozwój postaci, stają się one bardziej wielowymiarowe, ludzkie, zmagające się z wewnętrznymi dylematami. Trudno mi było jedynie zrozumieć postawę Harry'ego (jak i innych mężczyzn) zaciągających się na ochotnika do wojska (a nawet - w pierwszej fazie wojny cieszących się z tego, jakby wojna była jakąś wspaniałą zabawą...). Pójście na wojnę, walka za ojczyznę jest dla Harry'ego obowiązkiem ważniejszym, niż przedłużenie rodu. Dziś, w dobie indywidualizmu, trudno pojąć, że ktoś dobrowolnie idzie na (potencjalną) śmierć w imię jakiejś idei. By czyż ojczyzna nie jest jakąś ideą? Tymczasem takie to były czasy, ludzie byli tak wychowani: obowiązek, idee, podporządkowanie się. Wtedy liczył się ład społeczny, a nie dobro jednostki (jak dziś), a by utrzymać ów ład, konieczne było by każdy znał swoje miejsce w szeregu i nie dyskutował na ten temat. Pierwsza wojna światowa podważyła sens takiego myślenia, gdyż jeśli się zastanowić, to jaki sens miały te miliony ofiar? Jaki miało sens zdobycie kliku piędzi błotnistej ziemi gdzieś we Francji? O co w ogóle toczyły się te bitwy? O ile w przypadku II wojny światowej jest to jasne i oczywiste, to już w przypadku jej poprzedniczki - niekoniecznie. Dlaczego problem Cesarstwa Austro-Węgierskiego stał się nagle problemem ogólnoeuropejskim, a nawet światowym? Co z tym wspólnego mieli Anglicy i dlaczego musieli ginąć na kontynencie? A o co walczyli Niemcy - naród przecież przez wiele stuleci raczej słynący z pokojowego nastawienia... Czytając taką powieść, jak Ciemne dzikie kwiaty, gdzie mowa jest jedynie o konsekwencjach, natomiast brak szerszego historycznego kontekstu (bo nie taka jest rola tej powieści), istotnie czytelnik może zadawać sobie takie pytania. Poznajemy bowiem ową historię z punktu widzenia ludzi żyjących w tamtym okresie, będących świadkami zdarzeń, których nie potrafili sobie wytłumaczyć - nie mieli oni do dyspozycji podsumowań, czy analiz post factum, dostępnych dla nas dzisiaj. Zastanawiałam się też nad tym, czemu zawsze poznajemy perspektywę jedynie jednej strony: Brytyjczyków, a nie Francuzów, czy Niemców. A przynajmniej ja się nie zetknęłam z takimi książkami.

Moim zdaniem Ciemne dzikie kwiaty jest jeszcze lepsza, niż pierwsza część cyklu. Wyważona, niby spokojna, bo bohaterowie są nawykli do tłamszenia swoich uczuć, a nie wyrażania ich, a jednak poruszająca do głębi. Doskonale oddająca ducha epoki. Tym bardziej się cieszę, że powstanie kolejna część tej rodzinnej sagi.

Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: rodzina Rutherford
Miejsce akcji: Wielka Brytania
Czas akcji: 1915 rok
Ilość stron: 368
Moja ocena:  5/6

Elizabeth Cooke, Ciemne dzikie kwiaty, Wyd. Marginesy, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska 

Komentarze

  1. Po przeczytaniu Twojego posta jestem pewna,że gdzieś już spotkałam się z tymi książkami,hmm. Nie mniej jednak nigdy jej nie czytałam,ale jeśli natknę się na nią w bibliotece,to pewnie po nią sięgnę. :)
    i..mam prośbę,niedawno zaczęłam pisać bloga. Staram się go rozkręcić i właśnie tutaj proszę Cię o zajrzenie,jeśli Ci się spodoba,mogłabyś zostawić komentarz? A jeśli nie,to krytyka też mile widziana. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj przytargałam ją z biblioteki, zapowiada się na dobrą powieść w sam raz na lato.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później