Wałkowanie Ameryki

Stany Zjednoczone Ameryki, kraj albo wymarzony, albo znienawidzony. Mocarstwo od dobrych stu lat utrzymujące supremację na świecie - w każdym razie od czasów, gdy Europa sama się go pozbawiła, wyniszczając w dwóch wojnach światowych. Marek Wałkuski pisze, że USA są potęgą jeśli chodzi o naukę i postęp technologiczny, gdyż nie bez powodu przyciągają potencjał ludzki... Być może dziś tak, ale trzeba pamiętać, że kiedyś tym powodem była właśnie II wojna światowa i ucieczka wielu znamienitości do Stanów. W końcu prawie wszyscy Amerykanie są potomkami emigrantów ze Starego Świata. Tych, którzy byli albo najbardziej przedsiębiorczy, albo najbardziej zdesperowani. Tu przypomina mi się film Imigrantka...

Ale do rzeczy. Nie jestem wielką fanką Ameryki. Jestem dumna z tego, że jestem Europejką. Denerwuje mnie to, że bezmyślnie naśladujemy amerykański styl życia, nawet jeśli wcale nie jest od taki dobry. Adaptujemy amerykańskie wzory, tradycje, zapominając o własnych. Wałkuski nazywa to siłą perswazji, którą posiadają Stany Zjednoczone. Fakt, trzeba im to przyznać. Ale sama nigdy nie byłam w Stanach, więc może moje opinie bazują na stereotypach, może jestem uprzedzona? Przecież sama oglądam głównie amerykańskie filmy, karmię się często amerykańską literaturą. Byłam ciekawa na ile Wałkowanie Ameryki rzeczywiście podważa pewne stereotypy, jak zapowiada to autor. Może nie tyle podważa, ale raczej wyjaśnia je, bo przedstawia je w pewnym szerszym kontekście, pokazuje też drugą stronę medalu. Odmitologizowuje Amerykę - i to jest wielki plus tej książki. Wałkuski skupia się przede wszystkim na przedstawieniu różnorodności Stanów Zjednoczonych: to tygiel kulturowy, w którym mieszają się rasy, wyznania, języki (kiedyś takim tyglem była Europa - do II wojny światowej). Nie brakuje z tego powodu konfliktów, ale od czasów wojny secesyjnej, jakoś udaje się je rozwiązywać na drodze pokojowej. Z jednej strony Stany Zjednoczone nie odmawiają nikomu odrębności zbudowanej właśnie na bazie własnych korzeni, umożliwiając wielu ludziom pokojowe współegzystowanie, zapewniając daleko idące wolności, z wolnością słowa na czele. Z drugiej strony są pewne żelazne zasady, którym trzeba się podporządkować, jak patriotyzm, którego Amerykanie uczą się od małego: przekonanie, że Ameryka jest najlepszym krajem pod słońcem. Wałkuski omawia te fundamenty, na których zbudowana jest Ameryka: wolność słowa, prawo do posiadania broni, czy zmotoryzowanie Stanów. Tłumaczy skąd wzięły się te zjawiska. Podaje konkretne dane i zwraca uwagę na to, że nawet jeśli na ogół uśredniamy, np. mówiąc przeciętny Amerykanin, to Stany Zjednoczone są tak zróżnicowane, że to uśrednienie nic tak naprawdę nie daje. Na przykład "przeciętny Amerykanin" jest ignorantem, ale w USA żyje wielu ludzi dobrze wykształconych, wybitnych naukowców, artystów. Autor zatem nie generalizuje - w pułapkę czego pisząc taką książkę można bardzo łatwo wpaść - lecz przeciwnie. 

Ton, w jakim napisana jest ta książka nie jest bynajmniej obiektywny, bo Wałkuski daje do zrozumienia, że bardzo mu się w Stanach podoba, że jest to kraj pod wieloma względami najlepszy do życia. Pisze o pozytywach, opisywanie wad pozostawiając innym. Ja nie jestem aż tak mało krytyczna, ale doszłam do wniosku, że również i mnie niektóre rzeczy w Ameryce ujmują. Chociażby poszanowanie prawa, czy sposób, w jaki podchodzi się do kierowania samochodem. W rozdziale dotyczącym zdobywania prawa jazdy, gdzie Wałkuski w wyraźnie sceptycznym tonie porównuje uregulowania polskie z amerykańskimi, mogłam tylko wzdychać i potakiwać, bo trudno tu nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że u nas prawo tworzy się po to, by utrudniać życie obywatelom. Podczas gdy w Stanach po to, by regulować to, co trzeba uregulować. Nic dziwnego, że tam prawa się przestrzega, a w Polsce robi się wszystko, by je obejść. Fascynującym przykładem tego zjawiska jest to, że wyjeżdżając zagranicę Polacy skrupulatnie przestrzegają przepisów drogowych, podczas gdy będąc w Polsce, nagminnie je łamią. Wałkuski też zwraca na to uwagę: jeżdżenie w Stanach "po polsku" szybko się kończy, gdy delikwent zarobi kilka sporej wysokości mandatów: 
W Polsce lubiłem jeździć samochodem, ale czas spędzony za kierownicą często wiązał się ze stresem, nerwami i zmęczeniem. W Ameryce jazda samochodem stała się dla mnie przyjemnością. Szerokie drogi, wygodne parkingi, komfortowe samochody z automatycznymi skrzyniami biegów, a także uprzejmość kierowców sprawiły, że tak jak większość Amerykanów pokochałem cztery kółka.
Zresztą dziennikarz zaczyna od tego, że w Stanach wszyscy starają się być dla siebie mili i pomocni, co zdecydowanie ułatwia życie, nawet jeśli nie jest do końca szczere. Ale jednak kiedy zwracam komuś grzecznie uwagę w autobusie, a ten ktoś nie odpyskowuje mi po chamsku, tylko przeprasza za kłopot, to faktycznie, życie staje się jakby łatwiejsze... Albo kiedy samochód przepuszcza cię w korku, a nie zajeżdża ci drogę, trąbiąc. Bardzo interesujący jest również rozdział książki dotyczący zróżnicowania wyznaniowego Ameryki - co Wałkuski porównuje do hipermarketu z różnymi religiami, przy czym wiele z tych wyznań, nie mających już wiele wspólnego z tradycyjnym protestantyzmem, czy katolicyzmem, głosi po prostu teologię sukcesu, zgodnie z którą błogosławieni są ci, którzy są bogaci, zdrowi i szczęśliwi. Czyli naczelną zasadę, jaką kierują się Amerykanie. Jednocześnie bardzo przestrzegana jest w USA kwestia rozdziału religii od państwa. Co jest kolejną rzeczą, która bardzo mi się tam podoba, zwłaszcza w porównaniu z tym, jak to wygląda w Polsce. W Stanach Państwo nie może ingerować w to, co wierzy obywatel, ale też żadna religia nie może mieć wpływu na to, co dzieje się w sferze publicznej. Żadne podatki nie mogą wspierać Kościołów, czy iść na nauczanie religii. I mimo to Stany Zjednoczone są najbardziej religijnym krajem na świecie (ateistów tu bardzo mało), jakkolwiek definiować by religię... U nas teoretycznie też jest rozdział państwa od Kościoła. Tylko co? Religia jest obowiązkowym przedmiotem szkolnym, Kościół ma wpływ na prawo, przez co jego zasady narzucane są wszystkim obywatelom, nieważne czy wierzącym, czy nie - a mimo to liczba wierzących ciągle maleje...

Z lansowaniem zdecydowanie pozytywnego obrazu Stanów Zjednoczonych kojarzy mi się Wyspa na prerii Wojtka Cejrowskiego. Zwłaszcza jeśli chodzi o amerykańską prowincję, której też Wałkuski poświęcił kilka słów. Wałkowanie Ameryki nie jest tak dowcipne i gawędziarskie - bo w tym Cejrowskiemu trudno byłoby dorównać - ale Wałkuski potrafi zainteresować czytelnika. Nawet kiedy omawia statystyki unika encyklopedycznego tonu, bardzo często powołuje się też na własne doświadczenia w Stanach (np. poszukiwanie domu, albo własne podróże po USA). Ciekawie wypadło też porównanie Barszczu ukraińskiego z Wałkowaniem Ameryki (nie wspominając już o Klątwie gruzińskiego tortu) - nie w kwestii specyfiki tych krajów, ale raczej sposobu napisania. I tu, i tu autorem jest bowiem dziennikarz, korespondent radiowy. W tym porównaniu zdecydowanie wygrywa Ameryka - Marek Wałkuski po prostu lepiej pisze/opowiada. I nie politykuje, co najbardziej przeszkadzało mi w reportażach ze Wschodu. Rzecz jasna książka ta nie wyczerpuje tematu - jest jedynie jego liźnięciem (choć wcale nie sprawia wrażenia, że napisana została po łebkach) i zachęca do dalszych eksploracji.

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: Stany Zjednoczone Ameryki
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone Ameryki
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 307
Moja ocena: 5/6

Marek Wałkuski, Wałkowanie Ameryki, Wyd. Helion/Editio, 2012


Druga niejako część amerykańskich wspomnień Marka Wałkuskiego to, podobnie jak Wałkowanie Ameryki, również opowieść o tym, za co autor lubi Amerykę, ale mowa tu raczej o smaczkach, ciekawostkach, niż o tym, co naprawdę istotne, a czemu miejsce poświęcił dziennikarz w pierwszej książce. Podzielone na krótkie rozdziały znajdziemy więc tu informacje m.in. o pralniach automatycznych, amerykańskich wynalazkach, zakupach, przyjaznej obsłudze w bankach, nie stawianiu płotów. Wałkuski pisze również o obyczajach takich jak kultura keep smiling, optymizm, zaufanie do innych, a także powszechność wolontariatu. O tym, co sprawia, że życie w USA jest wygodne i przyjemne. Mowa również o obchodzeniu świąt, rozrywkach, amerykańskich dziwactwach oraz o miejscach w Stanach, które warto zobaczyć. Jako, że jest to moja pięta achillesowa, znowu zwróciłam uwagę na rozdział o samochodach - tym razem chodzi o automatyczne skrzynie biegów, które - jak zapewnia autor - są znacznie wygodniejsze, niż ręczne, a jednocześnie wcale nie mniej ergonomiczne, czy awaryjne. Dlaczego więc, do jasnej cholery, my męczymy się z ręcznymi, zadaję sobie pytanie, utrudniając sobie, zamiast ułatwiając życie?

Innym plusem (dla mnie ogromnym) jest przestrzeń życiowa:
Amerykanie inaczej niż inni postrzegają swoją przestrzeń osobistą, czyli obszar, w który nie powinni wkraczać ludzie niebędący z nimi w bliskim związku. Gdy między pólkami sklepowymi stoi ktoś obcy, Amerykanin nie będzie się przepychać obok, tylko poczeka aż osoba ta zrobi mu przejście. Kiedy ktoś podejdzie do niego zbyt blisko, odsunie się krok albo dwa do tyłu. Naruszenie osobistej przestrzeni sprawia, że dana osoba czuje się niekomfortowo i postrzega zachowanie innej osoby jako niegrzeczne. 
To a propos notorycznego w Polsce dyszenia w kark w kolejkach, czy ocierania się o innych w autobusach...

Czytając te felietony, naprawdę trudno się powstrzymać od porównywania z tym, z czym mamy do czynienia u nas. Zdecydowanie irytuje myśl o poziomie życia tam i tu, np. wzmianki o tym, że wiele produktów czy usług jest u nas znacznie droższych, niż w Stanach... Tym niemniej Amerykę po kaWałku uważam za trochę takie fusy po herbacie. Jest tu trochę powtórzeń, niektóre rzeczy są dosyć oczywiste, niepotrzebnie też autor nudzi o historycznych aspektach opisywanych zjawisk, czy cytuje statystyki. Kilka rozdziałów ominęłam jako mało interesujące, jak np. ten o obchodzeniu Dnia Niepodległości (to znamy wszyscy z amerykańskich filmów), czy muzyce country (na ten temat było sporo już w poprzedniej książce). A przy rozdziale o Super Bowl stwierdziłam, że to już przesada, żeby Europejczyk wolał futbol amerykański od piłki nożnej. Panie Marku, chyba w swoim bezkrytycyzmie posunął się tu Pan za daleko... Gdybym miała polecać, to lektura Wałkowania Ameryki, uzupełniona o Wyspę na prerii, w zupełności wystarczy.

Metryczka:
Gatunek: reportaże/felietony
Główny bohater: Stany Zjednoczone Ameryki
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone Ameryki
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 271
Moja ocena: 3,5/6

Marek Wałkuski, Ameryka po kaWałku, Wyd. Znak, 2014

Komentarze

  1. Miałam bardzo podobne odczucia czytając obie książki - pierwsza bardzo mi się podobała, druga natomiast w pewnym momencie zaczęła razić proamerykańskim nastawieniem. Ilość zachwytów nad życiem w USA przekroczyła tam granice wiarygodności - nie jestem w stanie uwierzyć, że jest to aż tak idealny kraj. Mam nadzieję, że jeśli Wałkuski wyda następną książkę w podobnej tematyce, pozwoli sobie w niej na pewną dozę krytycyzmu (ubezpieczenia zdrowotne chociażby? Nigdy nie uwierzę, że pod tym względem jest w USA lepiej).

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wałkowanie Ameryki" było całkiem niezłe, choć były momenty, że nużyły mnie statystyki. Całość jednak oceniłam pozytywnie, bo fascynuje mnie Ameryka (choć nigdy tam nie byłam). "Amerykę po kawałku" pożyczę za jakiś czas od koleżanki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam "Made in USA" Guy'a Sormana. USA okiem Francuza na przestrzeni wielu lat. Bardzo ciekawe i swietnie napisane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Stany Zjednoczone - kraj mlekiem i miodem płynący...;) No cóż, żyje się tam świetnie, jeśli jest praca. Wiele rzeczy jest łatwiejszych - założenie własnego biznesu, prawo, kontakty z ludźmi - są mili i otwarci. Razi brud! Bałagan. Przeszkadza mała ilość parków tzw. oaz zieleni jakie są i ciągle tworzy się w Europie. Książkę Wałkuskiego z chęcią przeczytam, pierwszą część. Skonfrontuję z tym, co dobrze znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wałkuski nie pisze o wadach USA... i w sumie ma do tego prawo

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później