Agnieszka Graff, jedna z czołowych polskich feministek, współtwórczyni Manify, filolożka, amerykanistka, wykładowczyni gender studies. W wywiadzie-rzece z o 15 lat młodszym od niej Michałem Sutowskim opowiada o sobie. O swoich korzeniach, młodzieńczej miłości i zaangażowaniu w opozycję, studiach w Stanach Zjednoczonych i na Oksfordzie. O samopoznaniu, drodze jaką przebyła, o tym, jak kształtowały się jej poglądy, o literaturze, patriotyźmie, no i oczywiście o feminizmie. Te 15 lat różnicy między Graff, a indagującym ją współpracownikiem z zespołu Krytyki Politycznej wspominam nie bez kozery, gdyż to jest różnica między pokoleniem, które obalało komunizm, a tym, które już tego komunizmu nie pamięta i myśli o nim dziś z pewną dozą sympatii. I Agnieszka Graff tłumaczy, że PRL to nie były jakieś fajne oldskulowe czasy, jak się je dziś próbuje czasem przedstawiać (weźmy chociażby te liczne ostatnio publikacje o: gwiazdach PRL-u, modzie PRL-u, itp.), gdzie było zgrzebnie, ale w gruncie rzecz wcale nie tak źle, ale, że PRL to naprawdę był ustrój udupiający człowieka, w którym cholernie ciężko się żyło. I którego mentalność w dużym stopniu została w nas do dziś, co przejawia się w nie myśleniu o tym, by ludziom naprawdę lepiej się żyło na takim prostym, podstawowym poziomie: żeby prawo było egzekwowalne, żeby autobusy się nie spóźniały i miały klimatyzację, żeby się nie zabijać o krzywe chodniki, a w parku postawić ławki. Za daleko jednak odeszłam od Agnieszki Graff. Może i nie, bo sporo w tej rozmowie jest o polityce, również w kontekście feminizmu. Bo jest spór, czy w komunizmie też był jakiś feminizm (czy po prostu wtedy wszyscy byli upupiani po równo) - Agnieszka Graff łączy bowiem swój ściśle z działalnością opozycyjną, a potem z przemianami w Polsce, w trakcie których nadal zapominano o prawach kobiet, a przy wejściu Polski do Unii, zostały one po prostu przehandlowane za poparcie Kościoła. Otóż w Polsce zawsze czczona była Matka Boska i Matka Polka, ale tylko w takim wymiarze, by nie przeszkadzały one mężczyznom w robieniu swojego. A oni zawsze mieli o co walczyć: najpierw o niepodległość, potem przeciwko najeźdźcom i okupantom, potem przeciwko komunie, wreszcie o akces do zachodniego świata. I zawsze prawa kobiet były w tej sytuacji nieważne, na marginesie. A to, że sprzedano je Kościołowi, wskutek tego mamy dziś nieruszalny zgniły kompromis w sprawie aborcji oraz agresywny dyskurs przeciwko gender, jako żywo kojarzy mi się ze zdradą aliantów i oddaniem Polski Stalinowi w zamian za poparcie Rosjan w walce z Niemcami. Mocne porównanie? Polacy mieli nadzieję, że po zakończeniu wojny będą mogli normalnie żyć, a tu się okazało, że walka wcale się nie skończyła. Podobnie teraz mają w Polsce kobiety: jesteśmy w Unii, a mimo to nadal musimy walczyć z dyskryminacją, z ograniczaniem naszej wolności, z seksistowskim językiem, z próbami wtłoczenia nas w patriarchalny system, podejmowanymi nieustannie przez Kościół. Wszechobecny backlash.

Agnieszka Graff jest rozmówczynią elokwentną i niezmiernie inteligentną. Nieustannie szuka powiązań, zadaje pytania, powołuje się na liczne lektury, zauważa zmiany nie tylko zewnętrzne, ale również własnej optyki. Wskazuje na lektury, z których czerpała wiedzę. Choć uważa, że jest stąd, to zdaje się być rozdarta między swoim patriotyzmem, a krytyką tego, co się w Polsce dzieje. Opowiadając o feminizmie zwraca uwagę na jego powiązania z innymi zjawiskami, takimi jak różnice klasowe, rasizm, antysemityzm, homofobia, liberalizm, nacjonalizm. Z racji swojego wykształcenia Graff często wraca do feminizmu amerykańskiego, stąd pojawia się tu kwestia rasizmu, natomiast z racji pochodzenia działaczki - antysemityzmu. Bowiem Graff uważa się za Żydówkę, choć na ten temat można by dyskutować. Rozmowa ta daje również pojęcie o historii polskiego feminizmu, w szczególności po upadku komunizmu: o tym, jak zmieniały się priorytety, jak aborcja z tematu podrzędnego stała się tabu, o Kongresie Kobiet, wewnętrznych podziałach i o tym, dlaczego Agnieszka Graff obecnie dystansuje się od organizatorek Manify. Graff tłumaczy dlaczego transformacja ustrojowa wbrew pozorom kobietom nie pomogła, a dokonała retradycjonalizacji. W dzikim kapitalizmie kobieta jest na z góry gorszej pozycji, pełniąc funkcje macierzyńskie i opiekuńcze, za które nikt jej nie płaci. I to rolą państwa jest wyrównanie szans kobiet, przez odpowiednie regulacje prawne i instytucje pomocowe. Wydaje mi się ważne spostrzeżenie, że nie chodzi jednak o to, by wprowadzać więcej kobiet w miejsca, gdzie są pieniądze (tu krytyka podejścia Sheryl Sandberg), tylko o wprowadzanie sprawiedliwości tam, gdzie są kobiety.
Tak naprawdę kapitalizm, ten współczesny kapitalizm neoliberalny (...) stawia kobietę w sytuacji bez wyjścia. Każe nam konsumować jako matkom, opiekunkom, pięknym ciałom i sprzątaczkom wszystko to, co jest w pakiecie tradycyjnej kobiecości. A w ramach równouprawnienia każe nam być pracownicami tak, jakbyśmy tej płci nie miały. Zarabia kasę na tradycyjnym, genderowym podziale, ale ma gdzieś nasze potrzeby wynikające z różnicy płci, traktuje różnicę wyłącznie jako źródło ewentualnych zysków.
Graff. Jestem stąd to mądra, erudycyjna rzecz. Zawiera niezmiernie wiele ciekawych wątków, tematów, nad którymi warto by się zastanowić, wniosków dużo wnoszących w obraz naszej rzeczywistości. Niestety nie jest to pozycja dla każdego. Z racji tego, że Agnieszka Graff jest typową przedstawicielką polskiego feminizmu akademickiego, ta książka stawia opór. To jest dyskusja dwójki inteligentów na wysokim poziomie abstrakcji i teoretyczności. Strasznie dużo tu mądrych słów w rodzaju: postmodernizm, konstruktywizm, strukturalizm i wszystkie inne "-izmy". Robi to wrażenie, jakby feminizm był tylko jakimś prądem myślowym, a nie realnym ruchem. Za dużo teorii literatury i filozofii, sporów ideologicznych, a za mało prozy życia. To jest właśnie to, o co mają pretensje do polskich feministek zwykłe Polki, nieprzekonane do idei, bo po prostu nie rozumiejące tego inteligenckiego "dyskursu". Podczas gdy feministki zamykają się w swoich enklawach, zastanawiając się nad tym, którą falę feminizmu teraz mamy i jak się ona ma do neoliberalizmu, zwykłe Polki walczą o alimenty, o to, by na rynku pracy nie były traktowane jak pracownik drugiej kategorii i o to, żeby nie mówiono, że "sama się prosiła". I o wiele innych spraw. To właśnie przez ten hermetyczny, przeintelektualizowany język ludzie nie rozumieją feminizmu i może dlatego ma się on w Polsce tak kiepsko. Nie rozumieją, że tu nie chodzi o jakieś teoretyczne dywagacje, tylko o prawa, które się po prostu należą każdemu człowiekowi, niezależnie od jego płci (czy rasy, orientacji seksualnej, wyznania). Zamiast tego słyszą od księży, że gender jest zagrożeniem dla rodziny... Wprawdzie Agnieszka Graff jest jedną z tych osób, która stara się wychodzić z tego wąskiego kręgu i przemawiać "językiem ludzi", drukując się np. w Gazecie Wyborczej, czy Wysokich Obcasach, dokonując tzw. oswajania feminizmu w mainstreamie, ale mimo wszystko miałam wrażenie, że jest ona jedną z tych intelektualistek, której już jednak trudno zejść na ten niższy poziom. Która biorąc w rękę jakąś zwykłą literaturę nie będzie wiedziała za bardzo co z nią zrobić - niby dlaczego Graff uważa, że powieść Służące jest kiczowata i paternalistyczna? Szczerze mnie to zdumiało. Ale i tak Graff czyta się dużo lepiej, niż Ingę Iwasiów, której czytać się nie da wcale. Rozdziałem, w którym Graff mówi najbardziej zrozumiałym językiem jest ten o macierzyństwie, gdzie wyraża ona powszechną frustrację polskich matek tym, że państwo kompletnie ignoruje ich potrzeby, a społeczeństwo formułuje sprzeczne oczekiwania, skutkujące u młodych matek permanentnym poczuciem winy. Warto też zwrócić uwagę na refleksje feministki na temat systemu edukacji wyższej - to kolejny krytyczny głos, podnoszący problem komercjalizacji i obniżania się poziomu szkolnictwa wyższego.

Podobało mi się to, że wywiad ten cechuje się niezwykłym poziomem kultury osobistej, także ze strony rozmówcy Agnieszki Graff. Że - jako mężczyzna - podszedł on do swojej rozmówczyni absolutnie profesjonalnie i neutralnie. Że nie ma tu żadnej wojny płci, ani tekstów świadczących o niezrozumieniu tematu. Po prostu jest pełen szacunek. Piszę o tym, bo, mimo że w środowisku Krytyki Politycznej, jest to zapewne rzecz normalna i naturalna, to przecież doskonale wiadomo, jak podchodzi się u nas do kobiet publicznych - celem jest obśmianie i podważenie kompetencji. Nawet odnośnie pani minister, czy pani premier padają seksistowskie komentarze, ważniejsze jest to, w co się ubrała i jak wygląda, a nie to, co wie i umie. Kompetencje Agnieszki Graff jednak trudno byłoby jakimś oszołomom podważyć. Gwoli uzupełnienia, przydałoby się jeszcze zamieścić listę książek, o których wspomina w rozmowie Agnieszka Graff.

Metryczka:
Gatunek: biografia
Główny bohater: Agnieszka Graff
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 479
Cytat: zadaniem feminizmu jest renegocjowanie zasad funkcjonowania kapitalizmu, a nie dostosowywanie się do niego
Moja ocena: 5/6

Agnieszka Graff, Michał Sutowski, Graff. Jestem stąd, Wyd. Krytyka Polityczna, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. "zgniły kompromis w sprawie aborcji oraz agresywny dyskurs przeciwko gender, jako żywo kojarzy mi się ze zdradą aliantów i oddaniem Polski Stalinowi w zamian za poparcie Rosjan w walce z Niemcami" - o, matko! Z tego co piszesz, wygląda to na kolejną środowiskową laurkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem feministką i się tego nie wstydzę, ale nie wydaje mi się, żeby ten tekst był środowiskową laurką

      Usuń
    2. Przecież tu nie chodzi o Twoje poglądy tylko o - mówiąc bardzo oględnie - nieadekwatność porównania, którego użyła Graff.

      Usuń
    3. Ale to jest moje porównanie, nie Graff - wiem, że ostre i trochę nieadekwatne, ale tak mi się skojarzyło. A za nieadekwatne jest uznawane dlatego, że prawa kobiet zawsze uważano za nieważne - o wiele mniej ważne, niż męska walka o władzę

      Usuń
    4. A to Agnieszce Graff zwracam honor, trochę byłem nawet zdziwiony, że takie stwierdzenie mogło paść z jej strony bo miałem wrażenie, że po tym jak została matką zaczęła dostrzegać zalety tradycyjnej roli kobiety.

      Usuń
    5. Chyba popełniasz ten sam błąd co wszyscy: myślisz, że jak feministka, to nie może być matką, a jak matka, to nie może być feministką, bo jest to "tradycyjna rola kobiety". Bycie matką powoduje, że dostrzega się niestety kolejne problemy, z którymi mają do czynienia kobiety - o czym Graff mówi.

      Usuń
    6. Wiadomo, faceci zawsze popełniają błędy :-) Kończę bo widzę, że nasza dyskusja przybiera zły (dla mnie) obrót :-)

      Usuń
    7. No nie, ja tylko tłumaczę ;) Nie napisałam nigdzie, że tylko faceci popełniają błędy...

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później