Jak prowadzić bloga książkowego bez... książek

Święta się skończyły, można znowu zacząć grzeszyć, więc dziś post z cyklu "co mnie wkurza" ;) Pouczanie blogerów książkowych odnośnie tego, jak powinni prowadzić swojego bloga i jak mają się "rozwijać" jest zdaje się tematem samograjem. Co jakiś czas ktoś publikuje swoje przemyślenia na ten temat, wywołując reakcje na podobieństwo wsadzenia kija w mrowisko. Denerwuje wrzucanie wszystkich do jednego worka i zakładanie, że wszyscy, prowadząc bloga kierują się takimi samymi motywacjami i mają takie same cele, i dlatego ich "rozwój" powinien przebiegać w określony sposób. Że zacytuję sama siebie: 
Zastanówmy się, jakie są nasze cele, co chcemy osiągnąć pisząc swojego bloga. Czy zależy nam na polecaniu książek, na tym, by ludzie czytali więcej i lepiej, czy interesuje nas głównie, aby czytany był nasz blog. Czy naprawdę potrzebne nam są do szczęścia tysiące odsłon? Setki followersów?

Właśnie - dla każdego rozwój oznacza co innego. Wiem, że taki jest trend, ale nie każdy postrzega swojego bloga jak rodzaj biznesu, firmy, z której chce czerpać stosowne korzyści (coraz częściej materialne) - a skoro biznes, to trzeba pozyskiwać klientów, a "klient nasz pan". Nie każdy chce zostać "Kominkiem blogosfery książkowej", nie każdemu zależy przede wszystkim na statystykach. Co wiele osób rozumie, ale wciąż pojawiają się tacy, którzy sugerują, że powinniśmy upodobnić się do innych blogów lajfstajlowych. Obiecałam sobie, że nie będzie mnie to już ruszać, popełniłam już na ten temat dwa posty, w których wyraziłam swoje zdanie i to miało być tyle w temacie. Czemu więc znowu się o tu produkuję? Bo zastanawia mnie - ogólnie rzecz biorąc - jak (i po co) prowadzić bloga książkowego, tak, żeby na nim nie było książek. I nie daje mi to spokoju.

Zasadniczy problem z blogami książkowymi i ich małą popularnością polega bowiem na tym, że - uwaga - są o książkach! I są na nich recenzje. A to jest nudne. Proszę państwa, żeby nasz blog był czytany, pisanie o książkach nie jest wskazane. Recenzje cieszą się najmniejszą popularnością więc winno być ich jak najmniej. Zresztą problem z recenzjami jest jakiś ogólny, np. Zwierz Popkulturalny twierdzi, że u niego recenzje filmów też cieszą się najmniejszą poczytnością. Zamiast recenzji trzeba więc umieszczać wpisy okołoksiążkowe - najlepiej coś lekkiego i koniecznie z liczbą w tytule, w stylu: 5 książek na Walentynki, 10 rzeczy, których na pewno nie wiecie o...., 15 najlepszych okładek, ect. Zestawienia i rankingi generalnie są bardzo pożądane. Włącznie z rankingami innych blogów - wtedy ci wymienieni bardzo się cieszą i dziękują, a ci nie uwzględnieni zgłaszają się i dopraszają o uwagę. To świetny sposób na poprawienie sobie statystyk. Największe emocje wśród internautów budzą tematy takie jak: e-book czy zwykła książka albo kupować książki czy nie - wydaje się, że ile razy można  o tym dyskutować, a jednak... Oczywiste jest, że wpis nie powinien być zbyt długi i powinny go ilustrować zabawne fotki i obrazki. Najlepiej ze zwierzątkami. Wiecie, trzeba upodobnić się do takiego Pudelka, gdzie informacje są lekkie, przyjemne, dostarczają rozrywki, aczkolwiek są nam zupełnie zbędne. Trzeba jakoś zamaskować to, że blog jednak tyczy się literatury (czy kultury, ogólniej rzecz biorąc). W gruncie rzeczy najlepiej, gdyby to wcale nie był blog książkowy...


Przyznam, że tym razem cała sprawa z poradami jak prowadzić bloga książkowego bardziej mnie zasmuciła, niż zirytowała. Miałam chwilę załamania i pomyślałam sobie nawet: w cholerę z tym, może dać sobie spokój z tym blogowaniem skoro i tak niewiele osób to czyta; przez tyle lat staram się, a niewiele osób wie, że taki blog jak mój w ogóle istnieje. Bo to, co mnie interesuje najbardziej to czytanie książek i opowiadanie o nich. I po to go zakładałam. Blog jest moim kawałkiem podłogi, odzwierciedleniem moich zainteresowań i moich opinii. Miejscem do którego zapraszam innych, żeby pokazać im, co mi się podoba, a co nie - a nie sceną, na której się popisuję, szukając poklasku. Nie traktuję bloga jak przedsięwzięcia biznesowego. Przynajmniej póki co. Dlatego stawiam na rzetelne i szczere teksty, a nie na sztuczki marketingowe. Nie chcę go też zaśmiecać pierdołami, nic nie znaczącymi ciekawostkami, o których ktoś zapomni 5 minut po przeczytaniu. Owszem, zamieszczam wpisy okołoksiążkowe, jeśli znajdę jakiś ciekawy temat, ale ich proporcja do recenzji jest u mnie jak 1:4. Tym samym jednak okazuje się, że jestem egoistką, bo piszę o tym, co interesuje mnie, a nie internautów! Co gorsza, sama lubię czytać wpisy okołotematyczne u innych - nie dość, że egoistka, to hipokrytka! Co zatem zrobić? Bo jakkolwiek nigdy nie zależało mi specjalnie na popularności, ale w końcu skoro coś publikuję w necie, a nie tylko we własnym dzienniczku - to byłoby miło, gdyby jednak ludzie to czytali. I znalazłam się między młotem, a kowadłem.

  
No tak, i tu pojawia się zagwozdka. Pomijając już to, że piszę o tym, co mnie interesuje, zadałam sobie pytanie jaki ma sens prowadzenie bloga książkowego bez recenzji? W końcu jeśli kogoś nie interesują recenzje, to chyba książek też nie bardzo czyta, a czy mnie zależy na takich odbiorcach, których literatura w gruncie rzeczy nie interesuje? A jeśli bloger książkowy nie pisze o tym, co przeczytał, bo ludzie nie chcą takich wpisów, a zależy mu głównie na statystykach - to sorry, ale w takim razie po jaką cholerę w ogóle prowadzi bloga książkowego? Jeśli ważniejsza od tego, co mu w duszy gra, jest dla niego popularność, to nie lepiej od razu nastawić się na pisanie o filmach, grach komputerowych, modzie, podróżach lub czymkolwiek innym? Dylemat blogerów książkowych, którzy jednocześnie chcą pisać o literaturze, a zarazem zaspokajać gusta szerokiego ogółu internautów wydaje mi się kwadraturą koła. Zauważyłam, że wiele osób ugina się pod presją i zaczyna na swoje blogi - wcześniej książkowe - wprowadzać na siłę różne inne wpisy lifestajlowe (które są czym innym - zaznaczmy - od okazjonalnych notek na tematy "inne", które zamieszcza każdy). A ja, kiedy na blogu książkowym widzę naraz notkę o: kosmetykach, grach, ostatnio kupionym sweterku - zastanawiam się wtf? Jeśli czytam blog książkowy, to dlatego, że interesują mnie książki, a nie inne tematy, więc ja tych notek lifestylowych nie kupuję. Poza tym wbrew temu wszystkiemu na najpopularniejszych blogach książkowych pojawiają się prawie wyłącznie recenzje, więc cała ta teoria w tym momencie okazuje się o kant dupy rozczaś, jak to się mówi u nas, na Śląsku.


I dlatego mam już dla was mnóstwo pomysłów na wszelakie posty, które wokół książek krążą, ale nie są recenzjami (czy opiniami, o co wciąż trwa batalia). Listy, ciekawostki, konkursy, jeszcze więcej obrazków. Nie wiem, czy to wiosna, czy co, ale słowa się wylewają ze mnie. Oznaki grafomanii? Uprzedzam, żebyście się nie zdziwili.

Komentarze

  1. a ja bardzo lubię czytać te Twoje dywagacje i proszę - pisz częściej :)

    sama ostatnio plączę swoje posty stricte recenzjowe, postami okołoksiążkowymi - zauważyłam, że mam tyle do powiedzenia na różne tematy, że postanowiłam wpisać swoje rozważania i doświadczenia na stałe w kalendarz bloga :)
    dorzucę swoją cegiełkę do tego blogosferowego rozgardiasza! a co, wszak bytuję tutaj ponad rok.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze przeczytać, że ktoś ma takie podejście jak ja. Czasami czuję się bardzo samotna w moim przekonaniu, że blog to nie musi być firma. Posty okołoksiążkowe są ciekawe, ale jeśli czytam bloga książkowego, to nie po to by czytać o sweterku czy odkurzaczu.
    A poza tym, z niecierpliwością czekam na zalew notek, lubię Cię czytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszy mnie to, że na swoim blogu nic nie piszę na siłę :). Zresztą, przy moim lekko słomianym zapale, zaraz by mi się takie inne pisanie znudziło.

    Fakt, lekkie posty chętniej się czyta, a te z deczka cięższe, a dobre - też są doceniane, tylko, że w dużo mniejszym gronie. Tak po prostu zwykle jest i nie ma się, co przejmować, tylko robić to, co się lubi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pliz, tylko bez obrazków. Miga to i drażni, przeszkadza.
    Pod Twoja wypowiedzią mogę się podpisać. czasami też trafia mnie szlag i mam ochotę przestać pisać, bo mnie już mdli od - czego? spadających słupków, tematów zastępczych, pisanych na siłę postów, bo coś trzeba? Teraz się trochę ogarnęłam, ale słupki mi już na wyobraźnie nie działają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Sherlock jest taki uroczy ;)

      Usuń
    2. Hm, no cóż... ;)
      Ale kiedy się czyta tekst, to deczko rozprasza.
      Chyba, ze zrezygnujesz z tekstu, he he, w celu podniesienia "oglądalności". Mam taką teorię, że chyba nam (blogerom, książkowym również) właśnie to grozi. Nikt już nie czyta, bo "TL;DR LOL"

      Usuń
    3. Tak twierdzą eksperci ;)

      Usuń
    4. A mnie się te migawki bardzo podobają, pooglądam, bo i po co czytać:)

      Usuń
  5. Posty około książkowe (albo i nawet nieksiążkowe, co tam, w końcu i takie się na moim blogu popełnia!) są ciekawe, ale bez przesady. Trochę słabo mi się robi, kiedy przewijam blogrolla i nie mogę dokopać się do żadnej recenzji, bo naraz pojawiają się same tagi, listy i inne cuda. Też zastanawiam się, po co to wszystko, ale trzymam się zasady "niech każdy na swoim podwórku robi to, co chce". Sama wolę pisać klasyczne recenzje. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Problem z recenzjami polega na tym, że jest ich za dużo. Nawet wytrwały czytelnik szybko się tym znudzi jeśli przegląda kilkanaście takich blogów - tylko go ciągle odsyłają do książek więc tworzy mu się ich dłuuuuga lista. Brakuje felietonów, tekstów do poczytania (z dziedziny kultury) itp., ale ambitniejszych niż "moje ulubione książki" czy "moje ulubione okładki". Takie jest moje zdanie, napisałam sobie nawet o tym tekst, ale darowałam sobie jego publikacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A trzeba było, zwłaszcza jeśli uważasz, ze takich tekstów jest za mało. Ale to chyba nie recenzji jest za dużo a książek... Ja nie nadążam, zresztą co druga książka opisywana przeze mnie nie otrzymuje jakiejś rewelacyjnej oceny, wiec nie ma podstaw do dodawania jej do listy

      Usuń
  7. Jeśli chodzi o te zestawienia z liczbą w tytule to od razu przypomina mi się Janek z Tramwaju nr 4, który zrobił ostatnio mistrzowskie zestawienie swoich najgrubszych książek :D A tak trochę bardziej w temacie - ja niestety jestem z tych, którzy wolą teksty o książkach i czytaniu, ale niekoniecznie recenzje. Tak to już bywa, że jeśli coś jest kwestią gustu, można o tym dyskutować, ale raczej nie przeciągnie się kogoś na swoją stronę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale u Janka to był prima aprilis...Też przyznałam sie, ze lubię teksty okoloksiazkowe, ale nie o to chodzi, żeby przekonywać kogoś, że recenzje są lepsze, tylko jak mam potrzebę pisania recenzji, to będę je pisać, nawet jeśli statystycznie rzecz biorąc nie wpływa to na wzrost popularności bloga; trudno zachęcać do czytania jak sie nie rozmawia i nie proponuje konkretnych pozycji

      Usuń
    2. Wiem, wiem, chociaż jeśli o mnie chodzi to takie prima aprilis może być każdego dnia :D No i tutaj się różnimy, bo ja uważam, że właśnie tak się kogoś do czegokolwiek zachęca - pokazuje mu się, że to jest fajne, że czytając ma się trochę inne spojrzenie na świat, a jak ktoś już się da przekonać to sam sobie konkretną książkę znajdzie :) Chociaż oczywiście nie znaczy to, że moim zdaniem w ogóle tych recenzji ma nie być ;>

      Usuń
  8. Bardzo lubię te twoje teksty, co w jakimś stopniu potwierdza to, o czym w nim napisałaś :) Do tej pory też wkurzały mnie wpisy na tematy w żaden sposób nie związane z książkami na blogach książkowych i i zawsze sobie powtarzałam, że jak już, to trzeba się przebranżowić i pisać o czym się chce. Ja nie zamierzałam, ale ostatnio coraz częściej chodzi mi to po głowie i nie wiem czym to się skończy. Oto jakie mnie myśli nachodzą na wiosnę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mnie sie wydaje, ze pisanie bloga powinno wynikać z pasji, zainteresowań, a te też się zmieniają, więc jeśli bardziej od książek zacznie cię kręcić coś innego - twoje prawo.

      Usuń
  9. Każdy sam powinien decydować o czym chce pisać. Masz racje w tym, że wpisy nie dotyczące książek, które pojawiają się na blogach książkowych są trochę bez sensu. Chociaż to może jeszcze zależeć od tego, co na samym początku bloger sobie założył. Nazwałam swojego bloga Książkowy świat Niki i właśnie tak go traktuję. To jest takie moje miejsce gdzie mogę publikować posty o książkach i tym co mi się z książkami kojarzy. U mnie recenzje raczej stanowią mniejszość. Po prostu lubię pisać takie luźne posty, czasami coś napiszę o ekranizacjach, przeprowadzam wywiady z osobami związanymi z pisarstwem, czasami zamieszczam tam swoje opowiadania :) Bo to właśnie jest mój książkowy świat :)

    ksiazkowy-swiat-niki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Ujęłaś mnie tym oto fragmentem:
    "Właśnie - dla każdego rozwój oznacza co innego. Wiem, że taki jest trend, ale nie każdy postrzega swojego bloga jak rodzaj biznesu, firmy, z której chce czerpać stosowne korzyści (coraz częściej materialne) - a skoro biznes, to trzeba pozyskiwać klientów, a "klient nasz pan"."

    Też piszę bardziej dla siebie aniżeli dla innych i ma to odzwierciedlenie w "statystykach", ale piszę dla własnej przyjemności. To moje hobby - jeśli ktoś na moim blogu odnajduje coś ciekawego i znajduje np.tytuł książki, którą z chęcią przeczyta, to moja radość jest tym większa. Ale piszę po to, by za jakiś czas pamiętać, co przeczytałam i czy warto daną książkę polecić np.przyjaciółce.
    Może kiedyś zmienię zdanie i będę chciała "zarabiać" na blogu, ale póki co nie o to mi chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwoliłam sobie podlinkować Twój powyższy post w moich wypocinach :).

      Usuń
  11. Ależ Ty piszesz w sedno! Bardzo lubię czytać u innych wpisy "okołoksiążkowe" i "okołoczytaniowe", ale sweterki i kosmetyki mnie nie interesują za bardzo. Z drugiej strony, jak ktoś ma potrzebę, to niech pisze i o nich, bo to też jego kawałek podłogi. No i o ile nie zawsze mogę się wypowiedzieć o wpisie pod recenzją (bo co jak książki nie czytałam, przecież wymądrzać się na temat nieprzeczytanych lektur nie będę?), to chętnie robię to pod tymi wpisami, które do książek się odnoszą, a jednak ścisłymi recenzjami nie są (choć te również lubię czytać).

    Osobiście, nie miałabym nic przeciwko, gdyby mi za pisanie chciano płacić. Kto by miał? ;) Ale za takie pisanie, na jakie ja mam ochotę i o tym, o czym mam ochotę. Gdyby mi na przykład chciano zasponsorować wycieczkę na Baleary, żebym sprawdziła czy dobrze się tam czyta "Niewidzialną Koronę" Cherezinskiej (w Białymstoku czyta się dobrze), to rozważyłabym propozycję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomarzyć zawsze wolno ;) Ja na przykład chciałabym się wybrać na wycieczkę do Gruzji, albo innego kraju, żeby sprawdzić, czy faktycznie jest tam tak, jak to autor opisuje... O, a czemu nie sponsorują nam wypraw na Targi Książkowe, jak blogerkom modowym na pokazy mody - mało tego, jeszcze do niedawna trzeba było płacić, żeby wejść na taką imprezę, a potem ją opisać i zareklamować!

      Usuń
  12. Prawda? Do Oslo bym się też mogła wybrać śladami Harry'ego Hole'a :) Albo sprawdzić, które książki mieszczą się do Birkin bag, a które nie :D

    OdpowiedzUsuń
  13. A w jaki sposób dbasz o to, aby Twój blog miał dużą oglądalność? Jakieś sprawdzone propozycje? A może chętnie korzystasz sobie z takiego narzędzia, jak https://push-ad.com/pl/blog/jak-dodac-powiadomienia-push-do-swojego-bloga-na-wordpressie/ Co na ten temat powiecie? Można korzystać z wysyłania powiadomień i zachęcania do wracania na bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później