Stałe ceny książki dla... hipsterów

Źródło
Tydzień temu tematem posiedzenia senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu było „Czytelnictwo w Polsce. Jaki jest jego faktyczny stan i dlaczego konieczna jest regulacja rynku książki?”. Poza senatorami wypowiadali się przedstawiciele rynku książki, głównie ci lobbujący za wprowadzeniem nowej ustawy o stałej cenie książki. Izabela Sadowska z portalu Lubimy Czytać, która wybrała się na to posiedzenie zauważa, że prawie wszyscy zaproszeni wypowiadali się o propozycji stałej ceny książki w samych superlatywach i przekonali senatorów do tego rozwiązania (artykuł i dyskusja TU).  Rzecz jasna na spotkaniu nie było przedstawicieli zwykłych czytelników, których ta ustawa ma uszczęśliwić. Nasz głos nie ma najwyraźniej żadnego znaczenia, a w każdym razie ma znaczenie mniejsze, niż głos grupki lobbystów. Dla kogo w ogóle ta sprawa jest ważna, poza hipsterami, bo tylko oni czytają tzw. "literaturę ambitną" - jak nawet stwierdzono w dyskusji na szacownej sali sejmowej. Tym samym dowiedziałam się, że jestem hipsterem, a ową literaturę ambitną powinnam kupować w małych księgarniach, co na pewno uczynię, kiedy tylko parlament zadekretuje mi ceny książek.

Senatorowie i posłowie zapewne sami książek nie czytają i nie kupują (a jak kupują, to kilka złotych przecież im różnicy nie zrobi) i nie mają zielonego pojęcia, jak to funkcjonuje. Najwyraźniej nie potrafią też samodzielnie i logicznie myśleć zadając sobie najprostsze pytanie z dziedziny ekonomii: jak realny wzrost cen jakiegoś towaru ma się przekładać na wzrost popytu nań. Zwłaszcza jeśli rynek tego towaru jest praktycznie w zapaści? Według PIK jeśli nie stać nas na kupno książki za 40 zł, to będzie nas stać na jej zakup za złotych 50, ale za to w małej księgarni. Czy to przypadkiem nie brzmi, jak sławetne powiedzonko Marii Antoniny, o tym, że jeśli nie mają chleba, to mogą jeść ciastka? Ideą tej ustawy i marzeniem wydawców, jest by to nie producenci musieli się dostosować do  wymogów klienta, lecz by klient był zmuszony do dostosowania się do tego, co mu będą dyktować producenci. Czy zatem są jakieś szanse, by zablokować prace nad tym poronionym pomysłem? Czy wśród ludzi kultury nie znajdzie się nikt, kto byłby przeciwko tej zmowie wydawców - jak to trzeba nazwać po imieniu? Chyba nie, bo jedyny wydawca, który opowiadał się przeciwko (p. Kuryłowicz) już nie żyje... Szczerze mówiąc, to ja już się pogodziłam z tym, że ta ustawa wejdzie w życie i nawet nie chce mi się toczyć z tym jałowej dyskusji, powtarzać tych samych argumentów, które już pojawiły się wielokrotnie i "odkrywać Ameryki". Nawet nie dlatego, że nikt i tak nie słucha, ale dlatego, że przyzwyczaiłam się już do tego, że w naszym kraju przecież nigdy nie wprowadza się rozwiązań, które ułatwiałyby ludziom życie - tylko wręcz przeciwnie. Wszelakie ułatwienia są dla instytucji, lobbystów, urzędników - tylko nie dla zwykłych podatników (no chyba, że chodzi o ściąganie podatków). Głosów konsumentów nikt nie słucha, bo po co?  Bo czemu nie wprowadzi się regulacji, że książki mają być po prostu tańsze, tylko wymyśla się rozwiązania, które zapędzą czytelników i właścicieli księgarni internetowych w kozi róg? Czemu chce się ratować jednych (wydawców i małe stacjonarne księgarnie), kosztem innych? Skąd w ogóle pomysł, że trzeba regulować rynek książki, a nie na przykład cukru albo szamponów do włosów?  Czy wydawcy lobbujący za tą ustawą jednak nie podcinają gałęzi, na której siedzą? Skutki tego zobaczymy zapewne za kilka lat... A już największym kuriozum są zakusy na ceny e-booków: jeśli chodzi o VAT, to e-book jest usługą, ale na potrzeby stałej ceny, nagle stanie się książką, tak? Dokładnie pokazuje to jaki u nas jest stosunek do ludzi: zedrzeć z nich jak najwięcej kasy, wszelkimi dostępnymi sposobami. Zwłaszcza, że jakoś wzrost cen nigdy nie idzie w parze z podwyżką wynagrodzenia. Jestem pewna na 100%, że książki na pewno nie stanieją, ich ceny pozostaną takie, jakie są, a nawet pójdą w górę (sic!). Co jest już grandą totalną, bo czyż nie zaprzecza samej idei tej ustawy? Ale przecież sytuację trzeba wykorzystać... Chyba że sprzedawcy nauczą się, jak obchodzić te regulacje. Co na pewno nastąpi. Tutaj nasuwa się kolejne retoryczne pytanie: czemu w naszych kraju ciągle musimy wprowadzać idiotyczne przepisy, skłaniające ludzi do kombinowania i ich obchodzenia? Czy naprawdę prawo nie może być czytelne i korzystne dla użytkowników?? A może faktycznie komuś zależy, by społeczeństwo było głupsze? 

Źródło
Jasne, że komuś, kto kupuje książkę raz na rok, ta ustawa „nic nie zrobi”. Komuś, kto w ogóle nie czyta, bo woli oglądać telewizję - też nie. Ale przecież wydawcy,  księgarze i autorzy nie zarabiają na przypadkowych ludziach, którzy akurat przechodzili wokół księgarni, tylko na tych, którzy są bibliofilami i zapalonymi czytelnikami. Hipsterach. Kupujących po kilkanaście-dziesiąt książek rocznie. Znowu: logicznie rzecz biorąc, skoro takich ludzi jest coraz mniej, powinno się ich hołubić. Ale u nas się im jeszcze dowala. Ustawodawcy i lobbyści traktują czytelników jak śmieci, a nie jak skarb, o który trzeba dbać. Zdaje się, że wydawcy najchętniej by się nas pozbyli, stawiając na książki w stylu 50 twarzy Gray'a, biografie celebrytów, czy pseudoksiążki takie jak Zniszcz ten dziennik. Z tym jest szansa, że kupią to nawet kucharki, więc trzeba iść w tę stronę, a nie jakiejś tam literatury "ambitnej".... Wiele osób mówi: "nie ma sprawy, mogę poczekać ten rok, nie muszę kupować nowości". Tyle tylko, że skąd mamy pewność, że po tym roku owe książki jeszcze będą w sprzedaży? Czas życia książki przy ilości różnych pozycji na rynku jest krótki. Myślę, że sporo czytelników jeszcze "przeprosi się" z bibliotekami, ale co, jeśli książka, którą chcę przeczytać nie zostanie zakupiona do biblioteki? W bibliotekach, z których korzystam nie ma połowy nowości wydawniczych - a są to placówki dobrze zaopatrzone.  Problem mogą mieć też blogerzy, którzy właściwie "żyją" z nowości, bo tak ustawiona jest machina wydawnicza - choć oni dostają książki za darmo... Może będzie jeszcze więcej blogerów, żebrzących o egzemplarze recenzenckie...  Może, jak wydawnictwa dostaną w dupę, bo nikt tej drożyzny nie będzie chciał brać - to one będą się prosić blogerów o współpracę? To by dopiero było. Inna sprawa, ile z tych nowości, reklamowanych jako "hity" rzeczywiście wartych jest przeczytania.

Zatem ja pogodziłam się już z nieuchronnym. Wiem, że czekają mnie zmiany na gorsze (czyli jak zwykle), no chyba że zdecydowałabym się otworzyć małą księgarnię dla hipsterów;) Kiedyś kupowałam książki tylko sporadycznie i też czytałam - wprowadzenie ustawy spowoduje u mnie powrót do tych czasów. A teraz jeszcze sprawę ułatwiają ebooki. Na pewno nie będę wydawać takich pieniędzy na książki, jakich by chcieli inicjatorzy tej ustawy. Nie wydam 40 zł na byle książeczkę, wydaną w dodatku na papierze niewiele lepszym od toaletowego i jest najczęściej towarem jednorazowego użytku. Już teraz ograniczam swoje zakupy książkowe: trzy razy zastanawiam się, czy aby na pewno chcę na daną pozycję wydać pieniądze i staram się zdobywać książki innymi kanałami. Skąd w ogóle pomysł, że by przeczytać książkę trzeba ją nabyć na własność? Pomijam już to, że zapaść czytelnictwa dziś nie ma nic, ale to nic wspólnego z cenami książek. 

Wyższe ceny jednak nie jest tym, co jest najgorsze. Najgorsze dla mnie jest owo poczucie bezsilności, związane z tym, że interes zwykłego człowieka nic nie znaczy dla ustawodawców i nikt się nad nim nawet nie pochyli. Bo co taki ustawodawca z tego będzie mieć? Mam pełną świadomość tego, że mój głos jest dla panów posłów i senatorów bezwartościowy, a może nawet i szkodliwy, bo nie da się mnie ogłupić. A dlaczego czytelnicy nie skrzykną się i nie zorganizują jakiejś petycji przeciwko ustawie proponowanej przez lobbystów? Choć pewnie i zebranie 5 milionów podpisów nic by nie dało, jak uczy doświadczenie... I o to właśnie chodzi. I teraz powiedzcie, jak ja mam chodzić na wybory i wybrać kogoś, kto będzie mnie reprezentował? By potem się dowiedzieć, nie daj Boże, że ktoś, na kogo głosowałam, popiera coś, co nie ma nic wspólnego z moimi opiniami i vice versa? Nie, na tym chyba już poprzestanę, bo szlag mnie trafia. Idę coś kupić, póki jeszcze można.

Komentarze

  1. Popieram korzystanie z bibliotek, ale niestety tych książek, które mnie interesują po prostu w nich nie ma. I tak muszę iść do księgarni, jeżeli chcę przeczytać.
    Nawet nie chcę na razie myśleć o tym, że będą jeszcze droższe. Już są chorendalnie zawyżone ceny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba o tym myśleć i trzeba się temu sprzeciwiać

      Usuń
  2. Jeszcze nie potrafię do końca uwierzyć w to, że ta ustawa wejdzie w życie...W tej chwili kupuję średnio 5 książek miesięcznie i więcej, jeśli stała cena zostanie wprowadzona to się na pewno zmieni. Pozostaną biblioteki i okazjonalne kupienie jakiejś nowości. Strasznie to smutne i wkurzające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta, widziałam twoje stosisko. Będziesz mogła dalej kupować książki, tyle że nie 5, tylko 2-3...

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesli za jednolita cena nie pójda jakies dotacje (w co nie wierze) lub generalna obnizka cen w wyniku umowy miedzy wydawnictwami i ksiegarniami (jest gdzie kroic na marzach), to rynek i tak sie wyreguluje sam. Tzn. nawet hipsterzy przestana kupowac ksiazki. Ale moze o to wlasnie chodzi niektórym. Dziwi mnie natomiast postawa wydawnict. Przeciez wszyscy wiedza, ze zarabia sie wiecej majac duze obroty przy nizszych marzach niz na odwrót. Ja póki co przestalam kupowac ebooki. Kosztuja tyle samo, co papier w Aros czy na Bonito. Skandal. Wole dac zarobic panom, którzy mi paczke z Polski przywioza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę w żadne dotacje, ani inne działania na rzecz promowania czytelnictwa. Nie o tu chodzi, tylko o skok na kasę. Ja ebooki kupuję tylko wtedy, gdy ich cena wynosi ok. 10 zł - co jak wskazują badania jest ceną akceptowaną przez Polaków. W życiu nie kupię ebooka, o cenie nominalnej 30, czy 40 zł!

      Usuń
  5. Wyprzedziłaś mnie z tym tekstem :D Dosłownie, bo nawet już zaczęłam pisać ;) Jako człowiek regularnie wydający swoje pieniądze na książki, czuję się mocno zaniepokojona tą ustawą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ pisz, pisz - im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Mnie dziwi, że blogerzy książkowi w ogóle się tym tematem nie zajmują

      Usuń
  6. Stała cena książki to jest tak absurdalny pomysł, że nie mogę uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy znajdują jakieś racjonalne argumenty, które za tym przemawiają. Od jakichś dwóch lat obserwuję dyskusje na ten temat i naprawdę nie sądziłam, że nie umrze on śmiercią naturalną. Nie wierzę, że ta ustawa jest po to, żeby zahamować wzrost cen okładkowych, nie wierzę, że uratuje małe księgarnie, a już na pewno nie wierzę, że dzięki niej ludzie zaczną czytać. Ktoś tu zabiera się za to nasze czytelnictwo nie tak jak trzeba.
    PS Bardzo dobry wpis i słusznie zwracasz uwagę na to, że zmieni się też sytuacja blogerów książkowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydawało, że to umrze śmiercią naturalną, ale jak widać u nas absurdalne pomysły mają spore szanse na sukces. Panowie i panie z PIK najwyraźniej są zdeterminowani i mają siłę przebicia.

      Usuń
  7. świetnie to wszystko opisałaś, ja też uważam, że za dużo jest blogerek, które chcą dostawać wszystko za darmo. już niebawem każdy będzie tak robił, ale co w tedy z wydawnictwami się stanie..

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później