Zdradzę Wam pewną tajemnicę. Polityka w ogóle mnie nie rusza. Zwłaszcza w literaturze. Ile razy zdarzało mi się czytać jakiś thriller, w którym osią wydarzeń była jakaś straszna tajemnica ze światka polityki, ludzie w jej imię ginęli, a ja po jej odkryciu wzruszałam ramionami... i tylko tyle? O co ten cały szum? Nie wiem, może coś jest ze mną nie tak, ale o ile nie chodzi o rozpętanie wojny światowej, czy ludobójstwa, to mam to gdzieś. Intrygi, szpiegowanie, podsłuchiwanie, podkopywanie stołków jednym przez drugich - co mnie to obchodzi. Czy politycy (nawet ci fikcyjni) naprawdę są tak naiwni, że wierzą w krasnoludki? No i tak trochę sceptycznie czytałam sobie Ghostwritera, zastanawiając się, czy współpraca brytyjskiego premiera z CIA, tudzież innymi służbami w ogóle mnie dziwi. Może pamiętacie, że ta książka została zekranizowana kilka lat temu przez Romana Polańskiego; Autor widmo z Ewanem McGregorem i Piercem Brosnanem to porządny kawałek kina, choć nie zyskał jakiejś szalonej popularności. Zarys fabuły jest banalnie prosty: brytyjski były premier Adam Lang (wzorowany na Tony Blairze), zleca napisanie swojej autobiografii profesjonalnemu autorowi. Kilka dni wcześniej, współpracownik Langa, który wcześniej się tym zajmował, zginął w dosyć podejrzanych okolicznościach... Oczywiście sekret tkwi w życiorysie Langa. O dziwo Ghostwriter nie jest powieścią, w której twist goniłby twist, nie ma w niej żadnych skomplikowanych kombinacji i komplikacji. Jak na thriller polityczny, jej fabuła jest wręcz zbyt prosta, a zagadka dosyć szybko się rozwiązuje. To w zasadzie jedyny minus tej książki - mogłaby być trochę dłuższa... 

Znosiliśmy gwiazdorów rocka przekonanych, że są mesjaszami i mają zbawić planetę, piłkarzy zdolnych wyłącznie do wydawania monosylabicznych pomruków (...). Jakoś znieśliśmy aktorów, którzy wprawdzie mieli już wkrótce odejść w zapomnienie, ale mimo to cechowała ich pycha rzymskich imperatorów i otaczał ich równie liczny dwór.

W gruncie rzeczy Harris więcej niż o polityce, opowiada o anonimowym pisarzu, zajmującym się pisaniem czyichś biografii. Tacy ludzie zwani są w branży murzynami - to oni stoją za "autobiografiami" polityków i celebrytów. To zjawisko naszych czasów. Harrisa zainspirowały wspomnienia (czy też podręcznik) ghostwritera, Andrew Croftsa. Zastanawiać może, czemu ktoś, kto ma dobre pióro, nie tworzy pod własnym nazwiskiem - ale cóż, może jest to zajęcie lepiej płatne, niż samodzielne wypuszczanie się na niepewne wody literatury. Z drugiej strony użeranie się z przeróżnymi "gwiazdami", przekonanymi o swojej wielkości, może być tyleż ciekawe, co męczące - Crofts opowiada np. jak swoje wspomnienia chciała spisać brytyjska celebrytka, słynna głównie z tego, że... powiększyła sobie biust...  W Ghostwriterze główny bohater przyjmuje zlecenie, bo otrzymuje za to furę pieniędzy, choć musi swoją pracę wykonać w rekordowo szybkim tempie. Kiedy pojawia się w luksusowej posiadłości Langa, w Nowej Anglii, wydawało by się, że ma tam idealne warunki do pisania: cisza, spokój (tu Harris zdradza co nieco z rzemiosła pisarskiego)... Przeglądając jednak przygotowany przez swojego poprzednika materiał, z rozpaczą stwierdza, że nie nadaje się on do druku - wymaga gruntownej literackiej obróbki. Szybko też orientuje się, że coś tu nie gra. Pisarz jest faktycznie kimś w rodzaju ducha: bez własnego życia, gdyby umarł, nikt by się nawet nie zorientował - jak sam o sobie mówi. To stawia go w nieco niebezpiecznym położeniu. Zastanawia czemu nasz duch, po podpisaniu umów o zachowaniu tajemnicy, tak szybko daje się wciągnąć w poszukiwanie (i ujawnianie) spisków. Z pisarza przedzierzga się w dziennikarza śledczego. Mimo to bohater budzi sporą sympatię, a czytelnik wczuwa się w jego sytuację.

- Autobiografie, tak? Czy nie trzeba być kimś sławnym, żeby pisać autobiografię? - spytał
- W naszych czasach nie jest to już konieczne.

Z prozą Roberta Harrisa zapoznałam się niedawno przy lekturze Oficera i szpiega, dlatego byłam ciekawa innych jego książek. Spotkanie z Ghostwriterem oceniam też bardzo pozytywnie. To bardzo solidny kawałek literatury rozrywkowej: prosto napisany i nieprzekombinowany. Czyta się doskonale choć nazwanie go thrillerem jest chyba trochę na wyrost i kto szuka akcji pędzącej na łeb na szyję, czy suspensu, może być zawiedziony. Mnie się jednak podobało, łącznie z fantastycznym, mrocznym klimatem, jaki kreuje Harris. Akcja rozgrywa się mniej więcej o takiej porze roku, w jakiej teraz jesteśmy. Zimno, ponuro, nieprzyjemnie. Zwłaszcza nad morzem. Wyspa, na której mieści się posiadłość, jest letnim kurortem, ale w lutym słychać na niej tylko wycie wiatru, a urocze knajpki w marynarskim stylu, są pozamykane za siedem spustów. Sama nienawidzę zimna i pluchy, ale siedząc sobie w ciepełku uwielbiam czytać o deszczu zacinającym w okna, albo sztormach.

Film też mi się podobał. Jest on dosyć wierną adaptacją książki; cały w szarościach, oddaje powieściową aurę, którą podkreśla muzyka Aleksandra Desplata. Dobór aktorów idealny - obsadzenie w głównej roli Ewana McGregora było strzałem w dziesiątkę, bo to właśnie jego miałam przed oczami, czytając powieść. Wygląda on właśnie na takiego inteligenta, wrażliwca, jakim powinien być pisarz.

Metryczka:
Gatunek: thriller
Główny bohater: autor widmo
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 400
Cytat:  Ze wszystkich form ludzkiej aktywności najłatwiej znaleźć wymówkę ułatwiającą od pisania -  biurko za małe, biurko za duże, nadmierny hałas, irytująca cisza, za gorąco, za zimno, za wcześnie, za późno. W ciągu wielu lat pracy nauczyłem się ignorować takie czynniki. Po prostu siadam i zaczynam pisać.  
Moja ocena: 5/6

Robert Harris, Ghostwriter, Wyd. Albatros, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska 

Komentarze

  1. Film mi się podobał, książki nie znam, a polityka kompletnie mnie nie kręci. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później