Tak się złożyło, że ostatnio wzięłam się za czytanie jednocześnie dwóch powieści z akcją umiejscowioną w Związku Radzieckim: w jednej, w czasach II wojny światowej, w drugiej fabuła rozgrywa się w końcu XX wieku. Najpierw może poświęcę kilka słów Dyrygentowi. Książka ta poświęcona jest - do pewnego stopnia - wybitnemu rosyjskiemu kompozytorowi, Dymitrowi Szostakowiczowi. Był on muzykiem bardzo płodnym i bardzo oryginalnym - w jego dorobku znajduje się m.in. piętnaście symfonii, cztery opery, sześć koncertów i wiele, wiele innych utworów.  Niestety życie Szostakowicza przypadło na czasy głębokiej komuny i z tego względu musiał dostosowywać się do wymogów i zachcianek radzieckich przywódców, dla których stosowane przez kompozytora środki wyrazu artystycznego były zbyt radykalne. Legendarna jest VII Symfonia Szostakowicza, zwana Leningradzką, skomponowana w trakcie oblężenia Leningradu. Właśnie jej powstawaniu poświęcona jest część powieści Sarah Quigley. Innymi bohaterami, których poznajemy w książce, są przyjaciele Szostakowicza oraz tytułowy dyrygent, Karl Iljicz Eliasberg, który w trakcie przedłużającego się oblężenia, poprowadził pierwsze, heroiczne wykonanie VII Symfonii. Losy tych ludzi pokazane są naprzemiennie, na tle strasznych wojennych wydarzeń.

Dyrygent jest powieścią poprawnie napisaną, ale spodziewałam się po tej książce czegoś więcej. Więcej wzruszeń, emocji, napięcia. Ma ona potencjał, ale tego potencjału autorka nie do końca wykorzystała. Żaden z bohaterów opisanych w książce, nawet Szostakowicz, nie poruszył cieplejszej struny w moim sercu, choć są to na pewno intrygujące postacie. Kompozytor został ukazany jako typowy artysta: natchniony muzyk, przedkładający swoją twórczość nad wszystko inne, czerpiący nawet z odgłosów działań wojennych. Autorka jednak w żaden sposób nie odniosła się do problemów Szostakowicza z władzami - w Dyrygencie kompozytor prowadzi wygodne życie, a jedynymi jego troskami są kłopoty z wybuchową żoną. Przeciwieństwem Szostakowicza jest Eliasberg - drugorzędny dyrygent, samotny, mieszkający z niedołężną matką, zakompleksiony, lekceważony przez innych, a zwłaszcza przez mistrza Szostakowicza. Lecz to on wytrwał i zdołał doprowadzić do wykonania symfonii, mimo tego, że muzycy jego orkiestry ledwo mieli siłę utrzymać instrumenty w dłoniach. Ku chwale ojczyzny i pokrzepieniu serc. By pokazać Niemcom, że Rosjanie się nie poddają. 700-dniowe oblężenie Leningradu uważam zresztą za jeden z najstraszliwszych epizodów II wojny światowej. Świetnie zostało ono opisane w Jeźdźcu Miedzianym, natomiast u Quigley stanowi ono kolejny nie do końca wykorzystany element. Pisarka wspomina wprawdzie o wielkim głodzie, wyniszczającym ludzi, o upodleniu, ale autorka nie epatuje tymi obrazami, jak zresztą żadnymi obrazami wojny. Koncentruje się na kameralnym dramacie kilku wybranych bohaterów oraz na muzyce. Może to i dobrze, że nie otrzymujemy opisów ściskających za gardło, drastycznych scen umierających z głodu mieszkańców Leningradu, jednak przez to tło powieści wydało mi się trochę zubożone. Dyrygent to opowieść o pasji, miłości - przede wszystkim do muzyki - ale we mnie tej pasji nie wzbudziła.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Karl Iljicz Eliasberg
Miejsce akcji: Leningrad
Czas akcji: 1941-1942
Moja ocena: 4,5/6
Sarah Quigley, Dyrygent, Wyd. Marginesy, 2014

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka


Druga powieść, o której wspomniałam na początku, to Zapach miasta po burzy. Tej książki nie doczytałam. Gdzieś w 1/4 stwierdziłam, że kompletnie nie interesuje mnie, co będzie dalej i chciałam dać sobie spokój, ale zmusiłam się do dalszej lektury. Ostatecznie powieść tę, porównywaną do arcydzieł Tołstoja, doczytałam do połowy. I postanowiłam, że dalej czytać nie będę, bo skoro książka nie zdołała mnie wciągnąć przez ponad 300 stron, to chyba nie warto... Debiut Olgierda Świerzewskiego traktuje o dwóch utalentowanych szachistach, w kraju, w którym szachy uważane są za sport narodowy. Ich losy opowiedziane są jednak w nudny, powierzchowny sposób: autor relacjonuje kolejne wydarzenia, nie akcentując żadnego z nich, obojętnie, czy jest to śmierć członka rodziny, czy ważny turniej szachowy, czy nic nie znacząca impreza i poranny kac. Brak w tym jakiejkolwiek iskry, napięcia, oczekiwania, co będzie dalej i pozostawia to czytelnika zupełnie obojętnym na bohaterów. O samych bohaterach zresztą niewiele można powiedzieć, poza tym, że są i że pasjonują się szachami. Wprawdzie autor sprawnie posługuje się językiem, ale tylko na poziomie stylistycznym. Znać w tej książce typową dla debiutanta nieumiejętność pozbycia się zbędnych, nadprogramowych treści, niczego nie wnoszących do fabuły - na przykład kilkanaście dobrych stron zajmuje opis wyprawy Olega i jego kolegów w głąb Rosji, w trakcie której nic się nie dzieje (poza tym, że panowie piją i podrywają dziewczyny), i z której nic nie wynika. W książce pojawiają się też fragmenty zupełnie nie związane z wątkiem głównym - zapewne w którymś momencie nabiorą one znaczenia, tylko że ja bardzo nie lubię takich zabiegów. Nie lubię przez większość książki zastanawiać się o co u licha w tym chodzi, co to są za ludzie i po co mi wiedzieć to, co autor opisuje. Najczęściej kończy się to tak, że takie fragmenty omijam. Wątek miłosny, o jakim mowa w opisie - do momentu, do jakiego doczytałam - się nie pojawił; dziewczyna owszem, pojawiła się epizodycznie, lecz główny bohater jej nie poznał i kocha się w niej na odległość... Wreszcie szachy. Zapach miasta po burzy z pewnością nikogo do tego sportu nie zachęci - opisy gry są nudne, jak w podręczniku, a jako że autor operuje w nich specjalistycznymi terminami, będą zrozumiałe tylko dla profesjonalnych graczy. A ja wiem, że szachy to wspaniała gra i że można o nich pisać w ciekawy i inspirujący sposób.

Teoretycznie Zapach miasta po burzy ma wszystko, co powinna mieć ciekawa powieść: trudne czasy, nieprzeciętnie utalentowanych bohaterów rywalizujących ze sobą, intelektualną rozgrywkę, miłość - ale książka jest zupełnie bez polotu. Bez polotu jest nawet okładka - nie kojarzy się ani z Rosją, ani z szachami, ostatecznie z jakąś biznesową pozycją.

Olgierd Świerzewski, Zapach miasta po burzy, Wyd. Muza, 2012 

Komentarze

  1. Zastanawiam się jeszcze nad "Dyrygentem", coś mnie do tej książki ciągnie. Natomiast drugą powieść sobie daruję:)

    OdpowiedzUsuń
  2. O Szostakowiczu chętnie bym poczytała, szczególnie, że tak zachęcająco piszesz:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po "Dyrygencie" też spodziewałabym się takich emocji, jak w "Annie Kareninie" - choć książka osadzona jest w innych czasach, ale dusza rosyjska i radziecka mają wiele wspólnego...

    OdpowiedzUsuń
  4. A może "Dyrygent" będzie dobrą powieścią dla muzycznego laika (mnie), co o kompozytorze wie tyle, że BYŁ? I fakt - w "Jeźdźcu..." są mocne sceny/wątki:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później