Pierwsza na liście

Najnowsza książka Magdaleny Witkiewicz została obdarzona takim enigmatycznym opisem, że właściwie nie wiadomo o czym ona jest. Brałam ją de facto w ciemno. Jako, że miałam ochotę na coś w miarę lekkiego, a kiedyś czytałam coś Witkiewicz i dobrze wspominam. Pierwsza na liście okazała się być jednak lekturą tak nie do końca lekką (i przyjemną), bo porusza poważne tematy: choroby, śmierci i nieprzyjemnych doświadczeń życiowych. Do jednej z głównych bohaterek, dziennikarki Iny, pewnego dnia puka niespodziewany gość. Nastolatka okazuje się być córką przyjaciółki Iny, z którą ta zerwała kontakt 20 lat temu. Powodem był facet... Teraz Patrycja jest śmiertelnie chora, a jej córka próbuje odnaleźć osoby, wskazane przez matkę, jako te, które mogą pomóc jej dzieciom w trudnej sytuacji. Tak to się zaczyna i przez jakiś czas podąża znajomym tropem, by w połowie książki dokonać efektownego twistu. Co i tak nie ratuje powieści przed nadmierną ckliwością i naiwnością.

Pierwsza na liście jest w zasadzie książką, z rodzaju tych, których od jakiegoś czasu unikam - literaturą typowo kobiecą. Opowiedzianą z typowo kobiecego punktu widzenia, celującą w kobiece bolączki, z kobiecymi głównymi postaciami, podczas gdy mężczyźni stanowią tylko tło. Mająca poruszać kobiece serca i wzbudzać potoki łez. Owszem jej tematyka jest trudniejsza, niż romanse i sercowe dylematy, lecz została ona przedstawiona w nieznośnie schematyczny sposób. Witkiewicz wzorowała się chyba na amerykańskim kinie familijnym: każda napotkana tu osoba jest życzliwa i staje się przyjacielem, już po pięciu minutach znajomości. Chętnie pomoże w potrzebie, przenocuje, podwiezie, zrobi herbatę, przytuli, etc. Dzięki temu oczywiście sprawy, które początkowo wyglądały bardzo źle, w szybkim tempie zaczynają się naprawiać, wszyscy się ze sobą godzą (ci, co byli pokłóceni) i żyją długo i szczęśliwie. Nie na darmo Witkiewicz reklamuje się jako specjalistka od szczęśliwych zakończeń. Czytając Pierwszą na liście można poczuć się jak w bezpiecznym, ciepłym kokonie, stworzonym przez bohaterów, którzy wzajemnie się wspierają w trudnych chwilach - jednak taki obrazek jest jakże daleki od rzeczywistości. Wystarczy wyjść na ulicę, by się przekonać, że życzliwość i bezinteresowność raczej nie leżą w naszej naturze. Pierwsza na liście nie ma też wiarygodnego tła społeczno-obyczajowego: nie widać w niej żadnych problemów, z jakimi borykają się Polacy na co dzień. Prosty przykład: w tej powieści problem żywotny, dotyczący praktycznie wszystkich Polaków, czyli problem braku [przyzwoitej] pracy - praktycznie nie istnieje. Tu praca "znajduje się sama", a bohaterowie martwią się wszystkim, tylko nie tym. O nie, w prawdziwym życiu to tak nie wygląda. Moim zdaniem, jeśli pisze się powieść, umiejscowioną w naszym kraju, tu i teraz (a nie w jakiejś Nibylandii), to trzeba odzwierciedlić, co się w tym kraju dzieje. Od powieści wymagam także autentyczności w sferze emocjonalno-psychologicznej. Bohaterki Pierwszej na liście dla mnie autentyczne nie są. Nie identyfikowałam się z nimi, choć teoretycznie moje doświadczenia życiowe mogłyby mnie do tego skłonić. Relacje międzyludzkie w tej książce są maksymalnie uproszczone, problemy zbyt prosto rozwiązywane, a postacie wyjęte z pewnych oklepanych wzorców. Ta powieść to bajka i jakkolwiek niektórzy może takich bajek potrzebują, jako odskoczni od szarości dnia codziennego, to ja nie potrafię zachwycić się książką, w której wydarzenia są tak mało prawdopodobne.

Pierwsza połowa książki koncentruje się na męskiej zdradzie, prowokując do zadania sobie pytania co wybrać: miłość (mężczyzny) czy też kobiecą przyjaźń. To jest dylemat, bo miłość jest tak potężnym uczuciem, że trudno ją przewalczyć i wybrać zdroworozsądkowo. Stąd tak bolesne sytuacje, w jakiej znalazła się Patrycja i Ina, przy czym dla tej ostatniej była to trauma, która naznaczyła całe jej życie. Mimo to autorka nie ciągnie tego tematu; w drugiej części książki jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kobiety zapominają o tym, co je podzieliło. Bo teoretycznie co innego staje się ważniejsze. Czy naprawdę to byłoby takie proste? Żenujące były dla mnie zwłaszcza wątki romansowe (czy naprawdę ta książka ich potrzebowała?): na horyzoncie jak na zawołanie pojawiają się mężczyźni, będący idealnymi obiektami zalotów - przystojni, szarmanccy i rzecz jasna wolni (jasne!). A każda bohaterka marzy (nawet jeśli pozornie jest niezależna) o silnym męskim ramieniu (dosłownie). Nie zważając na swoje negatywne doświadczenia z płcią przeciwną, bez zbędnych dywagacji, rzuca się więc owemu mężczyźnie w ramiona. Wystarczy jedno spotkanie i bohaterowie już są parą... Zawsze mnie to śmieszy; takie rzeczy tylko w książkach i filmach.  Poza tym powieść, mimo, że nie jest przecież zbyt długa i tak jest przegadana - historie życia dwóch drugoplanowych bohaterek nic nie wnoszą do powieści. Z kolei inne wątki aż prosiłyby się o rozbudowanie - dziwne np. że autorka nie wpadła na pomysł, by jedną z narratorek uczynić Patrycję - efekt jest taki, że wiemy o niej bardzo mało, poza tym, że jest porzuconą żoną i matką.

Nie mam wątpliwości, że problem dawstwa szpiku kostnego, jaki ukazuje Witkiewicz w Pierwszej na liście jest ważny i potrzebny; być może ktoś po przeczytaniu książki zastanowi się nad zarejestrowaniem w bazie dawców i uratowaniem komuś życia. Czy Pierwsza na liście jest natomiast piękną powieścią o kobiecej przyjaźni, jak pewnie określiłoby ją wiele czytelniczek? Ja raczej powiedziałabym, że o losie, który w pewnym momencie złączył owe kobiety i o pokonywaniu przez nie przeszkód, w tym przeszkód natury "męskiej". Jest na pewno ciepła, nie pozbawiona pewnej mądrości i nadziei. Promuje bezinteresowną pomoc. Tym niemniej historia opowiedziana w Pierwszej na liście przedstawiona jest zarazem w tak polukrowany sposób, że trudno mi ją traktować poważnie, jak lekturę podnoszącą na duchu i skłaniającą do głębszych refleksji. Główne pytanie, jakie zrodziło mi się w głowie w efekcie tej lektury to było: czy naprawdę to wszystko jest takie proste (i czemu w moim życiu to tak nie wygląda).

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Karolina Rybczyńska
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: współcześnie
Moja ocena: 3,5/6

Magdalena Witkiewicz, Pierwsza na liście, Wyd. Filia, 2015 

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. Wiesz, tak się cały czas zastanawiam i chyba nie kojarzę babskiej obyczajówki, która miałabym wiarygodne tło społeczno-obyczajowe. Zawsze wszystko jest jak w bajce, a problemy rozwiązują się za pomocą czarodziejskiej różdżki. Tak samo związki. Nawet jeśli bohaterowie mają jakąś przeszłość, to traumy i nieufność wobec nowego partnera nie istnieją, a nowa miłość jest akurat tą największą, bo "jeszcze nikt nigdy nie był dal mnie taki ważny, nikogo tak bardzo nie kochałam". Bleee. Ale chyba kobiety lubią czytać takie bzdury :) Mam nawet taką znajomą, bo koleżanka bym ją nie nazwała, która zachowuje się jak bohaterka powieści. Każdy jej kolejny facet jest tym jedynym, najważniejszym i jeszcze nikogo tak strasznie nie kochała, więc może jest w tych babskich książkach trochę sytuacji z życia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O popatrz a ja się tyle pozytywnych opinii naczytałam, nic tej autorki nie czytałam, wiec już - już miałam się skusić. Dobrze, że tego nie uczyniłam jeszcze. Na razie mam inne książkowe potrzeby

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie przeczytam, ale trochę za dużo tej książki ostatnio w blogosferze.. Dobrze wiedzieć, że książka nie jest tak fantastyczna jak pisze większość :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak sobie myślę, że na taką powieść muszę mieć dzień :)
    Najlepiej ją czytać, gdy wszystko wydaje się bez sensu, bez znaczenia, szare bure i nijakie ufff... Myślę, że wtedy to najlepsza lektura...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później