Święta to okres, którym w jakiś sposób rządzi magia. Wierzymy, że wszystko będzie dobrze, chcemy, żeby świat był dobry, życzliwy, by w jakiś cudowny sposób spełniły się nasze najskrytsze marzenia. Jak w bajkach. W okresie okołoświątecznym obejrzałam trzy takie bajki, które warte są wspomnienia i polecenia, jeśli ich jeszcze nie widzieliście. Pierwsza to Kraina lodu. Ten film inspirowany (bardzo luźno) baśnią Królowa Śniegu Andersena, święcił triumfy w kinach na początku ubiegłego roku. Podobno nawet jego producenci przepraszali rodziców za to, że ci zmuszani byli przez swoje pociechy do wielokrotnego słuchania piosenki z owego filmu. Faktycznie Let it go wpada w ucho, aczkolwiek w polskiej wersji jest mocno denerwująca po kilkakrotnym przesłuchaniu. Frozen wyróżnia się doskonałymi, choć dosyć stereotypowymi animacjami (denerwujące ogromne oczy - na pół twarzy - postaci kobiecych) i humorem. Jak to bajka niesie ze sobą  morał o sile miłości i zwycięstwie dobra nad złem - i rzeczywiście jest w niej coś pokrzepiającego. Poza tym wyśmiewana jest tu tzw. miłość od pierwszego wejrzenia: nie wierzcie w to mówi bajka; związanie się z drugim człowiekiem, kiedy go w ogóle nie znamy - to szaleństwo; na pozorach można się bardzo zawieść. Trochę trudniej dostrzec inny przekaz: taki, że chłód emocjonalny niekoniecznie musi oznaczać, że ktoś jest złym, mało sympatycznym człowiekiem, ale mogą się za nim ukrywać głębsze motywy.  Kraina lodu spodobała mi się tak bardzo, że oglądam ją za każdym razem, kiedy tylko trafię nań w HBO. 

Czarownica, z główną rolą Angeliny Jolie, jest z kolei nową adaptacją baśni o Śpiącej Królewnie. Zła czarownica, która rzuciła czar na niewinne dziecko, jest tu w istocie skrzywdzoną niegdyś przez człowieka wróżką, Diaboliną. Zaślepiła ją złość i żądza zemsty, czego potem jednak szczerze żałuje. W przeciwieństwie do ludzi, cały czas kierujących się nienawiścią, chciwością i żądzą władzy. Chęcią niszczenia tego, co piękne i dobre, w tym czarodziejskiego królestwa Diaboliny. To właśnie one są przyczyną nieszczęść spadających na królestwo, zakłócających jego spokój; to człowiek jest tu czarnym charakterem. Ciekawe jest to, że zarówno we Frozen, jak i w Czarownicy pojawia się motyw wielkiej miłości, która jednakże niekoniecznie jest miłością mężczyzny do kobiety, a już na pewno nie pierwszego lepszego  "królewicza", który akurat stanął na naszej drodze. W Czarownicy pada wprost twierdzenie, że taka "prawdziwa" miłość nie istnieje. Znak naszych czasów?


Trzecia część trylogii Hobbit bynajmniej nie traktuje o miłości (a w każdym razie w bardzo nikłym stopniu). Jak się powiedziało A i B, to trzeba też powiedzieć C, więc poszłam do kina, aczkolwiek bez nadmiernego entuzjazmu, bo nie mogę powiedzieć, by poprzednie dwie części jakoś szczególnie mnie zachwyciły. I wiecie co? Po Bitwie Pięciu Armii wyszłam z kina bez żadnych refleksji, a po 10 minutach o filmie zapomniałam. Dlatego pewnie film nie zasłużył na pełnowymiarową recenzję. Mimo to nie dołączę tu do chóru malkontentów, bo w porównaniu z wieloma innymi produkcjami i tak był niezłym widowiskiem. Owszem kilka scen było w nim nieznośnie kiczowatych, ale Bitwa Pięciu Armii i tak zrobiła na mnie wrażenie najbardziej sensownej i zapełnionej treścią - w przeciwieństwie do dwóch poprzednich (a zwłaszcza pierwszej) części. Film mi się nie dłużył (może poza ostatnimi walkami), oglądałam go zaciekawieniem. Prawie żal mi było smoka z cudnym głosem Benedicta. Zarzekałam się, że na trzecią cześć pójdę tylko z powodu Kiliego, ale największe wrażenie zrobił na mnie Thranduil, jako zimny i wyniosły władca elfów. Najważniejszym motywem jednak było dla mnie szaleństwo Thorina, zmagającego się z własną chciwością i pragnieniem władzy. Thorin zamienia się w okrutnego, paranoicznego władcę, pozbawionego w dodatku honoru, nie dotrzymującego obietnic i zdradzającego swoich przyjaciół. A przecież całkiem niedawno wytykał to samo Thranduilowi. Stało się tak, jak przepowiedział Smaug: Arcyklejnot i bogactwa pod górą niszczą Thorina. Richard Armitage jest w tych scenach hipnotyzujący. Zresztą w filmie mamy całą gamę postaw wątpliwie moralnych: bohaterów zaślepia po prostu złoto, cała ta bitwa jest o kasę. Kulminacyjna bitwa (czy coś przeoczyłam, czy też piąta armia w istocie się nie pojawiła?) była już tylko zestawem wcześniej widzianych chwytów. Wprawdzie nie pamiętałam już treści książki, ale łatwo domyśliłam się, kto zginie i jak to się skończy... Nie będę tutaj się powtarzać ze standardowymi już zarzutami o dzielenie cienkiej książki na trzy długie filmy. Co więcej, napiszę, że - właśnie z tego względu - trylogia wypadła i tak zaskakująco dobrze, tracąc charakter naiwnej bajeczki, a stając się przyzwoitą rozrywką dla dorosłych. 

Komentarze

  1. Widziałam "Krainę lodu" i "Czarownicę", na "Hobbita" dopiero się wybieram. Poprzednie części mi się podobały, ale po kilku recenzjach jakie czytałam nie robię sobie wielkiego apetytu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam "Krainę lodu" i "Czarnownicę", która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Thranduil chyba na wszystkich zrobił wrażenie :) Cała trylogia wypadła całkiem nieźle i choć jestem oburzona niektórymi pomysłami Jacksona (nie rozumiem np. po co zabił Kiliego) to i tak powrót do Śródziemia sprawił mi frajdę. Nie zmienia to faktu, że "Władca Pierścieni" był o niebo lepszy (Aragorn<3) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, zabicie Kiliego (ale spoiler) jest chyba zgodne z książką, a poza tym najzupełniej logiczne

      Usuń
    2. O Filego mi chodziło :D Tego w książce nie było :)

      Usuń
  4. "Kraina lody" jest przecudna. :)
    Dwóch pozostałych produkcji jeszcze nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem regularnie zmuszana do oglądania "Frozen" i, jakkolwiek zaczynam miec juz dosc, to przyznaję, ze jest to swietny film.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później