Daleka Islandia nie kojarzy się z najprzyjemniejszym miejscem na Ziemi. To kraina wyludniona (zamieszkuje ją mniej ludzi, niż średniej wielkości polskie miasto), zimna i nieprzyjazna. Hulające  pomiędzy zabudowaniami wiatry i zamiecie śnieżne to idealna sceneria do horroru, a co najmniej kryminału. Jakby na potwierdzenie tego Yrsa Sigurdardottir konstruuje intrygę swojej najnowszej książki w oparciu o dom poprawczy dla nieletnich chłopców. Usytuowanie na odludziu i prowadzenie przez dwójkę fanatyków religijnych nie wróży niczego dobrego. Co to w ogóle na metoda wychowawcza, by nastolatków z problemami odcinać od rodziny, od jakiegokolwiek ciepła i wsparcia? I wbrew pozorom nie rozgrywa się to w XIX wieku, a w latach 70-tych XX wieku. Zgodnie z przewidywaniami w poprawczaku źle się dzieje. Po latach pracownicy urzędu ds. kontroli mają za zadanie zbadać, czy w ośrodku nie doszło do jakichś nadużyć. Zajmuje się tym Odinn, prywatnie samotny ojciec, zmagający się z problemami ze swoją córką, Run. Dwa wątki, pozornie niczym ze sobą nie powiązane, stopniowo zaczynają się ze sobą splatać.

Niechciani są drugą książką islandzkiej pisarki, spoza cyklu o prawniczce Thorze. Zapowiadaną jako mrożący krew w żyłach thriller. Hmmm? Mnie się autorce nie udało wystraszyć ani razu. Nie odczuwałam żadnego strachu przy jej lekturze, ani nawet podenerwowania. Żadnej mrocznej aury. Być może dlatego, że znając poprzednie powieści Sigurdardottir wiedziałam, że nawet pozornie dziwne zjawiska znajdą racjonalne wytłumaczenie. A też owe "straszenie" było zbyt subtelne, by faktycznie było się czego bać - aż tak lękliwa nie jestem. Co gorsza książka mnie wynudziła. Co i rusz łapałam się na tym, że nie wiem, o czym czytam, bo moje myśli odpływają. Bo też dzieje się w Niechcianych niewiele, akcja snuje się w ślimaczym tempie, bo autorka rozwlekle rozpisuje się o rutynie życia codziennego bohaterów, czy też o nieciekawym życiu biurowym Odinna. Nie tylko nie ma w tym dreszczyku emocji, ale i brakuje życia, energii, wszystko jest bezbarwne i jałowe, włącznie z bardzo nieciekawymi i mało sympatycznymi głównymi bohaterami. 

Gdybym nawet nie wiedziała, że jest to powieść skandynawska, domyśliłabym się tego bez trudu po jej dwóch cechach. Po pierwsze charakterystyczny skandynawski chłód w relacjach społecznych. Wszyscy ludzie występujący w tej książce są nie tylko że samotni, ale i niezainteresowani nawiązywaniem relacji z innymi. Dystansują się od nich, uciekają od zobowiązań, pokazują, że niczego od nich nie chcą i nie potrzebują, a w dodatku uważają taki styl życia za normalny. Tak przecież żyją wszyscy. Muszę przyznać, że uderzyło to nawet mnie, mimo że sama jestem dosyć aspołeczna. Ktoś znika, ktoś umiera, zostaje po nim tylko puste miejsce pracy - i nikogo to nie obchodzi... mogło się kogoś znać 10 lat, ale tak naprawdę nic o nim nie wiedzieć - bo nie chciało się dowiedzieć.... Jeśli już coś było w Niechcianych przerażające to właśnie ten kompletny brak więzi międzyludzkich. Dlatego też bohaterowie tej książki, byli dla mnie antypatyczni - brak im współczucia i empatii. Odinn przez całe lata był weekendowym tatusiem, bo zostawił swoją żonę z dzieckiem, kiedy to było jeszcze małe. Bo tak mu było wygodnie. Do zajęcia się córką zmusiły go jedynie okoliczności. Nie radzi sobie z tym. Z teściową się nie lubi, nie ma przyjaciół, jedyne kontakty utrzymuje z bratem. W pracy się nudzi, a prowadzone dochodzenie interesuje go tyle, co zeszłoroczny śnieg. No jak można lubić takiego typa? Ta cała otoczka - dziwi mnie tym bardziej, że przecież kraje skandynawskie są podobno krajami o najwyższym wskaźniku zaufania społecznego, krajami, w których najlepiej się żyje. Skąd więc taka znieczulica wyzierająca z kart tak wielu książek pochodzących z tamtych rejonów? 

Zapomniałabym prawie o drugiej cesze. To nieporadny język, jakim napisana jest powieść i jakim posługują się postaci w książce. Sprawiający wrażenie, jakby były one niezbyt rozgarnięte, lub jakby były dużymi dziećmi. Czasami spotykam się z czymś takim w powieściach skandynawskich (i praktycznie tylko w nich), choć tu zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to kwestia mało gramotnego, zbyt dosłownego przekładu. W serii o Thorze nie zauważyłam tego zjawiska, natomiast Niechciani mają inną tłumaczkę.

Kiedy już dobrnie się do końca książki, można dojść do wniosku, że pomysł na fabułę autorka miała całkiem fajny, choć nie powiedziałabym, by nazbyt oryginalny. Zakończenie wcale mnie nie zaskoczyło, bo spotkałam się już z takimi zabiegami, chociażby w filmach. Ale końcówka jest dobra - i tylko w zasadzie ona. Niestety sens powieści utonął w zupełnie nieistotnych, nieciekawych informacjach, w dodatku podanych w mało przekonujący sposób. Wyjaśnienie zagadki sprzed lat jest zbyt proste, co stawia pod znakiem zapytania sens rozpisywania się o niej na tylu stronach - w dodatku nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Nikt nikogo nie pociąga do odpowiedzialności za wyrządzone dzieciom krzywdy. Z kolei zakończenie wątku współczesnego zawiera istotne luki, nad którymi autorka się już nie pochyla. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że wyszło to tak słabo, bo przecież każdą książkę Yrsy Sigurdardottir do tej pory chwaliłam. Dla mnie niewypał.

Metryczka:
Gatunek: thriller
Główny bohater: Odinn
Miejsce akcji: Islandia
Czas akcji: lata 70-te XX wieku i współcześnie
Moja ocena: 3/6

Yrsa Sigurdardottir, Niechciani, Wyd. Muza, 2014 

Komentarze

  1. Czytałam trzy książki Yrsy i mam w planach następne. Na "Niechcianych" też przyjdzie czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mnie też "Niechciani" nie zrobili najlepszego wrażenia. Dużo lepiej czyta mi się serię o Thorze. Właściwie to jestem z tych, co łatwo ich przestraszyć, a tu nic. Poza tym dość przewidywalna ta książka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli już wiem, że jak będę się zabierać za książki autorki, to mam wybrać inny tytuł :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później