Stulecie detektywów

Wyobraźcie sobie, jak musiało wyglądać wykrywanie przestępstw kilkaset lat temu, zanim nastąpił rozwój nauki. Nie było komputerów, badań DNA i mikroskopów elektronowych. Nie wiadomo było jak rozpoznawać przestępców, którzy mogli przecież ukrywać się, zmieniać nazwiska i przebrania. Medycyna raczkowała, często nie można było nawet stwierdzić, jaka była przyczyna śmierci. Nie istniały badania chemiczne, ani medyczne. O dosłowne zacieranie śladów do niedawna nikt nie musiał się troszczyć, w obliczu faktu, że i tak nie było sposobu ich zbadania i wyciągnięcia z nich wniosków. Pozostawała praktycznie tylko sztuka dedukcji i domysłów, co ukazał tak dobitnie Conan Doyle w przygodach Sherlocka Holmesa. I jak celnie pisze Wisława Szymborska: w porównaniu z sukcesami Sherlocka Holmesa prawdziwe dzieje kryminalistyki wyglądają wręcz żałośnie. W zasadzie nie istniały także służby policyjne, które - tak jak dziś - zajmowałyby się poszukiwaniem sprawców. Popełnić zbrodnię doskonałą (czyli taką, która nigdy nie zostanie wyświetlona) musiało więc być wówczas banalnie łatwo, zwłaszcza, że nie istniały sposoby udowodnienia wielu przestępstw. Co z tego, że znaleziono krew, skoro nie można było dowieść czyją, a nawet czy była to krew ludzka, czy zwierzęca? Procesy wytaczane potencjalnym zbrodniarzom często opierały się na poszlakach, domniemaniach albo nawet i zabobonach, a opinie rozstrzygające o nieraz życiu lub śmierci, wydawali dyletanci. Być może też kiedyś przestępczość nie była tak nasilona jak dziś - rosła ona wraz ze wzrostem uprzemysłowienia i liczby ludności. W każdym razie zaczątki kryminalistyki to dopiero wiek XIX. Wtedy to opracowano pierwszy system rozpoznawania przestępców, oparty na pomiarach ciała. Szybko został on wyparty przez odkrycie, iż każdy człowiek ma niepowtarzalny zestaw linii papilarnych. Daktyloskopię jako pierwsza wprowadziła Argentyna. Działo się to na przełomie wieku XIX i XX. Prawdę mówiąc nadal nie potrafię sobie wyobrazić jak można było odnaleźć kartę identyfikacyjną danego człowieka, bez komputera. Z pomocą detektywom przyszła następnie medycyna sądowa, a następnie toksykologia - gwałtowny rozwój tej ostatniej został wymuszony przez postęp w dziedzinie chemii i farmaceutyki, stworzenie wielu sztucznych substancji, które okazywały się dla organizmów żywych trujące. I wreszcie najmłodsza - balistyka, pomagająca ustalić z jakiej broni i w jakich okolicznościach strzelano. Niesamowite, jaki progres nastąpił w kryminalistyce - od nieudolnych badań, laboratoriów stworzonych prywatnym sumptem do CSI ;) A pionierami tych nauk wcale nie były kraje anglosaskie, jak dzieje się to dziś -  Stany Zjednoczone pozostawały długo w tyle za Europą, niedouczone i zacofane. Dopiero po II wojnie światowej (dzięki naukowcom, którzy uciekli z Europy) nauka w Ameryce z ośmieszanej przez masy sierotki przekształciła się w przedmiot narodowej dumy. 

Dzieje kryminalistyki opracowane przez Jurgena Thorwalda są opasłą księgą, w której analizuje on wymienione cztery dziedziny tej nauki, przytaczając liczne fakty, nazwiska oraz przykłady autentycznych spraw kryminalnych. Opisów różnych zbrodni jest tu tyle, że wystarczyłoby na kilka kryminałów. Wszystkie oczywiście w stylu retro, z bohaterami nie nazbyt przebiegłymi, najczęściej posługującymi się prostym kłamstwem, by "zatrzeć ślady zbrodni". Był morderca zabijający swoje żony w wannie,  matkobójca, czy truciciele. Najbardziej chyba utkwiła mi w pamięci sprawa wielokrotnej morderczyni dzieci, którą za każdym razem uniewinniano, nie dostrzegając nie tylko niczego dziwnego w tym, że tyle dzieci zmarło w jej obecności, ale przede wszystkim śladów duszenia na ciele tych dzieci. Wprost niewiarygodne. Niewiedza wynikająca z niedostatecznego rozwoju nauki to jedno, a ignorancja, bezmyślność, a także nieufność i opór w stosunku do zdobyczy nauki, to drugie. Czytając Stulecie detektywów ma się wrażenie, że podobnych sytuacji było ongiś bez liku. Historia nauki, a więc i kryminalistyki pełna jest karygodnych błędów, omyłek, zaniedbań i zaniechań. Tudzież zadziwia niefrasobliwość przestępców... autor nie ma dla nich poważania, nazbyt często wytykając im tępotę.

Pierwszą połowę Stulecia detektywów połknęłam prawie na raz. Potem było już gorzej, a kompletnie pokonał mnie rozdział o toksykologii, który powinien być przecież najciekawszy. Te wszystkie otrucia owiane mgiełką tajemnicy, zwłaszcza że - jak się okazało - bardzo trudne do udowodnienia, ba, nawet rozpoznania. "Sztuka" stara jak świat. Za dużo jednak u Thorwalda wdawania się w szczegóły, opisywania procesów chemicznych, a także politycznych zawirowań (końcówka tego rozdziału to historia tworzenia instytutów kryminalistycznych w Niemczech i na świecie). Z pewnością jednak pozycja ta prezentuje ogrom materiału i dla wielbicieli kryminalistyki powinna być pozycją obowiązkową. Jako ciekawostkę dodam, że Jurgen Thorwald, który napisał ten i jeszcze kilka innych historycznych tomów poświęconych rozwojowi nauki, to pseudonim nazistowskiego autora, Heinza Bongarza. W czasie wojny stworzył on legendę Luftwaffe oraz dzieło wychwalające zbrodnie Legionu Condor podczas wojny domowej w Hiszpanii. Przyznam, że rzuca to na niego cień w moich oczach, mam jednak nadzieję, że jego późniejsze książki, nie dotykające problematyki politycznej, są bardziej obiektywne i warte przeczytania.

Metryczka:
Gatunek: literatura historyczka
Główny bohater: kryminalistyka
Miejsce akcji: Europa
Czas akcji: XIX wiek i I połowa XX wieku
Moja ocena: 4,5/6

Jurgen Thorwald, Stulecie detektywów, Wyd. Znak, 2009

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (700 str.)

Komentarze

  1. Ta książka koniecznie musi się znaleźć na mojej półce! Ciekawa jestem jej ogromnie.
    A swoją drogą, wyobrażam sobie te dni i tygodnie, kiedy to jakiś najniższy rangą biedak musiał porównywać odciski z miejsca zbrodni z tymi z kartoteki. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ww lecie ją kupiłam razem z innymi książkami autora i ciągle leży na półce(biczuję się) muszę ją w końcu przeczytać, bo poprzednie tego autora które czytałam były bardzo dobre

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam parę lat temu i mnie zachwyciła. Momentami czytało się jak najlepszy kryminał. Faktycznie rozdział o toksykologii był taki sobie. Totalnie mnie zaskoczyłaś informacją o tym, że Thorwald to tak naprawdę Bongartz!

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezła lektura, a ja właśnie ostatnio taki retro-kryminał, a właściwie procedural połknęłam Caleba Carra, co oni się musieli nakombinować, żeby cokolwiek udowodnić, biedacy...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później