Przyjaciółka z młodości

Wiecie dlaczego nie lubię opowiadań? Są za krótkie, by się w nie zaangażować, by polubić bohaterów. Za często opowiadanie wywołuje we mnie nie tyle poczucie niedosytu, ile poczucie kompletnego braku zainteresowania. Niektóre opowiadania - być może z powyższego powodu bywają udziwnione, zbyt nieprawdopodobne. Inne - wprost przeciwnie - są zbyt banalne, dotykają spraw, które ma szansę doświadczyć każdy z nas, tyle tylko, że sprawy te niekoniecznie są na tyle ciekawe, by o nich czytać. Być może napisać dobre opowiadanie jest większą sztuką, niż napisać powieść.

Zarzekałam się więc, że po prozę Alice Munro nie sięgnę, bo pisarka ta tworzy tylko krótkie formy. Ale w końcu się złamałam, bo nie można wypowiadać się na temat czegoś, jeśli się tego nie przeczytało, nie zobaczyło, nie przeżyło. Miałam nadzieję, że opowiadania Munro mnie jednak urzekną - nic takiego jednak nie nastąpiło. Przykro mi, ale nie widzę w nich przebłysku tego geniuszu, za który (chyba) autorka ta otrzymała nagrodę Nobla. W istocie nie widzę w nich w ogóle nic nadzwyczajnego, ani pod względem fabuły, ani stylu. Są one właśnie owym wspomnianym przypadkiem banalizacji literatury. Bohaterki tych historii - gdyż są to praktycznie same kobiety (mężczyźni występują na drugim planie) są przeciętne i niczym się nie wyróżniające.  Niektóre z nich są społecznie zmarginalizowane - nie w sensie biedy, czy stoczenia się - lecz samotności, zaburzeń psychicznych czy po prostu braku szczęścia w życiu. Kobiety te wydawały mi się jakby puste w środku, chłodne i zdystansowane. Wszystkie zlewały mi się w jedną postać. Ich życie również jest mało ciekawe - z reguły ogranicza się do męża, dzieci, ewentualnie kochanka. Autorka stara się pokazać raczej ich codzienność, ich smutki i radości, a nie kreować dla nich jakieś nietypowe wydarzenia, lecz taki sposób opowiadania po prostu mnie nudził. Odnosiłam wrażenie, iż historie te są o niczym. Zupełnie nie poruszyły one moich emocji, a co gorsza trudno mi z tych opowiadań wyodrębnić jakiś morał, czy myśl przewodnią. Prawie natychmiastowo zapominałam to, co przeczytałam, utkwiły mi w głowie tylko historie o śpiewaczce na statku oraz o Florze, która pozwoliła dwa razy ukraść sobie narzeczonego (opowiadanie tytułowe). W zasadzie w każdym opowiadaniu przewija się wątek zdrady, lecz nie zauważyłam, by pisarka miała na ten temat coś oryginalnego do powiedzenia. Dopuszczają się jej wszyscy, kobiety wcale w nie mniejszym stopniu, niż mężczyźni, i to wcale nie z miłości, ale po prostu dlatego, że nadarzyła się ku temu okazja. Po czym każdy odwraca się i idzie bezrefleksyjnie w swoją stronę. Zdrada u Munro jest po prostu pospolita. 

Wreszcie nie urzekł mnie styl Munro: język, jakim posługuje się pisarka jest bardzo prosty*, toporny wręcz. W niektórych fragmentach odnosiłam wrażenie, jakbym miała do czynienia z dziełem licealisty. Często opowiadania (lub ich części) pisane są w czasie teraźniejszym, co też nie jest najszczęśliwszym zabiegiem. Nie dostrzegłam tej przenikliwości, za którą wychwala się pisarkę, mistrzowskich opisów, nie doświadczyłam literackiej uczty. Rzucił mi się natomiast w oczy fakt, iż sposób opisywania rzeczywistości przez Munro uwypukla raczej jej negatywne aspekty: brzydotę, nieuprzejmość, złe intencje, nielojalność, niewierność, itp. Ciemniejsze strony ludzkiej natury. Bardzo tego nie lubię. Większość spraw można przedstawić na wiele różnych sposobów, nadać im różne odcienie, a co za tym idzie, wywołać określone reakcje u odbiorcy. Dla przykładu można o tej samej 40-letniej kobiecie powiedzieć, że jest jeszcze całkiem młodą i piękną osobą stanu wolnego, a można również stwierdzić, że jest starzejącą się starą panną. Można miłość sprowadzić do pożądania, młodość do naiwności, a piękno do kiczu. Nie lubię, kiedy pisarz decyduje się na właśnie tego typu negatywizm. U Alice Munro ta nuta nie jest może wyraźna, ale jednak ją wychwytywałam, a dowodem na to było moje samopoczucie w trakcie czytania. Czułam się źle: przygnębiona, osamotniona i osaczona przez nieprzyjazną rzeczywistość. Wymęczyła mnie ta książka. 

Z Przyjaciółki z młodości bije niewątpliwie duże doświadczenie życiowe autorki, ale też dlatego opowiadania te mają charakter wybitnie skierowanych do starszych** pań. Wyczuwa się w nich zmęczenie życiem (a nawet zgorzknienie), nie ma w nich energii, humoru, są stateczne jak szeroko rozlewająca się rzeka. Optymizmu i nadziei życiowej trzeba by było szukać w nich pod mikroskopem. Młodzieży, młodym duchem i tym wszystkim, w których tkwi jeszcze ziarno idealizmu - nie polecam. Zupełnie nie wiem skąd się bierze zachwyt nad twórczością Alice Munro (czyżby tylko z przyznanych nagród literackich?). Wydaje mi się, że o sprawach takich jak miłość, tęsknota, starzenie się - można pisać w sposób o wiele głębszy, ciekawszy i znacznie piękniejszy, niż czyni to kanadyjska noblistka.

Metryczka:
Gatunek: opowiadania/literatura obyczajowa
Główny bohater: -
Miejsce akcji: -
Czas akcji: XX wiek
Cytat:  -
Moja ocena: 3/6

Alice Munro, Przyjaciółka z młodości, Wyd. Literackie, 2013

*Nie słyszałam, by ktoś zarzucał coś tłumaczce, a zatem chyba nie jest to kwestia przekładu
**Bez urazy - szanuję starsze panie i mam tu na myśli bagaż doświadczeń i dojrzałość życiową

 Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (436 str.)

Komentarze

  1. Oj słabo... Spodziewałam się więcej po noblistce. Opowiadań też nie lubię, dokładnie z tych samych powodów co Ty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo lubię opowiadania, czytanie antologii przypomina mi jedzenie tabliczki czekolady, powieści są bardziej jak tort ;). A nie zawsze mam ochotę na wielki kawał dobroci, czasem wystarczy kostka.
    Ale wszyscy mi Alice Munro odradzają. Aż w końcu chyba sięgnę by wyrobić sobie zdanie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później