Problemy blogera książkowego

Szafiarki mają więcej (wejść, kasy, fanów), a książkowi to frajerzy. Wydawnictwa robią blogerom łaskę, że podsyłają książki do recenzji, a w ogóle to blog książkowy zakłada się po to, by wyłudzać darmowe egzemplarze książek. Problemy blogera książkowego, zdiagnozowane przez Janka. Taki obraz blogerów książkowych wyłania się zresztą z opublikowanego niedawno w Wyborczej artykułu pt. Reckę napisałaś miodzio, co wywołało żywy odzew na wielu blogach. Sama mam mieszane uczucia odnośnie tego artykułu. Rzeczywiście, sporo w nim przekłamań,  z drugiej strony media mainstreamowe zauważyły wreszcie, że istnieje coś takiego jak blogi książkowe. Czy cieszyć się z tego, czy frustrować z powodu niezbyt pochlebnego obrazka, jaki namalowała autorka? Oto problemy pierwszego świata. Prześwietną replikę zresztą na tekst pani Mileny opublikowała Elenoir. Pośmiałam się, pozazdrościłam komediowego talentu i myślałam, że na tym koniec.

Przyznaję, że mnie boli czasem to, że choć swojego bloga prowadzę ładnych kilka lat i robię to najlepiej, jak potrafię, to jakoś statystyki nie powalają. I rzeczywiście, z reguły recenzje, które piszę - czyli teksty merytoryczne - cieszą się mniejszym zainteresowaniem, niż stosiki i posty okołoksiążkowe. Trudno, choć gdyby było inaczej, miałabym większą satysfakcję i poczucie, że robię coś, co ma sens oraz motywację, żeby to ciągnąć. Ale nie widzę powodu, dlaczego książkowi blogerzy znani i lubiani, mieliby się skarżyć - no chyba, że naprawdę ma się ambicje bycia drugim Kominkiem, zarabianie na blogu i zostanie celebrytą. To rzeczywiście - z naszego poletka się tego nie da skroić. Z pisania coraz trudniej wyżyć, to i z czytania tym bardziej...  

Źródło
Tak luźno sobie dywagowałam i nie sądziłam, że będzie z tego jakiś post, ale nie wytrzymałam, kiedy przeczytałam odpowiedź nań "znanej blogerki spoza sfery książkowej". Pani ta najwyraźniej uważa że jest wszechwiedząca,  stwierdzając co następuje: 

na swoim blogu zrecenzowałam zaledwie dwie książki, a i tak poziom tych recenzji przewyższa wiele blogów recenzenckich, więc to najlepiej świadczy o tym, że duża część Waszego światka jest skostniała i poszła w kierunku szafiar, które zrobią wszystko za barter. Jak się sami za siebie nie weźmiecie to ludzie dalej będą postrzegać całą blogosferę książkową jako niewartą czytania i uważać ją za siedlisko barterowych zachwalaczy słabych czytadeł.

Mało rzeczy (poza głupotą) wkurza mnie tak bardzo jak generalizowanie. Wrzucanie wszystkich do jednego wora i obwieszczanie: nie macie pomysłu na inną formę promocji książki niż wyklepanie jej recenzji sztywnej jak tekst z Wikipedii. Bardzo jestem ciekawa ile blogów książkowych czytuje owa blogerka, że formułuje tak autorytatywne sądy. Bo dla mnie to wygląda na bardzo irytujący przejaw tego, o czym pisał w prześmiewczym tonie Janek... Szkoda, że blogerka nie wychwyciła ironii - mało tego, uważa, że jak ktoś wziął post na serio, to oczywiście jest to winą jego autora, który nie potrafi pisać. Tudzież mała popularność bloga jest również winą autora, gdyż: O każdej, nawet najbardziej niszowej dziedzinie da się blogować ciekawie, wystarczy mieć do tego talent i pomysł. Czytaj: blogerzy książkowi (wszyscy, jak jeden mąż) tego talentu i pomysłu nie mają. Przypomina mi to antyfeministyczne poglądy różnych pań, którym udało się zrobić karierę czy pieniądze, i teraz, z wyżyn swoich stwierdzają, że dyskryminacji kobiet nie ma, tylko widocznie cała rzesza kobiet, którym się wiedzie gorzej, nie jest tak uzdolniona - i generalnie to same sobie są winne. Przed oczyma staje XIX wiek i dziki kapitalizm. Owszem, indywidualne predyspozycje są ważne, ale nie są one jedynymi czynnikami sukcesu - czasem talent i pomysł nie wystarczą. A poza tym ci mniej utalentowani też mają prawo żyć.

Cóż, niech żyje samokrytycyzm. Jak widać blogerom książkowym go nie brakuje, w przeciwieństwie do innych blogerów, którzy uważają, że pozjadali wszystkie rozumy tego świata.

Źródło
A tak na poważnie, to myślę sobie, że może czas pogodzić się z rzeczywistością i przestać jęczeć, że nikt nas nie zna, nie kocha i nie szanuje. I że nie zapraszają nas do Dzień Dobry TVN. Do czego to ma prowadzić, bo PR-u nam to na pewno nie poprawi. Czy naprawdę chcemy uchodzić za grupkę nawiedzonych frustratów, nie daj Boże jeszcze wstydzących się swojej pasji? Fakty są takie, że znacznie więcej ludzi interesuje się modą, podróżami, filmami, elektronicznymi gadżetami, sportem i różnymi innymi tematami "lifestajlowymi", niż literaturą. Taki jest trend i kijem Wisły nie zawrócimy. Ludzie, którzy czytają książki są w mniejszości, a nawet jeśli ktoś czyta, to niekoniecznie korzysta z blogów. Wystarczy, że się rozejrzę po moich czytających znajomych (bo o nieczytających nie wspominam) - nawet im do głowy nie przychodzi szukanie propozycji lektur na blogach. Tak, mojego bloga też nie czytają, nie interesuje ich to. Nie wiedzą, co na rynku wydawniczym piszczy, kto dostał Nike, a kto Bookera, po prostu idą do biblioteki i coś wypożyczają. Z półki "nowości", ale z reguły żadna to nowość, bo nowości trzeba rezerwować. Książek nie kupują, no chyba że jakiś słownik, albo przewodnik. Kiedy szukają lektur dla swoich pociech, też są zagubieni: nie przyjdzie im do głowy poszperać w necie, albo chociażby na Lubimy Czytać. Ot, statystyczny Polak (w średnim wieku, dodam). Blogerzy książkowi to nisza, to elita czytających. Powinniśmy się z tego cieszyć, a nie narzekać. Mamy fajne (i coraz bardziej oryginalne) hobby. Oprócz czytania jeszcze chcemy (i potrafimy) się na ten temat wypowiadać. Co z tego, że ktoś myśli, że bloguję tylko żeby otrzymywać darmowe książki (btw. ja darmowe książki, jakie dostałam mogę policzyć na palcach i to jednej ręki, ale nie wypłakuję z tego powodu oczu)? Niech sobie myśli. A jeśli na darmowych książkach nam nie zależy, to czemu narzekać, że się nie ma żadnych współprac? Jeśli robię coś z pasji, to w czym problem?  

Zastanówmy się, jakie są nasze cele, co chcemy osiągnąć pisząc swojego bloga. Czy zależy nam na polecaniu książek, na tym, by ludzie czytali więcej i lepiej, czy interesuje nas głównie, aby czytany był nasz blog. Czy naprawdę potrzebne nam są do szczęścia tysiące odsłon? Setki followersów? Czy musimy się tu pakować w jakiś wyścig szczurów? Czy może to instynktowne pragnienie akceptacji, czy raczej owczy pęd do sławy, pragnienie lansu?

Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Proponuję robić swoje, jak kto umie najlepiej, a nie samobiczować się i jeszcze zachęcać do tego innych. Krytyczne spojrzenie jest dobre od czasu do czasu, ale poczucie własnej wartości też trzeba mieć. Mam wrażenie, że się powtarzam.

Komentarze

  1. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, co daje mi prowadzenie bloga, dlaczego to robię i jaki ma to sens. Odpowiedź jest prosta: ja to po prostu lubię. Uwielbiam czytać, pisać, dzielić się emocjami i czytać wypowiedzi innych. Mogę być frajerką, jeżeli jestem szczęśliwą frajerką. A jestem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. I wszystko na ten temat ;) A Tobie jeszcze to świetnie wychodzi :)

      Usuń
  2. Heh, też mi się nie spodobała odpowiedź blogerki, bo, no cóż, którego poradnika o prowadzeniu bloga nie poczytasz, to jak jeden mąż twierdzą, że na blogach specjalistycznych po prostu nie da się zarobić - a blogi książkowe można uznać za specjalistyczne (kryterium jest tu oczywiście zawężona tematyka, a nie poziom, to jakby inna bajka), zwłaszcza, jeśli ograniczają się do konkretnego gatunku. Tak po prostu jest, bo jakiś styl życia mają wszyscy, ubierają się wszyscy, nawet z jakichś kosmetyków korzysta każdy. I nawet jeśli z tych dziesiątków milionów korzystających tylko marny procent czytuje blogi, to i tak jest to ilość czytelników wielokrotnie większa, niż ten sam procent z kilkuset tysięcy zainteresowanych kryminałami czy nowinkami w świecie konsol. I niestety, w pewnym momencie poziom tekstów przestaje się liczyć, po prostu nie istnieje większa ilość osób zainteresowanych tematem.

    Z drugiej strony, w kulturze po prostu nie ma pieniędzy na drogie kampanie promocyjne, o czym często wspomina Zwierz popkulturowy (zwłaszcza, jeśli nie mówimy o filmie czy grach. Choć i w tych branżach wolą uderzyć do blogera lifestylowego, po patrz akapit pierwszy. Poza tym, mam wrażenie, że ściągnięcie kasy z randomowego czytelnika, który co prawda w gry nie gra, ale tę kupi, bo lifestylowa blogerka X polecała jest dla firm priorytetem. W końcu czytelnicy growego blogera Y już dawno zdecydowali, czy grę kupią i Y może ich tylko utwierdzić w wyborze, a random to nowy klient). To raz, a dwa - bloger książkowy, czy szerzej - popkulturowy, i tak o czymś notkę musi napisać, czy mu się zapłaci, czy nie. Nie może uciekać w inne tematy, dopóki ktoś mu nie zapłaci za recenzję, bo przestałby być blogerem popkulturowym. To nie skłania do płacenia.

    Tu Ci trochę popotakiwałam, ale z jednym się nie zgodzę: nie jesteśmy elitą. Tak jak elitą nie są blogerzy filmowi czy growi, choć zdecydowanie są mniejszością wśród widzów czy graczy. To, że pisze się o swojej pasji nie stanowi o elitarności, ot po prostu mamy dziwne hobby. O elitarności może stanowić najwyżej to, jak piszemy - trzeba tworzyć po prostu teksty wybitne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, może nie jesteśmy elitą (a w każdym razie nie wszyscy) ale chodziło mi o to, by myśleć o tym, że jesteśmy fajni, zamiast marudzić, że jesteśmy beznadziejni. Czy inni blogerzy też się tak deprecjonują?

      Usuń
  3. Mnie najbardziej rozbawiło, że w tej recenzji się autorka stylizuje na osobę, która się na tym światku zna (w sensie nabija się, że ktoś nie wiedział, że Zwierz jest rodzaju żeńskiego ;) ), a przy okazji sama Zwierza - blogera popkulturowego - zalicza do blogerów książkowych (nie, żeby Zwierz się w takiej roli nie mógł sprawdzić, ale jej popkulturowe kawałki są tak świetne, że aż szkoda by było).

    Generalizowanie chyba prawie, że nigdy na dobre nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja jedzie :)
    Może nie karawana, ale jedzie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja sama nie raz i nie dwa narzekałam na naszą część blogosfery, ale akurat jej niszowości nie uważam za jakiś problem. Zdecydowana większość pisze o książkach, bo to lubi, a nie po to, żeby na tym zarabiać. Zwłaszcza że zarabianie jest niemożliwe:). Nie rozumiem, dlaczego w ogóle porównuje się blogerów książkowych z szafiarkami - wspólne jest tylko medium, za pośrednictwem którego wyrażamy swoje opinie, natomiast wszystko inne nas dzieli.

    Wybieram się na ten cały "zjazd" blogerów książkowych na najbliższych targach w Krakowie i mam nadzieję, że to spotkanie nie przerodzi się w jakieś forum frustratów:).

    OdpowiedzUsuń
  6. Blogerka, o której piszesz taki ma po prostu styl pisania, kreuje się na osobę, która wali prosto z mostu, a że nie zawsze temat przemyśli, to już inna sprawa ;) Fakt faktem, że czytelników ma sporo - dla mnie to są jakieś niewyobrażalne abstrakcyjne liczby :)

    Rzeczywiście poziom frustracji jakby ostatnio wzrósł w tej naszej niszy... Ja z jednej strony trochę to rozumiem, bo kto by nie chciał zarabiać na swojej pasji, no kto? Ja bym na przykład chciała, najlepiej grube miliony (no dobra niech będą okrągłe tysiące) ;) Tyle że nie zarabiam i zarabiać pewnie nie będę - obiecuję, że jak mi się uda to napiszę poradnik na ten temat :D

    No dobra, żarty żartami, ale bądźmy serio. Piszemy już ponad 4 lata, bo lubimy i bo mamy ochotę podzielić się swoimi myślami (mniej lub bardziej spójnymi) ze wszystkimi, którzy do nas zaglądają. Cieszy mnie każda osoba, która zostawi po sobie ślad w komentarzu, czy pod postem na facebooku. Podśpiewuję pod nosem, jeśli czasem wywiąże się jakaś dyskusja. Podskakuję z radości, gdy pojawi się ktoś nowy. Tańczę wokół laptopa, widząc, że są osoby, które czytają nasze teksty regularnie. I tak zostanie :) Uwielbiam to i kropka :)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, jak się już coś publikuje w sieci, to warto byłoby to przemyśleć... Ale niektórzy nie mają takich problemów i żyją. Nie przejmują się, tylko walą do przodu. W pewnym sensie im zazdroszczę. Po drugie, jasne, że każdy chciałby zarabiać na swojej pasji, ale jeśli się nie da, to nie ma czym się frustrować. Tymczasem teraz w sieci panuje jakaś schiza na to, że "trzeba". Jest wysyp blogów i "wyścig szczurów". Właśnie przejrzałam blogi nominowane do ebuki - połowa to blogi młodzieżowe, nic specjalnego.

      Usuń
    2. Muszę siostrze przytaknąć ;)

      Usuń
  7. Niech sobie ludzie piszą i mówią o blogach książkowych co chcą. Wisi mi to. Czytam - bo to kocham. Piszę - bo to bardzo lubię. I mam gdzieś, co ktoś gdzieś tam o tym myśli. Póki mi to sprawia radość, będę ciągnęła to dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, bardzo łatwo wrzucić wszystko do jednego worka. A trudno dostrzec coś, czego się nie chce dostrzec. Nie przejmuję się takimi opiniami, tylko robię to co lubię i mam nadzieję umiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do samego artykułu, który wzbudza tyle emocji - moim zdaniem wcale nie jest ostry! Nie odnajduję w nim krytyki blogerów, a raczej to że nie jest im łatwo dotrzeć do czytelnika i jeszcze kilka wątków, z którymi też trzeba powalczyć. Nie poczułam się nawet w najmniejszym stopniu urażona!

      Usuń
  9. A to nie jest tak, że mamy w polskiej blogosferze jeden model bloga, do którego każdy powinien dążyć? Bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tak jest- blog ma być profesjonalny, opiniotwórczy i zarabiać na siebie. Jeśli tego nie osiągniesz, albo do tego nie dążysz- jesteś frajerem. (Ja nie osiągam, nie dążę i frajerką się nie czuję).
    Tylko, że na blogu książkowym ciężko napisać wpis: "10 rzeczy, które musisz zrobić przed śmiercią" "5 błędów, które popełniasz...",a takie wpisy łatwo się czyta. Są w sam raz do kawy pitej w przerwie między zajęciami albo w pracy. Recenzja czy wpis o książkach wymaga nieco więcej czasu i uwagi, większość nie daje rady codziennie czegoś publikować.

    Może zatem powinniśmy grzecznie podziękować za dobre rady kolegów i koleżanek z innych kawałków blogosfery i iść dalej własną drogą :)? Oni gonią, my siedzimy w klubowych fotelach i mamy czas czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, prawda... jak zwykle wszyscy są równani do jednego szymela. Ale można recenzje pisać w stylu "10 rzeczy, które podobały mi się/nie podobały w książce" ;)

      Usuń
    2. Hm, za mało chwytliwy tytuł, może "8 powodów, dla których niewarto czytać noblistów". Albo "10 rzeczy, w których Sienkiewicz ssie" :P.

      Usuń
    3. Z chwytliwymi tytułami zawsze miałam problem

      Usuń
  10. pięknie to napisałaś i podpisuję się pod tym rękami i nogami! :) Dokładnie tak! możemy czuć się wyjątkowi, bo należymy do tej elity ludzi czytających książki! :) i ja właśnie tak się czuje :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajny artykuł :) Będę do niego wracać, w chwilach słabości blogerskiej...

    OdpowiedzUsuń
  12. Brawo! Ubrałaś w słowa wszystko o czym sama myślę!
    Rozmawiałam ostatnio z jednym blogerem (nie książkowym), którego bardzo lubię i szanuję, ale też odniosłam wrażenie, że chodzi tylko o fejm, kasę i lajki na fejsie... Świat schodzi na psy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Gdyby chodziło mi o zdobycie większej kasy to nie zakładałabym bloga książkowego. Nie czarujmy się. Każdy wie, że czytanie nie jest ani popularne ani modne. Może kiedyś to się zmieni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak - nie zakłada się bloga książkowego dla kasy i sławy. Co do tego, czy to się kiedyś zmieni mam wątpliwości - ludzie "czytający" zawsze byli w mniejszości

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później