Konsekwencją II wojny światowej była nie tylko śmierć milionów ludzi i zniszczenie ich domów, ale i zniszczenie lub zagrabienie tysięcy dzieł sztuki, będących własnością zarówno państwowych muzeów, jak i zbiorów prywatnych. Hitler, jako niedoszły artysta, był wielkim wielbicielem sztuki. Jego ambicją było uczynienie z Berlina światowej stolicy, dorównującej wspaniałością Rzymowi czy Paryżowi. Chciał również wybudować wielkie muzeum swojego imienia, w rodzinnym Linzu. Aby wypełnić to - i inne niemieckie muzea - konieczne było "przejęcie" dzieł sztuki znajdujących się na terenach podbitych państw. Największą ich skarbnicą była oczywiście Francja oraz Włochy. Tak oto zaczęła się systematyczna grabież.  W całej Europie największe arcydzieła, w tym prace Michała Anioła, Rembrandta, Vermeera, impresjonistów, były odbierane ich właścicielom i wywożone do Niemiec. Tam były ukrywane w tzw. repozytoriach. Część oczywiście trafiła bezpośrednio do Hitlera lub Goringa, ewentualnie innych wysoko postawionych amatorów sztuki. W ręce hitlerowców wpadło 5 mln dzieł sztuki. Francuzi przewidująco ewakuowali cały Luwr tuż przed wojną, ale Polacy w ogóle zaniedbali tę kwestię. Już w pierwszych dniach wojny zostały nam zrabowane m.in. ołtarz Wita Stwosza, Dama z łasiczką, czy Portret młodzieńca Rafaela Santiego. Wiele z naszych narodowych skarbów kultury przewieziono wręcz do Warszawy, bo wydawało się, że tam będą najbezpieczniejsze...

Jak więc to się stało, że wiele z tych dzieł - nie wszystkie oczywiście - możemy dziś oglądać w muzeach, czy kościołach? Na wielu z nich znaleźć można było jedynie enigmatyczną formułkę "zwrócone po wojnie przez siły alianckie". Jak w ogóle przetrwały one tę straszną wojenną pożogę? Przecież były to czasy, w których sztuka była najmniejszym zmartwieniem... Otóż w trakcie wojny, w strukturach wojsk alianckich utworzono specjalną sekcję ds. Zabytków, Dzieł Sztuki i Archiwów (MFAA). Liczyła ona zaledwie 350 osób, a w jej skład weszli muzealnicy, artyści, naukowcy, nauczyciele z różnych krajów. Ich działalność była zupełnie niezorganizowana jak na wojskowe realia, a wojskowi najczęściej nie rozumieli potrzeby ochrony zabytków (przecież jest wojna...). Zatem ludzie ci musieli sobie po prostu radzić sami, najlepiej jak umieli. Mimo wielu trudności, członkowie MFAA zdołali odnaleźć i ocalić tysiące zrabowanych obrazów, rzeźb, tkanin, książek i innych artefaktów. Ich repozytoria mieściły się w najdziwniejszych miejscach: piwnicach, schronach, a także kopalniach. Największe zbiory pomieścił bawarski zamek Neuschwanstein oraz austriacka kopalnia soli - cudem nie wysadzona w powietrze - Altaussee. To w tej ostatniej odnaleziono Ołtarz Gandawski van Eycka oraz rzeźbę Michała Anioła, Madonna z Brugii. Dodać trzeba, że "obrońcy skarbów" pomagali ocalić nie tylko alianckie mienie, ale także niemieckie zabytki i historyczne pozostałości. Ten epizod wojny, mimo że tak fascynujący, jest bardzo mało znany, wręcz marginalizowany. Jemu właśnie poświęcił swoją książkę - a właściwie dwie książki - amerykański fascynat, Robert M. Edsel. Temat ten od jakiegoś czasu mnie interesuje i wreszcie udało mi się przeczytać Obrońców dzieł sztuki (Obrońcy skarbów to drugie wydanie tej książki, pod zmodyfikowanym tytułem) oraz obejrzeć film nakręcony na podstawie książki.

Książka Roberta Edsela jest w gruncie rzeczy lekko zbeletryzowaną pozycją historyczną. Autor opisuje w niej, w jaki sposób udało się odnaleźć rzeczone "skarby" oraz posuwały się działania wojenne, co umożliwiało docieranie do repozytoriów na terenie Niemiec i Austrii. Edsel swoimi bohaterami nie czyni anonimowych członków MFAA, lecz wybiera kilku z nich - w większości Amerykanów, w tym George'a Stouta, będącego nieformalnym liderem całej grupy. Sporo ciepłych słów poświęca Francuzce Rose Valland, pracującej w paryskim muzeum Jeu de Paume przy Luwrze. Była ona francuskim szpiegiem, członkiem ruchu oporu. To dzięki informacjom, jakie zebrała Valland udało się odzyskać wiele zagrabionych dzieł sztuki, m.in. te w Neuschwanstein. W większym stopniu jest to zatem książka poświęcona ludziom, ich wysiłkom, trudnościom, jakich doświadczali, oddająca im hołd (szkoda, że tylko kilku z nich), a nie książka o samych dziełach sztuki. Wolałabym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co ocalało, a co zostało zniszczone lub nigdy nie odnalezione. Było to dla mnie ciut rozczarowujące, ale i tak temat jest dla mnie na tyle ciekawy, że przeczytałam ją z wypiekami na twarzy. Ciarki przebiegały mi po plecach, kiedy myślałam sobie, że  arcydzieła takie jak obrazy Leonarda da Vinci, Tycjana, Rubensa, Caravaggia i wielu, wielu innych artystów, mogły ulec zniszczeniu. Szkoda też, że w publikacji nie znalazło się miejsce dla polskich "obrońców skarbów" - nasz kraj jest, jak zwykle potraktowany marginalnie.

Za to film okazał się dla mnie prawdziwym rozczarowaniem. Był potencjał na prawdziwy film przygodowy, podobny do kanonu filmów wojennych. Tymczasem Obrońcy skarbów, z doborową obsadą (m.in. George Clooney w roli postaci zidentyfikowanej przeze mnie jako Stout, Matt Damon, Bill Murray czy Cate Blanchet w roli Rose Valland) są zlepkiem nudnych scen, podczas których na ogół nic się nie dzieje. Bohaterowie rozmawiają, piją herbatę, obchodzą święta... Dokładnie tak jak w książce, tyle że o ile książka historyczna ma prawo trochę przynudzać, to film już nie. Temat został zmarnowany: Obrońcy skarbów sprawiają wrażenie, jakby był to film o grupce starszych panów, którzy wybrali się na wojnę - i co z tego wynikło. Nie ma akcji, nie ma napięcia, a co gorsza nie ma spójności. Za to oczywiście są patetyczno-patriotyczne przemowy. Dzieła sztuki występują jako tło, lecz równie dobrze mogłoby ich nie być. Wszystko kręci się wokół Ołtarza Gandawskiego i Madonny z Brugii - jakby tylko te dwa dzieła były godne uratowania.  Nie wiadomo, czy film ma być komedią, czy dramatem. Czy ma spełniać rolę edukacyjną, czy czysto rozrywkową - na mój gust nie sprawdził się ani w jednej, ani w drugiej. Podobała mi się w zasadzie tylko jedna scena - kiedy bohaterowie, gdzieś w niemieckiej wiosce, zupełnie przypadkiem trafiają na bezcenne obrazy, zrabowane w Paryżu. Sytuacja z grubsza autentyczna, opisana również przez Edsela. Nie rozumiem też czemu zostały zmienione nazwiska bohaterów - skoro film oparty jest na faktach.

Dla Edsela to rzecz oczywista, że dziedzictwo kulturowe trzeba chronić, w filmie natomiast pada - wielokrotnie zresztą - pytanie, czy dzieło sztuki jest warte ludzkiego życia. Najwyraźniej twórcy filmu mieli te same wątpliwości, co żołnierze nie mający pojęcia o kulturze, dla których wojna była wystarczającym uzasadnieniem dokonywania zniszczeń i grabieży. Dlaczego nie ma takich wątpliwości, kiedy ludzie oddają życie za honor, wolność, przekonania - pojęcia przecież znacznie bardziej abstrakcyjne, niż sztuka? A czy sama wojna jest warta, by w niej zginąć - za czyjeś wydumane ideały? Moim zdaniem odpowiedź na postawione przez twórców filmu pytanie brzmi: tak. Dzieło sztuki nie jest bowiem jedynie pięknym przedmiotem, luksusem, ale jest wytworem ludzkiego geniuszu, którego już nie da się odtworzyć, gdy go zniszczymy. Jest świadectwem naszej historii, spuścizną po poprzednich pokoleniach, którą powinniśmy chronić i zachować dla kolejnych pokoleń. Piękno daje ludziom radość, a bez historii, bez kultury jesteśmy niczym. 

Mimo działalności MFAA wiele arcydzieł nie przetrwało wojny. Obraz można przenieść i schować, budynku już nie. Katedra w Chartres o mało co nie została wysadzona w powietrze. Wiele innych zabytków nie miało tyle szczęścia. Całe miasta zostały zrównane z ziemią, nie tylko przez Niemców, ale też przez aliantów. Zbombardowano m.in. - zupełnie niepotrzebnie - tysiącletnie opactwo na Monte Cassino. Zburzono doszczętnie wiele niemieckich miast, jak Drezno, Kolonię, Aachen. Poza tym sami hitlerowcy stosowali zasadę spalonej ziemi i w ostatnich dniach wojny zapewne zniszczyli wiele skradzionych dzieł sztuki. W filmie jest scena, kiedy żołnierze niemieccy palą całe stosy obrazów - w tym Portret młodzieńca Rafaela. Ten obraz - jedno z nielicznych bezcennych arcydzieł, będących przed wojną w polskich zbiorach - po dziś dzień się nie odnalazł i niewykluczone, że spotkał go taki los, jak to pokazano w filmie. Strata to niepowetowana.

Dodać trzeba, że Obrońcy skarbów traktują o poszukiwaniu zrabowanych dzieł sztuki w Europie Północnej (Francji, Belgii, Niemczech i Austrii), natomiast o działaniach MFAA we Włoszech autor zgromadził tak wiele materiałów, że powstała na ten temat odrębna publikacja (Na ratunek Italii).

Metryczka:
Gatunek: literatura historyczna
Główny bohater: członkowie MFAA
Miejsce akcji: Francja, Niemcy
Czas akcji: II wojna światowa
Cytat:  -
Moja ocena: 5/6
 
Robert M. Edsel, Bret Witter, Obrońcy dzieł sztuki. Alianci na tropie skradzionych arcydzieł, Wyd. Dolnośląskie, 2010

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka

Komentarze

  1. Mam w planach najpierw przeczytać książkę, a później obejrzeć film, bo fabuła według mnie bardzo interesująca. Nie dosyć, ze II wojna światowa, to jeszcze taka ciekawa historia :)

    http://pasion-libros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesli interesuje Cię temat, to polecam "The Rspe of Europa" Lynn H. Nicholas. Podejrzewam, ze przetlumaczono tę pozycję na polski. Polsce poswięcony zostal caly rozdzial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "The Rape of Europe" - "Grabiez Europy", wydana przez Rebis w tym roku.

      Usuń
    2. Mam tę książkę, ale nie zdążyłam jej jeszcze przeczytać

      Usuń
  3. Z chęcią przeczytam ;) I obejrzę film, chociażby po to, by mieć pełen obraz :d
    Drugastronaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później