Jest taka noc...(...) kiedy zaciera się cienka granica między zaświatami, a światem żywych...kiedy dusze, czy złe, czy dobre, powstają ze swych mogił, by raz jeszcze kroczyć pośród nas...

Halloween na dobre się u nas zadomowiło. Nie ma wyjścia, trzeba się bać, wycinać dynie i latać w przebraniach. Podobno tegorocznym hitem halloweenowym w Stanach jest przebranie za wirusa ebolę... To ja już wolę bardziej tradycyjnie: duchy, czarownice, kościotrupy. Ale że bać się nie lubię, to horrorów nie czytuję i nie oglądam. Jeśli już to tylko coś na wesoło, jak w powieści Nomen Omen. Powinnam w ogóle założyć osobną kategorię dla książek, po które nigdy bym nie sięgnęła, gdyby nie blogerzy... Sądząc po recenzjach hulających po sieci, Nomen Omen stał się już jakąś pozycją kultową, próżno szukać nań złego słowa. Bardzo chciałam przyłączyć się do tych peanów i teraz jest mi głupio, zwłaszcza że tak ślicznie sobie dobrałam lekturę na Halloween. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze... Trudno jest stanąć w opozycji do tłumu. Znowu nikt mnie nie będzie lubić. Bo Nomen Omen nie podobał mi się nic, a nic.

Ergo:

Primo: Głównymi bohaterami jest rodzeństwo Salka i Niedaś - mocno niedojrzali i średnio lotni studenci, z dylematami typowymi dla nastolatków oraz dziurami w wiedzy ogólnej, wykraczającej poza życie codzienne, Internet, Facebooka i Warcrafta. Języki obce są im zupełnie OBCE, znajomość niemieckiego jest przyjmowana przez nich jak znajomość co najmniej bantu. Z historii też pała. Szczytem intelektu zdaje się wiedza, że istniał kiedyś taki piłkarz, jak Roy Keane - no tak, dzisiejsza młodzież nie może tego wiedzieć. No głupie toto jak but. Szczególnie Niedaś to postać o bardzo małym rozumku. A mnie głupota mocno działa na nerwy. Szczęściem pozostali bohaterowie, w tym starsze panie, u których młodzi zamieszkują oraz papuga, są bardziej rozgarnięci: 

Cztery młode głowy wespół w zespół  dumały nad tym godzinę z okładem...
- ... a dwóm starszym paniom zajęło to kwadrans przy herbatce - dokończyła nie bez zadumy pani Jaga, po czym obie westchnęły zgodnie:
- Ach, ta dzisiejsza młodzież

Secundo: Treści jest w Nomenie Omenie tyle, co kot napłakał. Większość książki zajmuje paplanina bez sensu. Bohaterowie snują się, potykając obowiązkowo o własne nogi i przerzucając tekstami, które w zamyśle miały być dowcipne. Ciągnie się to bez końca. Zanim wydarza się coś ciekawego, coś, co determinuje dalszy bieg wypadków, mija pół książki. Do tego czasu byłam już tak zdegustowana, że wcale nie byłam ciekawa dalszego ciągu. Druga połowa upływa wesołej kompanii na polowaniu na upiora pradziadka, grasującego po mieście. Finał rozgrywa się na terenie starego cmentarza, w noc Dziadów, nomen omen. Tu już powieść nabiera trochę rumieńców, a na plus mogę zaliczyć wstawki o historii Wrocławia (aczkolwiek w skondensowanej dawce, coby młodzieży nie przemęczyć). Jednak to nie ratuje tej książki. Morał, jeśli jakiś w niej jest, ginie pod stertą gagów. Jest lekko, zabawnie (jeśli kogoś śmieszy ten styl) i nic poza tym.

Niemądrych, acz zwariowanych bohaterów oraz smętną akcję jeszcze bym zniosła, gdyby nie: 

Terzio: od przeokropnego języka, jakim napisana jest powieść, jeżyły mi się włoski na karku. Sztuczna i afektowana mieszanka kwiecistych fraz z językiem kolokwialnym i młodzieżowym slangiem, że nie wspomnę o szyfrze z Warcrafta. Przykładem niech będzie następujące zdanie: Wdzięcznie miotała rudym warkoczem z jednego ramienia na drugie, dziękując losowi, że oszczędził jej chociaż łupieżu, i bez przerwy szczerzyła się jak głupi do sera. Skrzyżowanie skandynawskiej sagi z językiem ulicy? I tak cały czas. Liczba kolokwializmów jest w Nomenie zastraszająca i to drażniło mnie najbardziej. Wręcz tego nienawidzę w książkach, zwłaszcza kiedy bohaterowie mówią w ten sposób non stop. W idiotycznych (a nawet prostackich) odzywkach przoduje Niedaś. Na przykład siostry bliźniaczki nazywa siostrami ksero albo dzwoni do babci i zapytuje ją, czemu ta "olewa Salkę ciepłym moczem". No ręce i nogi opadają. Do młodzieży się już nie zaliczam, ale nie wydaje mi się, by wyrażała się ona w ten sposób, jak w powieści Marty Kisiel (a zwłaszcza dwudziestokilkulatkowie). Jakby dla kontrastu autorka ma manierę zastępowania zwykłych, prostych wyrazów słownictwem wyrafinowanym, obcobrzmiącym, a najlepiej jeszcze niedzisiejszym. Zamiast Anglii mamy więc Albion, zamiast mycia się - ablucje, zamiast przeznaczenia - predestynację, itp., itd. Taka elokwencja na siłę i nie wiadomo po co. Są też łacińskie cytaty i nawiązania do literatury, wreszcie nie zabrakło oczywiście popkulturowych wtrętów, np. rodem z reklam. Zdecydowanie za dużo jest też porównań. Nie przyjmuję tego popcornowego misz-maszu. Wiem, że to taki styl, którego celem jest rozbawienie czytelnika - w istocie trudno to traktować poważnie - ale na mnie to nie działa. To co w Shreku wyszło fajnie, w Nomenie Omenie już nie, bo raz, że wtórnie, dwa że co za dużo, to niezdrowo. Poza tym czy zabawnie musi znaczyć "głupio"? Moje poczucie humoru oscyluje w zupełnie innych rejonach: do rozbawienia nie potrzebuję sypania żartami non stop jak w kabarecie, preferuję też humor bardziej subtelny, niż gagi rodem z Jasia Fasoli albo gimnazjalnej stołówki. Elementem tego stylu są też zapewne dziwaczne imiona i nazwiska, jakimi pisarka obdarzyła bohaterów. Wszystko to skłania mnie do wniosku, że ta powieść mogłaby służyć jako przykład wypocin jakiejś nastolatki, próbującej swoich sił w pisarstwie.

żeby głupi miał zagadkę 

Nomen Omen jest powieścią skierowaną głównie do młodzieży - świadczą o tym chociażby młodociani bohaterowie, język powieści, a także treść, której bliżej jest do współczesnej baśni, niż fantastyki, za jaką uchodzi. Nawet tytuły rozdziałów kojarzą się z literaturą dla najmłodszych. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron zastanawiałam się, z czym mi się to wszystko kojarzy i nagle bingo! Mistrz i Małgorzata. Skrzyżowany z Jeżycjadą. Autorka celuje w podobny klimat absurdu pomieszanego z groteską. Są i czarownice, i zagubieni przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, i złowrodzy przybysze z zaświatów oraz (to z Musierowicz) zwariowana rodzinka. Ten klimat jest jeszcze w książce najfajniejszy (gdybym miała szukać pozytywów), tyle, że Nomen Omen nie jest ani specjalnie groźny, ani oryginalny, ani nawet śmieszny, i oczywiście od arcydzieła literatury dzielą go lata świetlne, tak że nawet porównanie tych dwóch powieści zakrawa mi na obrazę dla Bułhakowa.


Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, interwencji nie będzie 

Książkę przemęczyłam zgrzytając zębami. Z początku usiłowałam zrozumieć, co w tej powieści tak ujmuje dorosłych czytelników - i blogerów - ale potem się poddałam. Może ze mną jest coś nie tak. Pod koniec nawet zrobiło się interesująco, ale chyba dlatego, że się przyzwyczaiłam. W dodatku znowu wyszło na to że to kolejna powieść polskiego autora, którą bardzo słabo oceniam. Nie rozumiem dlaczego w polskiej literaturze wszystko na siłę się udziwnia, czemu nie może to być napisane normalnym językiem, tak po prostu PO POLSKU. Obojętnie czy książka skierowana jest do dorosłych, czy do młodzieżowych czytelników. Dla mnie Nomen Omen to koszmarek językowy, który - nie da rady, muszę to napisać - ociera się o grafomanię i to wcale nie dyskretnie, a raczej całkiem otwarcie.


Metryczka:
Gatunek: młodzieżowa fantastyka
Główny bohater: Salka Przygoda
Miejsce akcji: Wrocław
Czas akcji: współcześnie
Moja ocena: 2/6

Marta Kisiel, Nomen Omen, Wyd. Urobos, 2014

Komentarze

  1. Teraz to bym tę książkę chętnie przeczytała, by sprawdzić czy też będę zgrzytać zębami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, jak oryginalnie :) A tyle dobrego się o tej książce naczytałam... i teraz co? Że niby nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja, z tych samych, co wyżej powodów, nie mogłam przebrnąć przez "Dożywocie" tej autorki - po Nomen Omen nie sięgałam więc wcale. I też się zastanawiam czy to ze mną coś nie tak...

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście, autorka jest wśród blogerów bardzo popularna. Nawet ja się zainteresowałam, ale w bibliotece nie było akurat żadnej jej książki. Po Twoim wpisie ciekawość moja jeszcze wzrosła:). Przypomniała mi się przy tej okazji powieść Chmielewskiej "Wszystko czerwone", która podobno zachwyca, ale ja tego fenomenu nie pojmuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styl Marty Kisiel jest porównywany do Chmielewskiej - ja nic nie czytałam tej ostatniej, wiec się nie wypowiadam. Czytałam Twoją sławetna recenzję Zakrętów losu i ciekawa jestem, co byś powiedziała na Nomen Omen...

      Usuń
    2. Chmielewska napisała sporo książek, czytałam tylko niektóre i najczęściej z przyjemnością (bardzo lubię "Lesia", "Zwyczajne życie" i "Nawiedzony dom"). "Wszystko czerwone" w ogóle mi jednak nie podeszło. Pewnie i Marta Kisiel ma lepsze i gorsze książki. W mojej dzielnicowej bibliotece nie ma jeszcze żadnej jej powieści, w wojewódzkiej coś jest, ale wypożyczone. Może w końcu trafię, a jak trafię, to opiszę.

      Nie wiedziałam, że mój wpis o "Zakrętach losu" jest sławetny;).

      Usuń
    3. 100 komentarzy i polemika z zażartą zwolenniczką AL-Ł...

      Usuń
  5. A ja się z Twoją opinią zgadzam w całej rozciągłości. Kompletny misz masz, jakby autorka nie umiała wybrać, co właściwie chce napisać. Powieść dla młodzieży, horror czy jakiś pastisz. No i tajemnica trzech sióstr była dla mnie nie do przejścia. To dziady, tu mitologia grecka, tu trochę antyku. W "Dożywociu" jakoś to wszystko bardziej spójne było, miało też czytelny koncept, który mi się spodobał.Po obu książkach widać, że autorka ma jeszcze bardzo niewyrobiony styl, ale - z jej wyobraźnią - ma zadatki na dobrą pisarkę. Brak jej warsztatu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później