Dlaczego żałuję, że pojechałam na Targi Książki w Krakowie

Czyżby dlatego, że wydałam zbyt dużo pieniędzy na książki? A może dlatego, że hala zapełniona po brzegi słowem pisanym jest niczym cukiernia zapełniona słodkościami, które ma się ochotę wszystkie zjeść? A może ponieważ atrakcji było tyle, że by je wszystkie ogarnąć trzeba by było być w trzech miejscach na raz? Też nie, nie dlatego. Zaraz, a może to przez to, że nie wygrałam eBuki? No raczej nie, skoro nawet nie zgłosiłam się do konkursu ;) Niestety tytuł tego posta jest jak najbardziej serio. Nie kupiłam żadnej książki, nie byłam na żadnym spotkaniu i nie zdobyłam żadnego autografu. Może jestem malkontentką, ale wczorajszy pobyt w Krakowie tylko mnie rozdrażnił.

1.  Kiepska lokalizacja - pal licho, że daleko od centrum, ale nowa hala, przy Galicyjskiej jest w miejscu, gdzie nie ma sensownego transportu publicznego. Krakusi sobie poradzą, ale ci niezorientowani w krakowskich przedmieściach mają już gorzej. Całe szczęście, że organizatorzy pomyśleli o niezmotoryzowanych i zaproponowali ExpoBus, tyle, że autokar z ograniczoną liczbą miejsc, to nie był najlepszy pomysł. Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że mi się udało stamtąd wydostać (wepchnąć do busu). A ponieważ samochody spowodowały dokumentne zakorkowanie ulicy wyjazd z terenu targów, zajął bite pół godziny.

2. Niemożebny tłok i ścisk - pisałam o tym już rok temu, i dwa lata temu. Myślałam, że w tym roku będzie lepiej, w związku z przeniesieniem targów do innej hali (większej?). Nie było lepiej, było wręcz gorzej. Po pierwsze uderzyła mnie kolejka do kas, wijąca się niczym do Watykanu, aż za bramę targów, a więc dobre kilkaset metrów. W zeszłym roku też były tłumy, ale do kas stało po kilkanaście osób... Dziękowałam więc (w duchu) organizatorom, że pomyśleli wreszcie o blogerach i nie musiałam stać w tej kolejce, ani wydawać pieniędzy na bilety. W takich okolicznościach to naprawdę był duży plus. Niestety, jak tylko weszłam na targi, tak od razu miałam ochotę wyjść. Tłum ludzi kłębiących się między stoiskami był taki, że nie sposób było nawet dopchać się do książek. Tak było szczególnie przy większych wydawnictwach (i rzecz jasna najbardziej mnie interesujących), ale w zasadzie to wszędzie. Popychanie, przepychanie, deptanie, wsadzanie łokcia w plecy - walka na całego. Poza ludzkim kłębowiskiem w zasadzie nie widziałam nic. O "buszowaniu" między książkami na pewno nie było mowy. Zresztą w sytuacji, kiedy cała moja energia wydatkowana jest na to, by nie zostać stratowaną, nie mam głowy do zajmowania się książkami. Nie w takich warunkach. No trauma. 

3. Kupowanie książek na targach jest bez sensu - nie rozumiem ludzi, którzy idą na targi, by zrobić zakupy. Przecież to nie jest jakiś reglamentowany towar! Te wszystkie książki są w księgarniach. Co więcej, w księgarni nie muszę się pchać, nikt mi niczego nie wyrywa z ręki, mogę sobie spokojnie książkę przejrzeć, poczytać fragmenty... Gdyby choć na targach było znacząco taniej - ale nie jest. Zniżki są raczej symboliczne, więc to zupełnie się nie opłaca. Wolę kupić przez internet i nie musieć niczego taszczyć do domu. A na gadżetach, które czasem można przywieźć z targów, zupełnie mi nie zależy.

Rok temu, mimo tłoku, udało mi się zrealizować swój plan, w tym roku nawet się do niego nie zbliżyłam. Głównym powodem, dla którego pojechałam na targi było spotkanie  z Jaume Cabre, ale pomyślałam sobie, że i tak pewnie się nie dopcham, więc nie nie ma sensu kontynuować tej męczarni. A poza tym żadne autografy nie wynagrodzą mi tego koszmaru. Pal to licho, olał to pies. To nie na moje nerwy. Więc po godzinie, z wyraźną ulgą opuściłam teren targów. Miałam zamiar jeszcze pojechać na targi dziś, m.in. na wymianę książek, ale po wczorajszym, nie było bata. Można było przyjechać w czwartek lub w piątek - powie ktoś - wtedy jest mniej ludzi. Owszem, tylko jeśli ktoś jest spoza Krakowa, to nie zawsze może sobie pozwolić na zarwanie dnia powszedniego. A poza tym największe atrakcje - jak spotkania z autorami - są zawsze planowane na weekend, więc przyjeżdżanie w czwartek/piątek mija się dla mnie z celem. 

Wiem, że Targi Książki w Krakowie to dla moli książkowych, w tym dla blogerów, wielkie święto. Dla mnie też. Cieszyłam się na nie od dawna. Ale wczoraj skrzydełka mi opadły. Trudno oczywiście mieć pretensje do organizatorów (zwłaszcza, że miałam darmową wejściówkę)  - oni mogą się  tylko cieszyć, że impreza cieszy się takim zainteresowaniem. Tyle tylko, że w takim kształcie nie jest to impreza dla mnie. Nie rozumiem dlaczego powierzchnia wystawiennicza nie jest dostosowana do ilości wystawców i zwiedzających. Dla mnie targi polegające głównie na konieczności rozpychania się łokciami, nie mają żadnego sensu. W Warszawie nie było takiego problemu. Choć to dla mnie daleko i bardziej kłopotliwie, to z Targów Warszawskich wróciłam z zupełnie innymi wrażeniami - zadowolona i obkupiona. Tam też było dużo ludzi, ale i przestrzeni było tyle, że można było i oddychać, i się swobodnie wyminąć, i nawet porozmawiać z wydawnictwami. W Krakowie nie mogłam nawet o tym pomarzyć. I do licha - jak to się dzieje, że Polacy, którzy podobno nie czytają książek, walą na targi książkowe drzwiami i oknami? O co w tym wszystkim chodzi??

Gratuluję Oldze z Wielkiego Buka, zdobycia eBuki nr 4 - Wielki Buk był moim zdecydowanym faworytem i cieszę się, że ktoś go docenił! A ja dziś zamiast jechać do Krakowa spędziłam sobie spokojnie czas z Jedwabnikiem, w promieniach jesiennego słońca. 

Komentarze

  1. Ja byłam przez trzy pierwsze dni i fakt, ten ostatni przez te tłumy już nie był za przyjemny. Rzeczywiście szkoda, że Ci się nie udało wcześniej wyrwać. Najlepszy chyba piątek był - wtedy było już tak wesoło - więcej ludzi i atrakcji - a jeszcze się dało bez potrącania ludzi pospacerować. Ale z wszystkich trzech jestem ogólnie zadowolona. Prawie, że nic nie wydałam, a np. na wymianie książek naprawdę fajne pozycje zdobyłam :). Trochę byłam zawiedziona, że promocji jakichś nie było większych, ale przynajmniej bardziej się na innych rzeczach skupiałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że nie mam specjalnie czego żałować, że nie byłam, tym bardziej, że jestem uczulona na tłumy. Muszę przeczekać chyba do Targów w Warszawie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :)) mam identyczne odczucia. pojechałam w sobotę ze względu na to , że chciałam zobaczyć Stasiuka. Nie po autograf, nie po książki (choć i tak kilka znalazłam z obniżką).. ale po to żeby go po prostu zobaczyć mojego ulubionego pisarza. A z wszystkimi punktami się zgadzam. tłok, expo busy przeładowane, korki, koszmarny ból głowy PO.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, dobre pytanie, które i ja zadalam sobie czytajac Twoja relacje- jak to mozliwe, zeby tyle osób bylo na targach, jesli w Polsce podobno prawie nikt nie czyta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te tłumy widziane z góry (restauracja była na piętrze) były powalające. I niesamowicie pozytywnie nakręcające!

      Usuń
  5. Nigdy nie byłam na Targach, dzieli mnie od nich świat drogi, ale postanowiłam, że za rok jakoś na nie dojadę. Po Twoim wpisie mam wielkie obawy, bo nie znoszę tłumów i czuję, że moje wrażenie byłby podobne do Twoich.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też liczyłam, że w tym roku nie będzie tego tłoku, ale niestety pod tym względem nic się nie zmieniło. Złym pomysłem było lokalizowanie naprzeciwko siebie stoisk dwóch dużych wydawnictw (np. bodajże WL i Znak), bo kiedy na obu znani pisarze rozdawali autografy, to przejść się między tymi stoiskami prawie nie dało. Na pewno nie było tak duszno, jak dawniej.

    Promocje takie sobie, u niektórych 10%, ale widziałam i 30%.

    Minusy to mało punktów gastronomicznych (jak na taki tłum ludzi) i jeden bankomat zlokalizowany przed kasami. A jakby się popsuł?

    Ale były i plusy: na spotkaniu blogerów było całkiem zabawnie:))).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stoiska Znaku nawet nie zlokalizowałam, mimo że musiałam koło niego "przechodzić" - nic nie widziałam przez ten tłum. Standardowo kupuję w dyskoncie książkowym z obniżką 30%, więc mniejsze obniżki mnie nie ruszają - to już nawet w Matrasie było wszystko 25% taniej. A jak chodzi o spotkanie blogerów - to czekam na jakieś relacje, bo do dziś nawet nie ma info kto wygrał eBuki

      Usuń
    2. Btw. bankomat w pewnym momencie poległ był...

      Usuń
    3. Relacje już są, np. u Anek7.

      Ja też nie poszłam na targi na nie wiadomo jakie zakupy, po prostu lubię patrzeć na książki:). Kupiłam tylko jedną i jeden katalog z wystawy muzealnej, do tego dwie pocztówki. Widziałam też bardzo ładne zakładki, ale się powstrzymałam:). W ogóle nie wzięłam dużo gotówki, bo byłam pewna, że na większości stoisk będzie można płacić kartą - pomyliłam się:).

      Usuń
  7. Ja też chyba bym się nie odnalazła. Lubię Targi, ale w mniejszym wydaniu. Byłam w tym roku na Białostockich - micro w porównaniu z Warszawskimi czy Krakowskimi i było... uroczo! Nachodziłam się spokojnie po wszystkich stoiskach - ne było ich wiele, ale wystarczająco. Byłam na wybranych spotkaniach autorskich, wszędzie zdążyłam, bez pchania i szarpania ;) A znając siebie, z wielu atrakcji chciałabym na tych krakowskich skorzystać, więc pewnie bym się zagubiłam i musiała rozdwoić. O nie. I nie dla mnie taka gonitwa :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ścisk w sobotę był potworny, ale i tak cieszę się, że pojechałam, szczególnie, że po raz pierwszy Stasiuk wpisał mi imienną dedykację! Może nic wielkiego, ale on dotychczas tylko się podpisywał i sprawiał wrażenie, że nie jest zbyt szczęśliwy na masówce tego typu (właściwie to mu się nie dziwię). W niedzielę było fajniej, bo był Rudiš <3 w momencie spotkania ukochanego autora włącza się we mnie wariująca nastolatka, ale na szczęście nieśmiałość nie pozwala mi się błaźnić :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wygląda na to, że Kraków musi się dorobić drugiego stadionu narodowego ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojejku, jak przykro! Niby przeżyłam to samo, ale jakże odmienne mam spostrzeżenia.

    Siedziałam na Targach caluśką sobotę. Tłumu nie lubię, ale ten tłum był pełen ludzi, którzy kochają to samo co ja, którzy byli przeuroczy, życzliwi, z którymi gaduliło się wspaniale stojąc w kolejkach. Im dłuższa kolejka, tym więcej poznanych ludzi! Gdy się zmęczyłam, szłam do jednej z sal, na których odbywały się spotkania i wykłady. I tam odpoczywałam od chodzenia.

    Słyszałam o problemach z transportem, ale widziałam kilkakrotnie, że w chwili, gdy się wszyscy do EuroBusa nie zmieścili, to za minutę podjeżdżał następny. Na korki się nie natknęłam.

    Ścisk był owszem, taki jak w zeszłych latach, ale za to było czym oddychać, klimatyzacja to cudo cywilizacyjne! :) A tłok? - ja tam się cieszę, że tylu ludzi przybyło na Targi Książki, czyli czegoś, co o czym podobno połowa Polaków nie słyszała ;)

    To, że kupowanie na Targach nie ma sensu jest powszechnie znanym faktem, niemniej jednak zdarzały się miłe niespodzianki. Sama kupiłam dwie gry na podstawie powieści - w śmiesznych cenach. No i jedną książkę - złamałam się, bo jak zobaczyłam autora, to piszczeć zaczęłam i z czymś podejść do niego musiałam :)

    Cabre był w piątek na Festiwalu Conrada - autograf bez problemu, na Targach już stać w kolejce nie musiałam.

    Jak widzisz, mam zupełnie inne wspomnienia. Żałuję, że nie każdemu się te dni tak udały. Ale może następnym razem... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać po moim wpisie mamy zupełnie różne temperamenty i upodobania. I nic w tym złego.

      Usuń
  11. Mnie tam nie było. Wolałam zostać na Śląsku i w spokoju czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ooo, dziękuję ślicznie :* :* :*
    Ja z jednej strony bardzo żałuję, bo chciałam poznać i spotkać na żywo czytaczy i blogerów, ale niestety nie udało się :/ Z drugiej strony mogłabym po dwóch godzinach mieć tak dość, że uciekałabym z krzykiem :D No ale może kiedyś zajrzę z ciekawości.

    OdpowiedzUsuń
  13. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później