...najlepsza rzecz dla kobiety na tym świecie, być pięknym głuptaskiem

Oto dopiero historia wielkiej miłości. Tajemniczy tytułowy bohater jest nieprzyzwoicie bogaty, posiada ogromny dom, w którym urządzane są obłędne przyjęcia, na które zjeżdża się cała towarzyska śmietanka Nowego Jorku. Nikt nie wie skąd się wziął i skąd wzięła się jego fortuna. Krążą o tym różne plotki, a sam Gatsby opowiada na swój temat niestworzone kłamstwa. Z czasem okazuje się, że to wszystko z powodu kobiety – pięknej Daisy, mieszkającej dokładnie po drugiej stronie zatoki Long Island, w domu z zieloną latarnią na przystani.

Wielkiego Gatsby'ego czytałam bardzo dawno temu i zupełnie ta książka nie utkwiła mi w pamięci, dlatego z przyjemnością obejrzałam jego najnowszą ekranizację w reżyserii Baza Luhrmana. Reżyser ten znany jest mi z filmu Moulin Rouge i w sumie Wielki Gatsby łączy z Moulin Rouge wiele podobieństw. Jedni twierdzą, że kicz, drudzy że piękne widowisko. Ja należę do tych drugich. Ponieważ książki nie pamiętam, nie mogę jej porównać do filmu, mogę natomiast stwierdzić, że film ogromnie mi się podobał. Zrealizowany został z ogromnym rozmachem i oszałamia samą scenografią. Nowy Jork, szalone lata 20-te: ogromne posiadłości, stroje, klejnoty, samochody oraz stylizacje głównych bohaterów – te obrazy są wprost bajeczne. W tej bajkowej właściwie atmosferze rozgrywa się dramat Gatsby'ego, realizującego swój nieskalany sen, marzenie o kobiecie, na którą czekał tyle lat. Dla niego cały ten bizantyjski przepych nie ma znaczenia, jeśli nie ma z nim jego ukochanej. A wspaniała Daisy istnieje tak naprawdę jedynie w wyobraźni Gatsbiego, w rzeczywistości to rozpieszczona dziewczyna, bez kręgosłupa moralnego, która okazała się nie warta takiej miłości, jaką obdarzył ją Gatsby. Leonardo di Caprio w głównej roli wygląda jak milion dolarów i czuje się w niej jak ryba w wodzie. O tym, jak dobrym jest aktorem świadczy fakt, że film rozpoczyna się dopiero kiedy aktor pojawia się na ekranie – przedtem, dobre kilkanaście minut – jest tylko oczekiwanie i wstrzymywanie oddechu. 

Fantastyczna jest również ścieżka dźwiękowa, będąca składanką nowoczesnych przebojów, (wspaniały Young and Beautiful Lany del Rey), hip hopu z jazzem. Wielki Gatsby to również swego rodzaju apologia Nowego Jorku, szalonego miasta tętniącego życiem, robiącego interesy i z otwartymi ramionami przyjmującego każdego, kto potrafi wpasować się w jego rytm. Zresztą to upojenie życiem i pieniędzmi bardzo przypomina obrazek z innego filmu z di Caprio, Wilka z Wall Street.

Może uległam tej wspaniałej scenografii, bo poza nią trudno wyłapać przesłanie tej historii. Wystawny entourage trochę przyćmiewa same postaci i tragedię Gatsbiego, nie potrafiącego uwolnić się od przeszłości. Wydaje mi się, że Gatsby Luhrmana to takie świadectwo naszych czasów, gdzie stawia się bardziej na blichtr, efekt, pozory, a technika daje ku temu ogromne możliwości, natomiast zaniedbuje się spojrzenie w głąb, w to, co dzieje się w duszy człowieka.

Komentarze

  1. Filmu nie widzialam, ale wiem, ze bardzo się podobal wielu milosnikom i znawcom kina, z uwagi na realizację wlasnie. Ksiązkę natomiast czytalam kilka razy, gdyz uwielbiam literaturę amerykanską tamtego okresu. Moje pierwsze skojarzenie po pierwszej lekturze Gatsby'ego bylo: totzto Wokulski biedaczek, uganiający się za Izabellą. Tylko Rzeckiego brak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście coś w tym jest, ale Wokulskiemu brak rozmachu Gatsby'ego

      Usuń
  2. Wielbię powieść Fitzgeralda i dawno nie widziałam tak przeuroczej, wizualnie powalającej ekranizacji. Owszem, jest tam sporo niedomówień, twórcy skupili się na innych aspektach historii i może przesłanie gubi się gdzieś w świecidełkach i hektolitrach szampana, ale ja byłam zauroczona. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja miałam mieszane uczucia. Sam film zachwycił mnie wizualnie, aktorzy oczarowali pod każdym względem, a i muzyka przez większość czasu była niezła. Jednak daleka jestem od tego, by uznać "Wielkiego Gatsby'ego" za dzieło idealne. Lata 20-e mają swój specyficzny klimat, który nie potrzebuje poprawek, w chwili, gdy ktoś usiłuje go unowocześniać, zatraca go, przekłamuje - tak jakby zamalowywał fragment swoistego dzieła sztuki. Nie przemówiła do mnie ta nowoczesna aż do przesady muzyka, która pojawiała się w kilku miejscach, psując mi odbiór całości, rujnując nastrój i wczuwanie się w specyfikę epoki. "Moulin Rouge" jakoś przetrawiłam, bo ścieżka dźwiękowa była przygotowana z większym wyczuciem, znajomością świata przedstawionego, w "Wielkim Gatsby'm" już mi tej delikatności w podejściu do tematu brakowało.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, idealny nie jest, ale ja lubię takie bawienie się konwencję - na takiej samej zasadzie podobała mi się śmiała, nowoczesna muzyka w Marii Antoninie Sofii Coppoli. Ah, jak się cieszę, że moje posty prowokują do tego typu ciekawych wypowiedzi :)

      Usuń
  4. Też ulegam historiom, które po prostu są "ładne". Czasem niezależnie od tego jak bardzo (nie)wierną adaptacją powieści są (dlatego mogę do znudzenia oglądać Kochanice króla").
    Wielki Gatsby jest jednym z tych filmów, które trafiły na listę "do obejrzenia". Niestety jest ona prawie tak długa jak ta z książkami "do przeczytania" :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ja uważam, że zdecydowanie warto go trochę popchnąć do przodu na tej liście ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później