Ludzie którzy są wystarczająco szaleni aby myśleć, że są w stanie zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają.

Jaki tekst by tu zamieścić na blogu w to piękne, świąteczne popołudnie? Powinno to być coś pozytywnego i wyjątkowego. Chciałabym uczcić pamięć Gabriela Garcii Marqueza, ale ostatnio nie czytałam nic tego pisarza, więc postanowiłam wspomnieć inną wielką postać naszych czasów. 

Nie tak dawno mój kolega, którego nie podejrzewałabym o czytanie książek – a już na pewno nie biografii – zaskoczył mnie stwierdzeniem, że przeczytał biografię Steve'a Jobsa i jest pod jej wrażeniem: cała moja książka jest pełna zaznaczeń i podkreśleń. Mój egzemplarz teraz też tak wygląda. W przeciwieństwie do kolegi nigdy nie należałam do klanu Maca – owszem cudeńka z logiem jabłuszka zawsze bardzo mi się podobały, ale są dla mnie za drogie. Jestem wprawdzie estetką, ale jestem też praktyczna i w przypadku komputerów zwycięża u mnie opinia, że wygląd jest mniej ważny, niż możliwości i parametry. Nie podoba mi się myśl, że mam płacić 1/3 więcej tylko za markę. Nie do końca przekonuje mnie też niekompatybilność tych urządzeń z innymi systemami: jeśli mam mieć iPoda, do korzystania z którego będę musiała instalować dodatkowe oprogramowanie, a piosenek pobranych z niego nie będę mogła wykorzystać na żadnym innym sprzęcie – to bardzo dziękuję. Dla mnie to tylko mnożenie urządzeń, którego nie znoszę. Steve Jobs, który to wymyślił, jak się okazuje również nie znosił mnożenia bytów. Był zwolennikiem prostoty. Jego filozofia, która stoi za produktami Apple'a polegała na dostarczeniu użytkownikowi produktu prostego i miłego w obsłudze, takiego, który wystarczy podłączyć do gniazdka, by działał – bez żadnego dodatkowego konfigurowania, ustawiania, synchronizowania, itp. Konsekwencją tego było zintegrowanie systemu ze sprzętem. Strategia skrajnie inna od strategii Microsoftu. To jest fajne, ok, jestem również zdania, że jako prosty konsument, nie znający się na informatyce, nie mam ochoty tracić czasu na rozgryzanie instrukcji, szukanie oprogramowania i ustawianie sprzętu. Przyznaję Jobsowi rację. Drugą stroną tego medalu jest konieczność używania produktów tylko Apple'a, co oczywiście jest świetną metodą przywiązania klienta do marki, ale pozbawia klienta wyboru, a to w naszych czasach już jest niekoniecznie zaletą.

Apple, jedna z dominujących dziś firm branży teleinformatycznej, narodziła się w latach 70-tych, w garażu. Założył ją 22-letni Steve Jobs, wraz ze swoim przyjacielem, Stevem Wozniakiem. To Wozniak był inżynierem, który stworzył pierwszy komputer Apple'a, ale bez Jobsa Woz niczego by nie sprzedał. Jobs okazał się mistrzem sprzedaży i negocjacji. Potrafiłby sprzedać wodę tonącemu. To on zbudował firmę, która w błyskawicznym tempie podbiła rynek, weszła na giełdę i zarobiła krocie. Był też kreatorem – wymyślił i wypuścił na rynek szereg produktów, które stały się kamieniami milowymi w dziedzinie nowoczesnej technologii: system operacyjny oparty na interfejsie graficznym, pierwszy komputer osobisty, iBook, iPod, iTunes, iPhone, iPad. Jobs założył też Pixara – studio filmowe, które prześcignęło Disney'a na polu filmów animowanych. Z Pixara wyszły takie hity jak Toy Story, Potwory i spółka, Gdzie jest Nemo – i wiele innych, kultowych już dziś filmów. Siłą napędową tego wszystkiego był jeden człowiek: Steve Jobs. Potrafił to zrobić, bo był buntownikiem. Był jednym z tych, co nie szanują status quo, których irytują reguły. Myślał inaczej, niż większość, której myśli obracają się w utartych koleinach. Nie myślał, ze czegoś się nie da zrobić, ale brał rzeczywistość w swoje ręce i kształtował ją. Kreował potrzeby. Tacy właśnie ludzie popychają świat do przodu.

Isaacson bardzo szczegółowo opisał świat Jobsa. Ta biografia to w dużej mierze historia firmy Apple, jako dzieła życia Jobsa. Autor pokazuje w niej jak ważną rolę odegrała Apple w tworzeniu nowoczesnych produktów - inne firmy de facto podążały tylko tropem Apple'a, kopiując jego rozwiązania, jak zrobił to Microsoft, kopiując system operacyjny, a ostatnio Google z Androidem i ekranem multi-touch. Apple byłaby jednak niczym bez wizji Jobsa, czego dowodzi okres, gdy Jobs był w Apple wielkim nieobecnym. Nawet Bill Gates przyznał, że podejście zintegrowane działa, kiedy za sterem stoi Steve. Ale to nie oznacza, że w przyszłości będzie takie skuteczne. To, że Jobs został z Apple wyrzucony (jak można zostać wyrzuconym ze swojej własnej firmy, to już inna zagadka...), a po kilkunastu latach do niej wrócił, kiedy firma właściwie chyliła się ku upadkowi, nie tylko ją odbudował, ale doprowadził do rozkwitu, jest również niezwykłe. Świadczy to o tym, że Apple nie była dla Jobsa tylko sposobem na zarabianie pieniędzy, a Jobs nie był jedynie rzutkim biznesmenem – do tego mógł założyć pięć innych firm, i miał przecież Pixara. Apple była ukochanym dzieckiem Jobsa, pozwalającym mu na samorealizację. Opowieść Isaacsona pozwoliła mi zrozumieć, jak bardzo innowacyjne jest to, co stworzył Jobs z Apple: bardziej niż ktokolwiek inny w swojej epoce tworzył produkty, które były naprawdę innowacyjne, które łączyły w sobie moc poezji i procesora. Z zaciekłością, która czyniła pracę z nim równie ciężką, jak inspirującą, zbudował także najbardziej kreatywną firmę na świecie. Do tej pory tego nie doceniałam, wydawało mi się, że produkty Apple, to takie same produkty, jak innych producentów, tylko w ładniejszym opakowaniu. Tak naprawdę Apple to nie tyle firma, co marka, to styl życia, to filozofia.

Wreszcie historia Jobsa i Apple to także świetny podręcznik przedsiębiorczości. Jasne, że niewielu ma szansę zbudować korporację i stać się milionerami, ale na przykładzie Steve'a Jobsa współcześni przedsiębiorcy mogą się sporo nauczyć o marketingu, zarządzaniu i kreatywnym myśleniu. Podziwiał Jobsa nawet jego wielki rywal, Bill Gates, zwłaszcza w ostatnich latach. Kiedy Gates zobaczył po raz pierwszy iPoda: 
„To co się stało wtedy z Gatesem przypominało scenę rodem z filmów science fiction, w których obcy z kosmosu staje w obliczu jakiegoś nowego przedmiotu, tworzy rodzaj pola siłowego pomiędzy nim, a sobą, po czym wchłania wszystkie informacje bezpośrednio do mózgu.” Gates wbił wzrok w ekran, pobawił się kółkiem nawigacyjnym i wcisnął każdą możliwą kombinację przycisków. „Wygląda na to, że to świetny produkt” - odezwał się w końcu. Potem zrobił pauzę; wydawał się zmieszany. „To działa tylko z Macintoshem?” - zapytał.
Co dla mnie bardzo ważne, Isaacson nie traci z oczu prywatnej strony swojego bohatera. Jego biografia nie jest zatem tylko zestawem faktów i kroniką kariery zawodowej, ale ukazaniem Jobsa jako człowieka. W istocie Isaacson poświęca bardzo dużo miejsca nakreśleniu skomplikowanej osobowości Jobsa. Pisarz bynajmniej Jobsa nie gloryfikuje, ani nie usprawiedliwia – ale stara się, by czytelnicy zrozumieli dlaczego zachowywał się on w określony sposób, co go motywowało i napędzało. Ten aspekt książki jest dla mnie bardzo cenny i to on zadecydował o mojej tak wysokiej ocenie tej pozycji. Pozwólcie więc, że nadwyrężę jeszcze trochę Waszą cierpliwość i dorzucę jeszcze kilka zdań na ten temat.

Źródło
Czytając o Jobsie miałam przed oczyma... Sherlocka Holmesa. Co ma wspólnego fikcyjna postać literacko-filmowa z wizjonerem epoki cyfrowej? Oczywiście można to zrzucić na karb mojego obecnego zamroczenia serialem BBC, ale widzę bardzo duże analogie między tymi dwoma postaciami. Najkrótsza charakterystyka Jobsa zawarta w książce: był postacią charyzmatyczną i inspirującą, a zarazem, mówiąc bez ogródek, czasami bywał dupkiem. Czyż to nie Sherlock we własnej osobie? Jobs kompletnie nie wiedział, jak postępować w relacjach międzyludzkich. Nie miał żadnego hamulca, powstrzymującego go przed ranieniem innych ludzi. Świat dla niego był czarno-biały, dzielił ludzi na geniuszy i idiotów. Poza tym był perfekcjonistą – kluczowe decyzje potrafił podejmować w kilka minut, ale potem tracił miesiące na dopieszczanie szczegółów. Tego perfekcjonizmu wymagał też od innych, nie tolerował bylejakości. Dlatego w zarządzaniu ludźmi był beznadziejny - wrzeszczał na swoich współpracowników i wyzywał ich od głupków, jeśli mu się coś nie podobało. Czyli często. Niektórzy potrafili sobie z tym radzić, ale na większość działało to jak kubeł zimnej wody. Potrafił zwalniać pracowników w mgnieniu oka. Bywał bezwzględny nawet w stosunku do przyjaciół. To wszystko nie czyniło Jobsa osobą łatwą we współżyciu. To zupełnie jak Sherlocka: egotyka, nie wahającego się przed obrażaniem innych, niecierpliwego i nie potrafiącego się opanować. Byłabym jednak ostrożna z ferowaniem wyroków. Obie te postacie są geniuszami, a tych nie da się mierzyć zwykłą ludzką miarą. Problem geniuszy zasadza się zasadniczo na tym, że są oni zbyt inteligentni, by zwyczajni ludzie mogli ich zrozumieć. Ponieważ swoją inteligencją przewyższają innych, zniechęcają ich do siebie, przez co zostają sami. W dodatku nie rozumieją tego, że inni ich nie rozumieją. Dokładnie ten problem ma Sherlock. Wyobraźcie sobie, że wymyślacie coś rewolucyjnego, a ludzie śmieją się z tego i twierdzą, że nie da się tego zrobić. Albo, że tworzycie projekt, dopracowany w najmniejszych szczegółach, a potem ci, którzy go wdrażają, zaczynają w nim grzebać i zmieniać, aż całą misterną koncepcję szlag trafia. To problem Jobsa. Jak pisze Walter Isaackson, Jobs był geniuszem czarodziejem – kimś, kogo pomysły biorą się nie wiadomo skąd i wynikają raczej z intuicji, niż są efektem systematycznej pracy wybitnego umysłu. A geniusz jest geniuszem dlatego, że nie myśli standardowo i łamie obowiązujące reguły. Dlatego nie można od geniuszy oczekiwać, że będą się oni dostosowywać do innych, że będą jak inni – zwyczajni śmiertelnicy. Trzeba im pozwolić działać po swojemu. Nie można ich ściągać na ziemię i starać się zmieniać. Oni i tak mają wystarczająco trudno, czasem są dla siebie najgorszymi wrogami. Życie Jobsa dowodzi właśnie tego, że bycie innym, niedopasowanym, geekiem - inne myślenie - nie jest wcale takie złe, jak to próbują nam wmawiać. Także w Sherlocku jest taka scena, w której bohater stwierdza, że jest inny, ale who cares. Ma do tego prawo. Nie chce, by inni mówili mu jaki ma być. Chce tylko, by kochali go i szanowali taki, jakim jest, z wszystkimi wadami i zaletami.

Biografia Steve'a Jobsa pióra Isaacsona to biografia kompletna. Fenomenalnie napisana, jest chyba najlepszą biografią, jaką czytałam w życiu (a trochę ich już poznałam), lepszą nawet od świetnego Open Agassiego. Do tego czuć, że autor pisał ją z zaangażowaniem i pasją, że podziwiał Jobsa, co i mnie się udzieliło. Uważam, że tę książkę powinien przeczytać każdy, bo pomaga ona zrozumieć współczesne czasy. Gdyby o polecenie lektury pytał mnie ktoś, kto czyta jedną książkę na rok, lub nawet na kilka lat - wybrałabym właśnie tę biografię Jobsa.

Przy okazji obejrzałam także filmową wersję biografii Steve'a Jobsa, z Ashtonem Kutcherem w roli głównej. Wybór Kutchera do tej roli to strzał w 10, bo aktor rzeczywiście przypomina młodego Jobsa i udatnie wciela się w niego; nie wyobrażam sobie nikogo, kto pasowałby tu bardziej. Pozostali aktorzy zresztą również zostali dobrze dobrani i ucharakteryzowani. Miło było popatrzeć na Ashtona, ale na tym kończą się chyba plusy tego filmu. W najlepszym razie mogę powiedzieć o nim, że był poprawny. Opowieść ślizga się po powierzchni, wiele aspektów życia Jobsa pomija, np. nie wspomina nawet o Pixarze, brak Billa Gatesa, a rodzinie Jobsa poświęcone jest może z pół minuty. W zasadzie jest to bardziej historia Apple'a, niż samego Jobsa, a w dodatku film kończy się w momencie, kiedy Jobs ponownie przejmuje stery firmy – a zatem nie uwzględnia najnowszych sukcesów Apple'a. Film pokazuje, że Jobs był wizjonerem, ale nie wyjaśnia dlaczego. Gdyby nie książka, nie wiedziałabym, co myśleć o tej postaci. Umyka w filmie bardzo ważna rzecz, mianowicie to, że nie chodzi o to, że Jobs stworzył firmę i zarobił na tym dużo pieniędzy – w takim układzie byłby jednym z wielu. Tymczasem Jobs robił to z pasji i po to, żeby coś po sobie zostawić światu. 

Czuję się zaszczycona, że dane mi jest żyć w czasach, w których żył Steve Jobs, i korzystać z tego, co dał światu. To wielka strata, że ten człowiek tak szybko odszedł. 

Walter Isaacson, Steve Jobs, Wyd. Insignis, 2011

Uff, dziękuję, jeśli dotarliście do końca tego bardzo długiego wpisu, dziękuję też Sylwuch za to, że jej wyzwanie po raz kolejny skłoniło mnie do sięgnięcia po tak wspaniałą książkę. Książka zgłoszona również do wyzwania Czytam opasłe tomiska (728 str.)

Komentarze

  1. Świetny tekst! Naprawdę dobrze mi się go czytało. Co do samej biografii to rzadko kiedy je czytam, a ta nie bardzo mnie interesuje to wpiszę na listę. Być może będzie okazja komuś ją polecić, skoro jest tak dobra, ciekawa, kompletna. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później