Po co publikować negatywne recenzje?

Od jakiegoś czasu dręczy mnie pewna wątpliwość. Moje opinie o przeczytanych książkach nie zawsze są pochlebne. A w każdym razie nie zawsze w 100%. Z grubsza dzielę książki na:
- takie, które mnie zachwycają,
- dobre, ale nie pozbawione wad,
- przeciętne (takie, których pewnie nie zapamiętam)
- słabe, kiepskie.

Sztuką jest wybór lektur, tak, żeby tych kiepskich było jak najmniej, ale nie zawsze się to udaje - nawet jeśli lektury starannie dobieramy, zdarzają się rozczarowania. No i teraz zastanawiam się, czy o tym pisać, czy nie. Bo zaczynam czuć wyrzuty sumienia i podejrzewać, że jestem zbyt krytyczna. Kiedy czytam recenzje na innych blogach książkowych, mam wrażenie, że wszystkie wydawane obecnie książki są arcydziełami. Publikowane recenzje to same laurki, a jeśli nawet komuś się co nie spodoba, to jest to podawane w tak zawoalowanej formie, że trudno zorientować się o co chodzi. Rzadko można spotkać opinię jednoznacznie negatywną, odradzającą lekturę danej publikacji. Jakby to była jakaś wstydliwa sprawa, temat tabu. To zjawisko może być również kamyczkiem do ogródka dla tych, którzy zwracają uwagę na to, że blogosfera książkowa jest jałowa, bo wszyscy czytają i piszą to samo, a jeden blog jest podobny do drugiego, jak dwie krople wody. Ciekawe, że "problem" ten dotyczy nie tylko naszych rodzimych blogów, ale blogów książkowych generalnie, bo doszukałam się wypowiedzi na ten temat na stronach anglojęzycznych. Pomijam tu klasyczne już narzekania profesjonalnych krytyków, że nikt nie chce ich słuchać..

Z czego to się bierze? Stawiam różne hipotezy. Czy:
1. boimy się wyrażać własne zdanie, kiedy jest ono negatywne? Boimy się ataków np. ze strony innych czytelników, a nawet niezadowolonych autorów? Były już takie sytuacje...
2. myślimy, że nie wypada? Czy zamieniamy się w fejsbukowe społeczeństwo, gdzie trzeba mówić dobrze, albo wcale? Uśmiechać się i pisać jacy jesteśmy zajebiści? Na fejsbuku nie ma wszak przycisku „Nie lubię”. Ale niemożliwe jest przecież, by podobało nam się wszystko.
3. może uważamy, że jeśli książka jest kiepska, to nie ma co o niej w ogóle pisać – lepiej pisać o czymś, co jest dobre, zamiast zrzędzić.
4. być może wpływa na to przekrój społeczny blogerów książkowych: to ludzie w większości  młodzi, nie mający jeszcze zbyt wielkiego doświadczenia czytelniczego, a co za tym idzie wymagań - te wzrastają wraz z liczbą przeczytanych książek. Po drugie większość z blogerów książkowych stanowią kobiety, a kobiety ciągle są wychowywane tak, żeby być miłe i uległe, a nie krytykanckie i nonkonformistyczne.
5. wreszcie być może to ja za bardzo marudzę, wybrzydzam, szukam dziury w całym.

Niedawno nawet Limonka zapytywała się, czy przypadkiem negatywne opinie nie podchodzą pod hejterstwo. Nie podoba ci się rozchwytywany bestseller lub ogólnie uznany klasyk – jesteś hejterem? Nie mogę w żadnym wypadku zgodzić się z takim postawieniem sprawy - to właśnie podpada mi pod fejsbukową kulturę. Hejterstwo to sianie nienawiści, niezgody, obrzucanie kogoś błotem i to bez powodu – po prostu dlatego, że można. Wyrażenie negatywnej opinii, popartej argumentami nie ma z tym nic wspólnego – to nazywa się konstruktywną krytyką, a bronienie komuś wyrażania takiej krytyki jest objawem autorytaryzmu.

Zastanawiające są również reakcje na złe recenzje: nawet jeśli opinia o danej książce jest negatywna i odradzam jej lekturę, to i tak znajdzie się wiele osób, które deklarują, że książkę i tak chcą przeczytać. Żeby "zweryfikować" opinię, sprawdzić o co cały ten szum (tak właśnie rodzą się zjawiska jak Zmierzch czy 50 twarzy Gray'a), bo wszyscy to czytają, lub z innych, niejasnych powodów. Ok - dobrze, że chcemy wyrabiać sobie własne zdanie i każdy ma do tego prawo, tylko nie w każdym przypadku warto. Nie warto czytać/oglądać czegoś na zasadzie "na złość mamie odmrożę sobie uszy". Po prostu jest tyle ciekawych, wartościowych pozycji, że szkoda marnować czasu na kiepską literaturę. Przecież nasz czas nie jest z gumy. Po to właśnie tworzone są systemy rekomendacji, by unikać rzeczy złych.

Po co pisać złą recenzję, skoro do pisarza i tak ona prawdopodobnie nie dotrze? Ja zawsze wychodziłam z założenia, że piszę to, co naprawdę myślę. Też wolałabym pisać tylko same superlatywy, ale trudno by mi było polecać z czystym sumieniem pozycję, do której mam duże zastrzeżenia. A że czytam dużo, a pisać o literaturze lubię, to piszę i o tym, co nie zyskało mojego uznania. Jeśli tak jest – to nie ukrywam tego, nie koloryzuję, nie łagodzę swojej opinii, nawet jeśli większość jest odmiennego zdania. Staram się natomiast jasno wyłuszczyć czemu książka mi się nie podobała. W końcu na tym polega samodzielne myślenie, a jeśli unikamy krytykowania i udajemy, że wszystko jest fajne, to cała ta zabawa w recenzowanie jakby traci sens.

Jakie jest Wasze zdanie w tej materii? 

Komentarze

  1. Nie cierpię za bardzo owijających w bawełnę recenzji, bo się potem często zawodzę. Zwykle to recenzje książek z współpracy. / Sama mam na koncie tylko jedną bardziej krytyczną recenzję. Zwykle takie książki porzucam w trakcie czytania. Mam mało wolnego czasu, więc go cenię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogerzy, którzy współpracują z wydawnictwami twierdzą, że to nie wpływa na ich osąd i publikowaną opinię, ja jednak mam wątpliwości. Wiem, że gdybym sama współpracowała, miałabym opory przeciwko krytykowania czegoś, co dostałam - tak działa zasada wzajemności. To jeden z powodów, dla których nie palę się do takiej współpracy.

      Usuń
    2. Niestety to prawda :/ Niedawno otrzymałam książkę do recenzji no i była, cóż dramatycznie zła. W głowie miałam złośliwą i zjadliwą opinię na jej temat, ale przez 2 tygodnie nie byłam w stanie nic napisać. W końcu zdecydowałam się coś napisać, emocje opadły i potraktowałam ją łagodniej. Pewnie wyzłośliwiałabym się bardziej, gdyby nie była to "recenzyjna"...

      Usuń
  2. Jestem zdania, że o tym co złe trzeba pisać. Inna sprawa, że nie każdy sobie z krytyką radzi. Ten problem w szczególności dotyczy chyba polskich autorów, ale pewnie dlatego, że są "najbliżej". Ci zagraniczni nie czytają przecież naszych blogów, choćby ze względu na barierę językową. Potem bloger dwa razy się zastanowi, zanim znowu coś negatywnego napisze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się nie szczypię i piszę otwarcie, co myslę. Zrównalam z ziemią dwie ksiązki- jedna z nich dostala wazną nagrodę, druga miala dobry marketing i sprzedawana byla jako "francuski bestseller". Co najwazniejsze- nie jestem osamotniona w odczuciach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się nie szczypię i piszę otwarcie, co myslę. Zrównalam z ziemią dwie ksiązki- jedna z nich dostala wazną nagrodę, druga miala dobry marketing i sprzedawana byla jako "francuski bestseller". Co najwazniejsze- nie jestem osamotniona w odczuciach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli piszę o książkach - zdarza mi się pisać tylko dobrze, dlatego, że jeśli coś mi się nie podoba zazwyczaj nie męczę się, żeby to dokończyć tylko po prostu odkładam, a jeśli czegoś nie poznałam w całości to o tym nie piszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale są książki, które nie są tak złe, by ich nie dokończyć, ale też nie powalają na kolana.

      Usuń
    2. Ale wtedy recenzja nie wychodzi skrajnie negatywna.

      Usuń
  6. Piszę zarówno dobre jak i złe recenzje. Tych drugich jest zdecydowanie mniej (ostatnio oberwało się tylko pani Michalak za "Mistrza" i Su Tong za "Zawieście czerwone latarnie").
    Większość jest dobra, bo albo mam szczęście i książka do mnie trafiła, albo jeżeli podoba mi się mniej, próbuję wyłuszczyć z niej to, co jednak było warto z niej wyciągnąć.

    Zdecydowanie jestem zarówno przeciw laurkom, jak i hejtom. Ani jedno, ani drugie nie powie dobrze o książce.

    Ostatnio czytałam niezbyt dobrą recenzję "Znaków szczególnych". I właśnie dlatego przeczytam tę książkę, aby się przekonać, czy rzeczywiście jest słaba. Negatywne recenzje wcale nie są takie... złe ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli negatywne opinie wbrew pozorom też zachęcają do przeczytania książki..

      Usuń
  7. Napisałam kilka negatywnych recenzji. Kilkadziesiąt pozytywnych. Mam takie szczęście, że trafiam na same perełki? Oczywiście, że nie. Ale mam w domu około 800 książek i wciąż dokupuję nowe, w bibliotece mam 3 karty i wracam z każdej wyprawy z 15 pozycjami. Muszę dokonywać selekcji: jeśli książka mi się nie podoba, jest średnia: nie czytam dalej, bo mam mnóstwo innych lektur.


    I nawet gdy współpracowałam z wydawnictwami (dwoma) a nawet z jednym autorem, nie bałam się napisać negatywnej oceny. Nigdy nie miałam z tego powodu problemów. W tym wypadku czułam się zobowiązana do przeczytania książki a potem napisania recenzji. Nawet tej negatywnej.I sumie dlatego zaprzestałam i współpracy i pisania bloga, bo czytanie książek stało się czymś w rodzaju obowiązku. Obmyślanie recenzji, pilnowanie terminowości ukazywania się notek... Nie lubię tego.

    Bardziej przeszkadzało mi i nadal przeszkadza: monotematyczność blogów. Wszyscy piszą o kilku książkach, które ukazały się w danym miesiącu. W następnym wymiana tytułów i tak w kółko. Ale ja sama tak robiłam i często nadal kupuję tytuły migające na blogach. Jestem podatna na mody? Niestety chyba tak, chociaż tej swojej cechy nie lubię:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos ostatniego akapitu: gorzej, że o tych książkach, które dziś są tak modne, za kilka miesięcy nikt nie pamięta, a to świadczy o tym, że jednak nie były to aż takie arcydzieła

      Usuń
    2. Bez przesady, nie wszyscy. Też mnie czasem coś modnego i zachwalanego skusi, ale różne rzeczy czytam i znam bloggerów, którzy podobnie mają.

      Usuń
  8. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy pisać negatywne recenzje czy nie. Wychodzę z założenia, że skoro książka mi się nie spodobała to nie ma sensu jej polecać i to właśnie piszę. Jeżeli jest to książka otrzymana od wydawnictwa? Trudno, najwyżej zerwą ze mną współpracę, ale laurki na siłę pisać nie będę, bo to nie ma sensu. Napisałam kilka negatywnych recenzji, podziękowano mi za nie i tyle. Nie każdy autor czy wydawnictwo czy chociażby czytelnik obrzuci błotem osobę, która wyraziła odmienne zdanie od naszego. Ale również zauważyłam, że więcej jest pozytywnych recenzji. I nie chodzi o to, by szukać tych negatywnych, ale o to, by pisać szczerze. Podoba mi się Twoje podejście do tematu i tak trzymaj. Dla mnie pisanie negatywnych recenzji ma sens, jeżeli są one szczere, a nie wymuszone i napisane celowo, by w końcu coś negatywnego się pojawiło.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie się wydaje, że zauważenie, że jakaś książka jest kiepska, to tylko pierwszy krok, który może prowadzić do wściekle ciekawych wniosków. Oczywiście, że są pozycje tak słabe, że nie da się z nich nic wycisnąć i ich sukces leży chyba tylko w jakimś okrutnym przypadku, ale tak na dobrą sprawę, jeśli można pisać prace naukowe o "Zmierzchu" (który nie wznosi się raczej na wyżyny literatury), to można też wysilić się trochę bardziej i zamiast suchej recenzji przypominającej rozwiniętą wersję tekstu z tyłu okładki zrobić bardzo fajną analizę, która ma szanse wywołać jakąś dyskusję, a nie tylko komentarze w stylu "przeczytam/nie przeczytam".
    Nie wiem, jak innym czytelnikom, ale mi recenzja nie daje nic - ani negatywna, ani pozytywna - bo jestem typem człowieka, który chce wszystko sam. Sama sobie przeczytam i sama ocenię, czy to było dobre, żaden bloger nie ma na to wpływu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Streszczenie książki to nie recenzja, tylko... streszczenie. O tym, czy książka jest dobra decyduje w większości przypadków nie sama historia, tylko sposób jej opowiedzenia i na tym staram się koncentrować pisząc swoje opinie. Mam jednak nadzieję, że komuś jednak się to przydaje, bo w przeciwnym razie okazałoby się, że pisanie recenzyjnych notek to zajęcie kompletnie pozbawione sensu.

      Usuń
    2. Nie wspomniałam ani słowem o streszczaniu ;)...

      Usuń
    3. Tekst z tyłu okładki to zazwyczaj opis wydarzeń, a zatem kojarzy mi się ze streszczeniem... Marzą mi się recenzje, wywołujące gorące dyskusje, ale to chyba niewykonalne

      Usuń
  10. Zawsze staram się wybierać książki, które wiem, że będą mi się podobać, bo szkoda mi czasu na marne (w moim odczuciu) książki. Czasami niestety trafia się bubel i wtedy staram się pisać o tym otwarcie, żeby ostrzec innych. Mówiąc szczerze typowo negatywne recenzje piszę mi się łatwiej, bardziej z humorem, lub nutą złośliwości, choć zazwyczaj trafia się wtedy ktoś oburzony.
    PS
    Bardzo ciekawy temat poruszyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że mnie też często łatwiej napisać coś negatywnego - a na pewno łatwiej napisać o książce, która mi się nie spodobała, niż o książce przeciętnej

      Usuń
  11. Szkoda czasu na beznadziejne książki, ale tak już mam że jak zacznę, to muszę skończyć. Dlatego zanim wybiorę jakąś lekturę, zastanawiam się, czy będzie mi odpowiadała. Czytam sporo recenzji i gdyby nie było krytycznych opinii, to byłoby mi trudniej wybrać. Z drugiej strony zawsze biorę pod uwagę, czy negatywna recenzja jest dobrze uzasadniona. Bo jeśli nie jest, nie biorę jej pod uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie zdarzyła mi się chyba tak beznadziejna książka, żebym "poleciała po nie po całości". Owszem - trafiały się takie, które nie były zachwycające, jednak miały w sobie coś, co spodobało mi się, mimo jakiegoś totalnie słabo poprowadzonego wątku czy narracji, która czasami wręcz działała na nerwy. Staram się pisać więc o tym, co mi przeszkadzało, ale także o tym, na co reagowałam niesmakiem.

    A jeśli chodzi o lęk przed nieodpornym na krytykę pisarzem - przypomina mi się sytuacja, której doświadczyła jedna ze znajomych blogerek. Muszę przyznać, że pisząc o pozycjach polskich autorów wiele osób pewnie czasem zastanawia się czy aby na pewno zaraz nie znajdzie maila od wściekłego autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Czułabym się źle pisząc tylko pozytywne recenzje. Zresztą wychodzę z założenia, że kiedy o czymś piszę, to staram się przedstawić i wady i zalety. Jeśli są same zalety - świetnie, ale jeśli same wady - też o tym piszę. Zdarzyło mi się kilka pozycji o których nie napisałam, ale raczej dlatego, że kompletnie do mnie nie trafiły - pozostałam wobec nich kompletnie obojętna, nie mogłabym konstruktywnie ich skrytykować i po prostu nie miałam o nich ochoty pisać. Ale jeśli coś mi się nie podoba nie mam z tym problemu - wiem dokładnie co i dlaczego i piszę. Słyszałam już o tym, że jetem wybredna, ale wcale nie jest mi z tym źle :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pisanie negatywnych recenzji nie jest łatwe, zwłaszcza, gdy na tapetę bierze się książkę polskiego autora, który prawdopodobnie tę recenzję przeczyta. Ale trzeba umieć się z tym zmierzyć, bo skoro wszystkie recenzje miałyby być pochlebne, to po co w ogóle je pisać? Żeby prześcigać się w wyliczaniu zalet? Moim zdaniem recenzje mają na celu odradzenie złej lektury, polecenie dobrej i wskazanie komu dana książka mogłaby się spodobać. Jeśli będą same pozytywne, nic o książce nie powiedzą.

    OdpowiedzUsuń
  15. Fajniej jest po prostu polecać książki niż je odradzać, jak coś mi się podoba, staram się zachęcić do lektury.
    Jeśli chodzi o książki recenzyjne - to tak, potwierdzam, napisać niepochlebnie jest trudniej ze względu na nieokreślone bliżej uczucie bliskie zobowiązaniu. Trzeba sobie to uczucie określić, pozbyć się go i pisać szczerze, w zgodzie ze sobą, inaczej nic z tego nie będzie.
    O książkach niedoczytanych też piszę, Pilch na przykład (http://mcagnes.blogspot.com/2013/02/bezpowrotnie-utracona-leworecznosc.html), nie dałam rady, poległam, odradzam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Też tak mam: jeśli książka jest naprawdę dobra to naprawdę się cieszę, że mogę napisać pełen zachwytów post - tak miałam ostatnio np. z biografią Jobsa

    OdpowiedzUsuń
  17. Dla mnie sprawa jest prosta - blogi, na których każda książka jest absolutnie cudowna, są u mnie skreślone, bo to niemożliwe, żeby na dłuższą metę w żadnej pozycji nie znalazła się ani jedna, najmniejsza nawet wada.
    Ja sama nie współpracuję z wydawnictwami, więc mam łatwiej. Nie boję się pisać, co sądzę naprawdę, zawsze staram się w nawet najgorszej książce znaleźć nawet najgłupszą zaletę, ale kiedy nie wychodzi - nie załamuję rąk. Nie mam problemu z napisaniem, że książka jest kompletnym gniotem - i nie ma w tym nic złego. Źle byłoby, gdybym napisała, że książka jest kompletnym gniotem i nie podała żadnych argumentów. Jeszcze gorzej, jeśli napisałabym, że książka jest do dupy i trzeba być , żeby napisać i wydać coś takiego. Piszmy konstruktywnie i kulturalnie - to najważniejsze. Cała reszta przyjdzie sama. Mądry autor rozumie pojęcie subiektywizmu i nie przyczepi się do nawet najgorszej recenzji (no chyba, że są nieuzasadnione lub wulgarne, ale to rozumiem).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później