Są święta Bożego Narodzenia, detektyw Kimmo Joaneta spędza je sam, wspominając swoją zmarłą żonę. Jego spokój zostaje jednak nieoczekiwanie zakłócony nie tylko przez dziwną kobietę, która na komisariacie zjawia się, by złożyć doniesienie o gwałcie, ale przede wszystkim przez popełniona zbrodnię. Ginie lekarz sądowy, dobrze znany policjantom. 

W przeciwieństwie do wielu skandynawskich kryminałów, z którymi miałam do czynienia, policjanci podejmujący sprawę są sprawni i kompetentni. Nie snują dziwnych domysłów, nie oczekują na to, aż przypadek podsunie im trop, ale zabierają się energicznie do śledztwa. Stąd też cała sprawa toczy się wartko, bez zbędnych dywagacji oraz przestojów i dosyć szybko dochodzimy do jej rozwiązania. Kiedy jednak mam do czynienia z książką napisaną tak jak Zima lwów, mam poczucie, że jest to zaledwie szkic do właściwej książki. Powieść Costina Wagnera kojarzy mi się z odcinkiem kryminalnego serialu, gdzie sprawca najbardziej nawet zagadkowego morderstwa jest błyskawicznie łapany przez błyskotliwych gliniarzy, na nic więcej poza akcja nie ma już jednak czasu w trakcie 45-minutowego seansu. Zima lwów kończy się równie szybko (nie do wiary, że książka ma 300 stron, ja miałam wrażenie, jakby to było 150). Czytelnik nie ma szans wczuć się w sytuację bohaterów, czy doświadczyć jakichś emocji. Wątek zrozpaczonej matki i żony, nie potrafiącej poradzić sobie ze stratą bliskich jest mizerny i praktycznie niezrozumiały, z kolei relacja Joanety z Larissą jest co najmniej dziwaczna. Poza tym autor nie zadaje sobie trudu by należycie przedstawić występujące w niej postaci, pogłębić ich charakterystyki ani zagłębić się w ich sytuację osobistą (z wyjątkiem może głównego bohatera), co tak często urozmaica powieści kryminalne.  Sposób ich zaprezentowania jest taki, jakby czytelnik był już z nimi doskonale zaznajomiony – faktycznie trochę tak jest, bo Zima lwów jest drugim kryminałem Costina Wagnera, ja jednak Milczenia nie czytałam. Skutek jest taki, że poszczególne postaci mieszają się ze sobą, a sprawy nie ułatwiają fińskie, nie do zapamiętania, imiona i nazwiska. Brak tu także podejmowania tematów społeczno-obyczajowych, choć potencjał jest: fabuła ociera się mocno o świat mediów, żerowania przez nich na nieszczęściach ludzkich. Widać, że książka nie ma ambicji być czymś więcej, jak tylko kryminałem. Jest to typowy zapychacz czasu, dla poczytania kiedy naprawdę nie mamy już nic lepszego na podorędziu. Język powieści też nie powala na kolana: jest zbyt oszczędny, poza stawkami o śniegu brak tu jakichkolwiek opisów, a autor nadużywa krótkich zdań, a nawet ich równoważników.  Do dopracowania!

I nie mam pojęcia czemu tytuł powieści brzmi Zima lwów. Ma to coś wspólnego z Muminkami, ale nie załapałam co.

Jan Costin Wagner, Zima lwów, Wyd. Akcent 2011

Gdyby nie okładkowe wyzwanie, pewnie nie odkopałabym tej książki, ani też nie pojawiłaby się tu jej recenzja - nie wiem czy to dobrze, czy źle.

Komentarze

  1. Czytałam przedwczoraj jako ebook, ale zakończenie było dziwne. Zastanawiam się, czy nie urwało mi pół książki. Skończyło się na wizycie Kimmo w domu dziecka? A złapano tę Sanny?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później