Wanna z kolumnadą

Kiedy czytałam wywiad z Filipem Springerem, dotyczący jego najnowszej książki, szczególnie zapadło mi w pamięć stwierdzenie reportera, że w zasadzie nie ma on nadziei na to, że w Polsce będzie ładniej. A to dlatego, że temat ten mało kogo interesuje (Ludzie nie mają czego do garnka włożyć, a wy się bzdurami zajmujecie), nie jest sexy, a co więcej – większość Polaków uważa, że Polska jest ładnym krajem! Nie wiem jak to możliwe. Łączę się w bólu z reporterem, który brzydoty naszego kraju nie uważa za element folkloru (sorry, taki mamy klimat), ale rzecz wybitnie wkurzającą. Ja też nie pamiętam lekcji plastyki, a wracając do Polski z krajów bardziej rozwiniętych chce mi się płakać, bo pierwszą rzeczą, poza dziurawymi drogami, która mnie wita jest wszechogarniająca szpetota: szare klockowate domy, jakieś baraki, obrzydliwe parkany. Mało tego, estetyka estetyką, ale jak można nie widzieć brudu i bałaganu: śmieci walających się po chodnikach, zniszczonych elewacji, murów pomazanych napisami, krzywych płotów, błota, psich kup na trawniku... Każdy kto ma choć odrobinę świadomości tego, co go otacza, potrafiłby bez wysiłku wskazać dziesiątki takich obrazków – wystarczy wyjść z domu. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, czemu w Niemczech, Austrii, Holandii, Włoszech może był ładnie, a w Polsce wiecznie syf. Według tego, co twierdzi Filip Springer, należę niestety do tej mniejszości, której to przeszkadza; gdyby było inaczej, pewnie nie czytałabym tej książki.

Już po tytułach rozdziałów można zorientować się, jakie są, wg autora, największe problemy związane z „estetyką otoczenia” w Polsce: brak ładu przestrzennego, zaraza pastelozy, architektoniczne koszmarki, niekontrolowany zalew reklam. Książka przepełniona jest zdjęciami, niczym album (szkoda że zdjęcia te nie ilustrują bezpośrednio tekstu), ale nie ma tu nic do podziwiania: bloki, bloki, jeszcze raz bloki, jakieś zabetonowane rzeki, no i reklamy, mnóstwo chaotycznych reklam. Pokaz bezguścia. Najbardziej w Wannie z kolumnadą poruszył mnie rozdział o Karpaczu, niegdyś perełce Sudetów, teraz zmienionej w bohomaz za sprawą Hotelu Gołębiewski. Byłam w tym miasteczku tylko raz, dosyć dawno temu i bardzo mile wspominam ten pobyt. Zawsze myślałam sobie, że kiedyś tam wrócę. Teraz wiem, że już raczej nie – kolejna miejscowość dla mnie spalona... Najsmutniejszy natomiast był rozdział o zanikających, zapomnianych, zabetonowanych rzekach, które kiedyś stanowiły oś życia miast, pozwalając im oddychać, a dziś są tylko przeszkodą. Podobnie jak łąki, pola, lasy są tylko kolejnymi terenami przeznaczanymi pod zabudowę. Chyba całkiem wyleczyłam się z marzenia o budowie własnego domu („gdzieś poza miastem” naturalnie), o czym do niedawna myślałam, jak większość Polaków.

Za brzydotą idzie coś więcej. To opuszczone centra miast, osiedla bez podstawowej infrastruktury okołomieszkaniowej (sklepy, szkoły, przychodnie), odgradzanie i izolowanie się ludzi od siebie. Reporter pokazuje, że problemem nie jest tylko brak estetyki i porządku, o to że jednemu podoba się dom z płaskim dachem, a drugiemu ze skośnym, lecz diagnozuje poważniejsze problemy: degradację krajobrazu i środowiska naturalnego, rozpad/brak więzi społecznych. Podziwiam Filipa Springera, że mimo ogromnego widocznego zaangażowania, potrafił ująć te wszystkie kwestie w dosyć oszczędnej, chłodnej formie, pozwalając czytelnikowi dojść do własnych wniosków. Ja na pewno bym nie potrafiła tak zdystansować się do tematu – sama lektura sporo mnie kosztowała, musiałam sobie ją dawkować, żeby za bardzo się nie zdenerwować. W miarę czytania przestałam się zastanawiać nad tym, skąd u Polaków takie zamiłowanie do kiczu i brak gustu, a zaczęłam myśleć co tkwi głębiej, u źródeł. Stoi za tym oczywiście pieniądz: ktoś zarabia na tym, że psuje nam otoczenie. Estetyka nie interesuje polityków i przedsiębiorców, bo nie mają w niej żadnego interesu. Ale musi być coś jeszcze, przecież w innych krajach też jest rynek i komercja, a jednak nie wygląda to tak, jak u nas. To obojętność, brak poczucia odpowiedzialności za wspólne dobro, brak zainteresowania tym, co wykracza poza granicę naszej własnej posesji, co nie dotyczy bezpośrednio nas samych i naszej rodziny. To także typowo polskie warcholstwo – nikt nam nie będzie mówił, jak ma wyglądać nasze podwórko, a jak się komuś nie podoba, to niech nie patrzy. Czy pomogłaby na to edukacja plastyczna? Tymczasem wartości takie jak piękno, porządek, czyste powietrze, uczciwość, zaufanie, bardzo istotnie wpływają na jakość życia, a tam, gdzie bardziej się je szanuje, ludziom lepiej się żyje i są szczęśliwsi. Myślenie, że są to tematy nieważne, bo jest tyle innych, ważniejszych spraw, to dowód ignorancji i krótkowzroczności.


Konkretne przykłady i dialogi zamieszczone w książce niestety odwzorowują obojętność Polaków na opisane kwestie:

  • Dzwonię w sprawie reklam, które powiesiliście na elewacji.
  • Dach jest dziurawy jak sito, ściany się rozpadają.
  • Halo, dzwonię w sprawie reklam.
  • A po co?
  • Bo wiem, że nie macie zgody, a wieszacie takie rzeczy na zabytku.
  • Ten zabytek się rozpada i gnije, i zaraz się zawali.
  • Ale co to ma do reklam?
  • Nie wiem, mówię panu po prostu, że nikt o to nie dba.
  • Jednak to pan jest administratorem. Kto ma dbać, jak nie pan?
  • Reklamy wiszą, bo kupcy tak chcą. I to się zaraz może uprawomocnić
  • Ale co się ma uprawomocnić?
  • No nie wiem, a o co pan pyta?
  • O reklamy pytam!
  • No to może one się uprawomocnią?
  • Mnie pan pyta?
  • No nie wiem.
  • Ja mam wiedzieć? Te pana reklamy wiszą wbrew wszelkim możliwym przepisom.
  • To się okaże.
  • Ale co się okaże. Przecież pan to wie.
I tak dalej. Kiedy czytam taki dialog, rodem jak z Alicji z krainy czarów, zastanawiam się o co chodzi. Czy ludzie są naprawdę tacy głupi, czy udają, myśląc że inni są idiotami, czy jedno i drugie?

Z Wanny z kolumnadą płynie bardzo przygnębiający wniosek, potwierdzający to, co powiedział autor: nie będzie lepiej. Problem widzą nieliczni, reszta godzi się na bylejakość. Wszelakie inicjatywy, by to zmienić są jak syzyfowe prace, a siła inercji ściąga społeczników w dół. Można dyskutować, czy jest aż tak źle, czy autor nie przejawia typowo polskiego malkontenctwa, studząc zapał tych, którym jeszcze się coś chce. Ja przekonałam się niestety na wielu różnych przykładach (z różnych dziedzin), że w Polsce mało co zmienia się na lepsze, a rozwiązywanie społecznych problemów kończy się na dyskusjach i obietnicach. Dopóki przestrzenią rządzić będą gusta większości i interesy biznesmenów, dopóty nie będzie ładniej.

Filip Springer, Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni, Wyd. Czarne, 2013

Komentarze

  1. Ciekawe, czy jest jakaś nadzieja na zmiany w naszych gustach? Dobrze, że chociaż w moich okolicznych lasach drzewa mają kolor drzew, bez żadnych odmian pastelozy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam przez Gruntokładkę, bo Wanna z kolumnadą to też moja lektura na luty. :)

    Karpaczem się nie przeraziłam, bo Karpacz już taki widziałam. Straszny. Ale beczałam nad rozdziałem o rzekach, bo żegluga śródlądowa we mnie siedzi i ręce opadają, jak mam porównanie rzeki w swoim mieście do rzek niemieckich. Tu już dawno zwiędła, tam ma się dobrze.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później