Moja intuicja mówiła mi, by książki tej nie czytać, ba odrzuciła mnie od niej sama okładka. Zachwyty krytyków literackich nie znajdują niestety zbyt często przełożenia na odbiór dzieła u zwykłych czytelników, spragnionych nie tyle oryginalnej formy, a ciekawej treści. A Morfina jest niczym więcej, jak apoteozą formy. To na niej koncentruje się uwaga czytelnika – a w każdym razie tak było z moją uwagą – na plan dalszy spychając fabułę. Gdyby bowiem się zastanowić, to w Morfinie dzieje się niewiele, a w licznych omówieniach i recenzjach trudno znaleźć typowe streszczenie akcji powieści. Oto bowiem mamy niezbyt pozytywnego bohatera, który jakimś zrządzeniem losu zostaje wciągnięty w działalność wywiadu, w pierwszych dniach drugiej wojny światowej. Bardziej od obrony ojczyzny Kostka interesują jednak przyziemne sprawy, własne problemy, a przede wszystkim chędożenie wszystkiego, co popadnie. Jak pogrążony w jakimś amoku, krąży ulicami Warszawy, pomiędzy swoją żoną, kochanką/mi, dowództwem, matką i ojcem, przeżywając egzystencjalne rozterki, dotyczące głównie swojej narodowej przynależności. Czytelnik znajduje się w głowie Kostka i w ten sposób poznaje m.in. pogmatwaną historię jego rodziców: ojca – Niemca i matki, będącej uosobieniem kobiety-harpii, przerysowanej do granic możliwości, silnej, dominującej, femme fatale, postrachu mężczyzn. To nie wojna jest w Morfinie najważniejsza, a jeden człowiek, zaplątany w nią na zasadzie "nie chcę, ale muszę".

Myśl przewodnia książki jest dosyć czytelna. Wszystko kręci się wokół poszukiwania tożsamości, samego siebie. Temat przerobiony już na wiele sposobów. Głównego bohatera faktycznie nie sposób lubić, ale to mi akurat nie przeszkadzało, bo pytanie, czy nie jest tak dlatego, że poznajemy jego najskrytsze myśli. Czy gdyby w ten sam sposób obnażyć każdego z nas – nie prezentowalibyśmy się równie antypatycznie? Kostek ulega swoim popędom, pozwala innym kierować sobą i  nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo czy nie tyczy się to większości ludzi? I czy nie na tym właśnie polega dojrzewanie, by zacząć to dostrzegać i zacząć być panem samego siebie? A tożsamość narodowa i obalanie mitu Polaka-patrioty? W sumie nic w tym dziwnego, że ktoś woli bawić się i żyć, niż cierpieć i umierać za ojczyznę. Chyba tylko dzieci wierzą w to, że wszyscy Polacy byli bohaterami. Poza tym dziś pojęcie patriotyzmu jest chyba zupełnie abstrakcyjne dla młodego pokolenia. Natomiast fakt, że Kostek tak się miota, bo jest de facto Ślązakiem nasuwa mi nieprzyjemną myśl, iż może to być odebrane jako argument na zaprzeczanie polskości Ślązaków – które to resentymenty niestety są ciągle w Polsce żywe. 

Uderzyła mnie w tej powieści ogromna rola pierwiastka żeńskiego. Początkowo odebrałam to jako koszmarny mizoginizm: cała powieść wypełniona jest kobietami, lecz jaki jest ich obraz? Taki, jaki został przez wieki utrwalony w naszej kulturze: święta albo dziwka. Kobiety są postrzegane tylko przez pryzmat seksu, a słownictwo Morfiny roi się od nawiązań do organów płciowych. Kobiecość jest tu nieustannie gwałcona, pomiatana, oszukiwana przez niewdzięcznych mężczyzn. Warszawa jest również kobietą, Polska przecież też... Kostek nie ma dla nich zbyt wielkiego poważania, a zamiast walczyć o ich „cześć” woli uganiać się za całkiem realnymi kobietami. Jeśli miała to być groteska, to szyta zbyt grubymi nićmi, mnie kojarzyła się raczej z frustracją seksualną i niechęcią do płci pięknej. Boję się, by czytelnicy nie odebrali takich tekstów jako zgodę na uprzedmiotawianie kobiet, bo jest ono wpisane w odwieczny porządek świata. Tymczasem świadczy to po prostu o strachu przed silną kobiecością, tudzież zmieniającą się rzeczywistością, w której kobiety radzą sobie lepiej od mężczyzn. Kostek również zamiast rycerzem – jest zwykłym dziwkarzem. Nie radzi sobie, ćpa, nie potrafi się zdecydować, czy chce być Niemcem czy Polakiem, czy kocha swoją żonę, czy też nie, czy kocha swoją matkę, czy jej nienawidzi – a mimo to, to on gra w powieści pierwsze skrzypce, a my musimy słuchać jego żałosnych wynurzeń. Ostatecznie to właśnie kobiecość w Morfinie zwycięża. Bohater ma nawet tajemnicze kobiece alter-ego, które chwilami przejmuje narrację, przyspieszając i uprzedzając wydarzenia.

Zatem doceniam zamysł i warsztat autora Morfiny, przewrotne sprowadzenie wojny do dramatu jednego człowieka, w dodatku ustawionego w opozycji do całej tradycji martyrologicznej. Trudno mi się jednak nią zachwycać, podobnie jak trudno zachwycać się Guernicą. Wewnętrzny monolog Kostka przypominał mi jako żywo Adasia Miauczyńskiego z Dnia świra. Jest to oryginalne, ale dla czytelnika – bardzo męczące. Męczące jest to nieustanne neurotyczne ujadanie bohatera, mizerny postęp akcji, babranie się w brudach, nadużywanie wulgaryzmów, jednostajny rytm narracji. Stanowi to typowy przykład przerostu formy nad treścią. I wbrew pozorom – niewiele w tym jest szaleństwa, odjazdu pod wpływem. Lektura tej powieści była dla mnie formą wyrafinowanej tortury – przedzierałam się przez kolejne strony, walcząc z ogarniającymi mnie mdłościami. Czytałam ją na cztery raty, po 100 stron, bo po prostu za jednym razem nie byłam w stanie znieść więcej; za każdym razem w okolicach 80 strony ogarniało mnie potworne znużenie i senność. Wydaje mi się, że nie taka jest definicja dobrej powieści: by umęczyć czytelnika. Najwyraźniej polscy pisarze nadal wolą epatować brzydotą, złem, a krytycy literaccy ciągle uważają, że im bardziej zmanierowany język, tym dzieło jest bardziej wartościowe. 

Szczepan Twardoch, Morfina, Wyd. Literackie, 2012

Komentarze

  1. Ciekawe, bo to co piszesz, że Cię odrzucało, mnie pociągało w tej książce. Antybohater, obdarcie z mitu o silnym mężczyźnie. Za to oddanie pałeczki - kobietom... Na tym polega siła tej powieści i to mnie przekonało do "Morfiny".

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, mnie odrzuca treść - uważam że jest ona dosyć przeciętna. Ale tę treść przykrywa autor formą, a ja nie lubię książek pisanych w takim stylu. Poza tym, gdyby się mnie ktoś zapytał, co dała mi lektura tej książki, czego się z niej nauczyłam - odpowiedź brzmiałaby niestety, że niczego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później