Wiem, że Małgorzata Warda ma spore grono fanek – ja, po przeczytaniu drugiej już jej książki wiem, że raczej się do tego grona nie zaliczę. Pisarka podnosi ważkie tematy: przemoc domową, niechciane dzieci, brak miłości, przestępstwa. Trudno jednoznacznie sklasyfikować jej twórczość, która momentami przybiera charakter na poły kryminału, by potem odbiec w zupełnie innym kierunku. Tak też wygląda to w powieści Jak oddech. Chodzi o zniknięcie młodego chłopaka, Staszka, wieloletniego przyjaciela Jasmin – narratorki książki. Autorka już na samym początku stawia pytania o to, co dzieje się, kiedy nagle znika ukochana osoba. Co można zrobić w takiej sytuacji? Czy policyjny system poszukiwania jest właściwy i co z niego wynika. Ile osób się odnajduje? A przede wszystkim: co tak naprawdę dzieje się z tymi osobami – podobno w Polsce „znika” 1000 osób rocznie... Zagadka. Ten problem jest w książce podjęty, ale nie kontynuowany. W miarę rozwoju opowieści pisarka stopniowo przesunęła akcenty i nie jestem pewna, czy była to dobra droga.

Gdybym miała porównać Jak oddech do jakiegoś obrazu filmowego, przychodzi mi na myśl twórczość Kieślowskiego: piękna, poetycka, ale niesłychanie zagmatwana. Fabuła książki jest utkana z emocji, wrażeń, wspomnień. Wizji, marzeń i snów. Granica między rzeczywistością, a wyobrażeniami Jasmin zaciera się. Nie wiemy, co tak naprawdę wydarzyło się między nią, a chłopakiem. Zresztą Staszka znamy tylko z opowieści Jasmin właśnie: nie wiemy, jak odbierały go inne osoby (a w każdym razie wiemy o tym bardzo niewiele), jakie były fakty w jego życiorysie, co go ukształtowało. To powoduje, iż przedstawienie sytuacji staje się bardzo jednostronne – czytelnik cały czas jest praktycznie w głowie Jasmin i ma zbyt mało danych, by wyrobić sobie własną opinię na temat tego, co się zdarzyło. A ponieważ sposób funkcjonowania Jasmin był mi zupełnie obcy, nie potrafiłam wczuć się w jej skórę. O innych bohaterach – a właściwie bohaterkach - wiemy równie niewiele, co o Staszku. To nie były dla mnie w pełni ukształtowane postacie, zasługujące na sympatię, współczucie lub gniew. Dlatego też książka, mimo iż jest przepełniona emocjami – we mnie tych emocji nie obudziła. Nie uwierzyłam autorce, że to, o czym pisze mogło się wydarzyć, że te emocje Jasmin były prawdziwe. Że nie było w niej tej nadziei, tak naturalnej dla wszystkich, którzy chcą wierzyć, że wszystko się skończy dobrze. Nawet z czysto logicznego punktu widzenia: osoby, które wychowywały się razem od niemowlęctwa jak Staszek i Jasmin, są dla siebie jak rodzeństwo, więc zostanie parą jest w takim przypadku jak kazirodztwo i nie wchodzi w grę – jest w tym coś chorego; najwyraźniej autorka nie wzięła tej prawidłowości pod uwagę.

W sprawie poszukiwania Staszka niewiele się dzieje, żadna z hipotez nie okazuje się kluczem do odkrycia prawdy. Miałam wrażenie, że kwestia tego, czy Staszek się znajdzie, przestała ciekawić autorkę. Na plan pierwszy wybijają się natomiast osoby z otoczenia Staszka – jego matka, przyszywana ciotka, no i oczywiście Jasmin. Dowiadujemy się, że każda z tych osób ma jakieś problemy, które być może przyczyniły się do zniknięcia chłopaka, ale są one jedynie zasygnalizowane, pozostają w tle, niewyjaśnione, nierozwiązane. Dziewczyna, zakochana w Staszku cierpi i usiłuje dojść prawdy, co stało się z jej przyjacielem; być może to nawet ona jest prawdziwym problemem i rozwiązaniem zagadki, a nie Staszek. Wszystko to jednak ginie w gąszczu niedopowiedzeń, pozostaje jakby za mgłą. Warda wcale nie naświetla sytuacji, a raczej zaciemnia jej obraz, m.in. przez nie trzymanie się sekwencji zdarzeń.  Ciągle poruszamy się do przodu i do tyłu w czasie, z teraźniejszości, do przeszłości bliższej, dalszej i bardzo dalekiej, co utrudnia orientację.

Piszę szczerze, co myślę, więc piszę: nie podobało mi się i tym samym znowu będę w opozycji do większości czytelników. Ja potrzebuję jednak więcej konkretów: egzaltowane sceny, bujanie w obłokach i ezoteryka są nie dla mnie. Zdania typu: płatek śniegu rozpuścił się na mojej dłoni, aż została z niego tylko kropka wody lub Dwa księżyce przypominające ogromne świetliste kule, na których kratery wydawały się tak wyraźne jakbym patrzyła na nie przez teleskop. (…) jakiś rodzaj welonu otoczył moją postać
odnajdowałam na każdej stronie; im bliżej końca książki, było ich więcej i tym bardziej mnie one denerwowały, jako nic nie wnoszący zapychacz treści. Intrygujący wątek powieści, jakim było zaginięcie i jego konsekwencje dla otoczenia zaginionej osoby – został moim zdaniem zmarnowany. Autorka odeszła od niego na rzecz opowieści o miłości... Nie oznacza to jednak, że książka jest zła, bo zdaję sobie sprawę, że kogoś, kto odbiera świat inaczej, niż ja – może poruszyć. Po prostu w przypadku Małgorzaty Wardy jestem ową „nietrafioną czytelniczką”.

Małgorzata Warda, Jak oddech, Wyd. Prószyński i s-ka, 2013 

Komentarze

  1. Rzeczywiście sporo osób chwali książki Wardy. Nie miałam okazji poznać jej twórczości, ale takie egzaltowane opisy mogłyby mi nieco przeszkadzać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wszystko wszystkim będzie się podobało - tak to już jest :) A ja z tą autorką jeszcze się nie spotkałam ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później