Każda książka, czy jest to kryminał, czy romans, czy literatura faktu powinna cechować się jedną rzeczą: motywem przewodnim, wokół którego obracają się wydarzenia, który nadaje jej sens i spaja ją w całość. Z reguły od samego początku wiemy co to jest. Tymczasem w Dobrym wychowaniu znajduję ten motyw z najwyższym trudem i dopiero po przeczytaniu książki do końca. Bo główna bohaterka – Kate – po prostu spotyka różnych ludzi i dobrze się z nimi bawi: pije drinki, prowadzi niezobowiązujące konwersacje. Czasem też pracuje. Wydarzenia te nie mają konkretnego celu, są przypadkowe, są tylko jakimś wycinkiem z życia. Przeczytawszy połowę – nie wiedziałam do czego zmierza autor, przez większą część lektury odnosiłam wrażenie, że jest to powieść pozbawiona kręgosłupa. Zastanawiałam się, czy kontynuować lekturę i skłoniła mnie do tego tylko ciekawość, lecz nie odnośnie losów bohaterów, ale tego, czy w końcu wyjaśni się, jaka myśl przyświecała autorowi.

Fabuła Dobrego wychowania przesiąknięta jest jakąś atmosferą niedopowiedzenia. Wiemy, że coś się czai w tle, ale nie wiemy tak naprawdę o co chodzi. To co istotne, pojawia się właściwie na marginesie, dowiadujemy się o tym jak gdyby przypadkiem, a nawet przez przemilczenie. Postacie głównych bohaterów były dla mnie zbyt enigmatyczne, motywy rządzące ich postępowaniem – niejasne i niezrozumiałe, a problemy wyolbrzymione. Trudno było mi zidentyfikować się z którąkolwiek z postaci, a nawet ją polubić. Co kierowało Tinkerem, a co Eve, a co więcej – o co chodziło Kate?? Jakimi to zasadami się kierowali? I to ma wspólnego z zasadami dobrego wychowania? Doprawdy trudno mi powiedzieć.

Wydaje mi się, że autor chciał przede wszystkim oddać nieco dekadencką atmosferę Nowego Jorku lat 30-tych XX wieku. Miasta dźwigającego się po Wielkim Kryzysie, niosącego w sobie nieograniczone możliwości dla tych, którzy są wystarczająco sprytni, by umieć po nie sięgnąć. Taka jest większość bohaterów – umieją radzić sobie w życiu, wślizgnąć się nawet tam, gdzie ich nie zapraszano, wykorzystać szanse, zsyłane przez los. Może nawet aż za bardzo. Taka jest główna bohaterka/narratorka, która podchodzi do tego co zsyła jej los z iście olimpijskim spokojem, a z perspektywy lat - wydaje się być zadowolona z tego, co dało jej życie. Nie przejmuje się tym, że ludzie niegdyś dla niej tak istotni – zniknęli z jej życia. Ale w sumie za mało ją poznałam, by się tak o niej wypowiadać...
Czy o starych znajomych można zapomnieć i już nigdy o nich nie myśleć? Czasami rzeczywiście odnosi się wrażenie, że życie ma taki zamiar. Przecież w zasadzie przypomina wirówkę, która co kilka lat się obraca, rozrzucając najbliższe osoby w najbliższych kierunkach. A kiedy wirowanie ustaje, życie zasypuje nas kalendarzem nowych trosk. 
Mnie się atmosfera Wielkiego Jabłka nie udzieliła. Owszem, styl Dobrego wychowania jest lekki i wysmakowany. Znajdziemy w nim wiele pięknych zdań, autor bawi się słowami. Jest nawet kilka perełek, do których zaliczam fragment na samym początku książki, mówiący o... podróżowaniu metrem. Lecz za opisami szczegółów ubiorów, wyposażenia wnętrz i różnych wydarzeń z życia bohaterów – najczęściej przyjęć i wypadów do lokali – nic się nie kryje. Ten styl autora to sztuka dla sztuki. Kojarzyło mi się to z powieścią napisaną na warsztatach kreatywnego pisarstwa, gdzie większy nacisk położony jest na formę, niż na treść. Nie potrafię znaleźć w treści tej powieści głębszego przesłania, czyli czegoś, co sprawiałoby, że naprawdę warto byłoby ją przeczytać.  

Amor Towles, Dobre wychowanie, Wyd. Znak, 2013

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później