Niedziela nad Sekwaną

Śniadanie wioślarzy to piękny obraz. Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej mi się podoba. Nie jest tak do końca impresjonistyczny: maźnięciami pędzla malarz zaznaczył tło, jednak twarze są wyraźne i pełne ekspresji. W naczyniach na stole odbijają się refleksy światła... Patrząc na postaci na obrazie, nabieram do nich sympatii: do dziewczyny w skromnej sukience, opierającej się z figlarną miną o balustradę, i do kokietki z pierwszego planu. I do młodego mężczyzny w tradycyjnym słomkowym kapeluszu na głowie. 

Dzięki Niedzieli nad Sekwaną, postaci z obrazu ożywają, stają się ludźmi z krwi i kości. Powieść ta, skupiająca się na procesie tworzenia Śniadania wioślarzy jest sama w sobie niezwykle malarska. Autorka chwyta chwilę, a raczej tych kilka chwil, kiedy Renoir, otoczony swoimi przyjaciółmi postanowił namalować dzieło, które miało zmienić bieg jego kariery, a także życia. Śledzimy kładzenie farb na płótnie, mozolny proces układania kompozycji, kłopoty związane ze znalezieniem odpowiednich modeli i modelek oraz z zapanowaniem nad nimi w trakcie pozowania. Przede wszystkim podziwiamy geniusz Renoira, który potrafił stworzyć tak wymagający obraz od tak, bez żadnych przygotowań, z natury. Na drugim planie jest XIX- wieczny Paryż i mekka artystów: Montmartre.

Mimo dosyć swobodnego klimatu, w Niedzieli nad Sekwaną wyraźnie odbijają się problemy społeczne tamtych czasów, trudne życie zwykłych ludzi, przede wszystkim kobiet. Impresjoniści pokroju Renoira, Moneta, Sisley'a, także nie zajmowali się jedynie beztroskim tworzeniem, modelkami i bywaniem w kabaretach. Każdy z tych malarzy potrafił zamienić się w teoretyka malarstwa, rozważającego kwestie światła, perspektywy, kątów widzenia, odcieni kolorów, a także stylów. Zajmowały ich również konflikty we własnym łonie, rozpadająca się grupa impresjonistów, wystawy, które nie dochodziły do skutku. To były kwestie przetrwania, gdyż od tego czy i gdzie zostanie wystawione dane dzieło zależała jego sprzedaż. Artyści wyzbywali się swoich obrazów najczęściej za bezcen – aż niewiarygodne, biorąc pod uwagę cenę, jaką te dzieła osiągają dzisiaj.  

Powieść można pokochać za jej niezobowiązującą atmosferę, w sam raz na leniwe niedzielne popołudnie. Rzeka skrzy się w promieniach słońca, słychać poszum żagli i okrzyki wioślarzy, śmigających po wodzie. Bohaterowie raczą się zaś pysznymi daniami z kuchni francuskiej... Tą atmosferą książka Susan Vreeland się broni, ale z drugiej strony nie jest to lektura, która porywa. Brak w niej akcji jako takiej, skomponowana jest w przeważającej mierze z dialogów. Dialogi te dają powieści pozór lekkości, lecz też wrażenia, że książka ta jest o niczym. Bo rozmowy te są puste, są jedynie flirtem pomiędzy bohaterami, czasem snobistyczną wymianą zdań. Są ulotne, jak chwila, a ta chwila, kiedy mogły coś znaczyć – wraz z gestem i spojrzeniem – dawno minęła. Konkrety umykają w tym potoku słów. Nieliczne opisy to te, kiedy autorka odtwarza proces powstawania obrazu – na mnie robiły wrażenie mocno profesjonalnych, ale przez to też trudno zrozumiałych. Każdy z bohaterów żyje w swoim własnym świecie, podąża w swoją własną stronę, trudno uchwycić relacje między nimi. Dlatego Niedziela nad Sekwaną potrafiła mnie chwilami mocno znużyć. Denerwowały mnie liczne wstawki po francusku – zabieg dla mnie zupełnie niezrozumiały, bo przecież w oryginale bohaterowie całość rozmów musieliby odbywać w tym języku.

Sama idea, aby opisać jak powstało jedno z najwybitniejszych impresjonistycznych dzieł jest niewątpliwie interesująca. Niedziela nad Sekwaną daje wgląd w życie francuskich impresjonistów oraz w czasy belle epoque, choć te prawie 600 stron można było - moim zdaniem - wypełnić jakoś ciekawiej. 

Susan Vreeland, Niedziela nad Sekwaną, Wyd. Bukowy Las, 2011

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później