Od początku do końca

Jak wszystkie książki o tematyce górskiej, także i ta wywołała we mnie wiele emocji.

Kiedy wspominam Piotra Morawskiego doświadczam pewnego konfliktu wewnętrznego. Z jednej strony rozumiem jego miłość do gór i jestem zdania, że nie można od osoby, z którą się jest związanym wymagać rezygnacji z własnych pasji, nawet jeśli są one niebezpieczne. Nie można wymagać od kogoś, by się dostosował do naszych oczekiwań, wymagać, aby siedział w domu i czytał książki, jeśli ciągnie go ze wszystkich sił w świat. Albo się to akceptuje, albo – jeśli mi to nie odpowiada – się rozstajemy. Nie mam prawa wymagać od kogoś rezygnacji z marzeń i go unieszczęśliwiać. Z drugiej strony ten człowiek też powinien być chyba na tyle rozsądny i odpowiedzialny, aby swoim postępowaniem nie unieszczęśliwiać swojej partnerki… I zastanawiam się, ile egoizmu było w Piotrze Morawskim, że na długie tygodnie i miesiące zostawiał swoją żonę z dwójką malutkich dzieci, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo w Himalajach. Na ile lekkomyślne było jego przekonanie o własnej nieśmiertelności, o tym, że nie może mu się nic stać, skoro ludzie w Himalajach giną codziennie, ba giną też w Alpach i naszych Tatrach. I jestem zła na tego człowieka, jakkolwiek utalentowanym alpinistą by był. Przecież w górach przede wszystkim trzeba mieć pokorę. Mimo całej mojej tolerancji nie umiem tego zrozumieć, odbieram to osobiście, bo nie potrafię sobie wyobrazić, że osoba którą kocham, pewnego pięknego dnia po prostu nie wraca z gór. Miał tylko 32 lata. Całe życie przed sobą. Wiele szczytów do zdobycia.

Poznanie punktu widzenia Olgi Morawskiej na tę sytuację było moją główną motywacją do przeczytania tej książki. Od początku do końca składa się z naprzemiennie ułożonych wypowiedzi Olgi oraz wyrywków z dziennika Piotra Morawskiego. Ona pisze głównie o miłości, o tęsknocie, czekaniu, zwyczajnym, codziennym życiu, także o zmęczeniu i samotności, po urodzeniu dzieci. On – przede wszystkim o zdobywaniu szczytów. Na początku w jego dziennikach przeważają wyrazy miłości do świeżo poślubionej żony, potem mamy do czynienia już prawie wyłącznie z opisem wypraw. Ta ewolucja od niedojrzałego wspinacza, jadącego w wysokie góry ze starym plecakiem, do himalaisty stawiającego sobie najbardziej ambitne cele i żyjącego tylko górami jest dosyć uderzająca, choć może być tylko wynikiem wyboru cytatów do druku… W którymś momencie pojawia się u Morawskiego refleksja, że będąc w górach, już nie tęskni za domem… A we mnie wzbierała złość. Ja rozumiem, że to jest dylemat, co wybrać – rodzinę, czy góry? Ale gdyby ten dylemat dotyczył kobiety, a ona wybrałaby własną pasję, to spotkałaby się z powszechnym potępieniem (jak Martyna Wojciechowska). Mężczyzny za to nikt nie potępia, pisze się tylko o tym, jakim był obiecującym alpinistą. Wielu ludziom tylko to imponuje, podziwiają za pasję, nie zastanawiając się ile ona kosztuje – jego i jego bliskich, zwłaszcza jeśli ci bliscy tej pasji nie podzielają. Czy jest fair oczekiwać wsparcia i odpowiedzialności za rodzinę tylko od kobiety? Olga sama zdała sobie sprawę, że oni już prowadzą dwa oddzielne życia, że jej mąż się realizuje, a ona wyłącznie poświęca. Rzecz jasna mówi o tym w raczej oględny sposób, po śmierci męża nie wypada inaczej, ale nie wierzę w to, żeby nie była na niego zła, ba – wściekła – że zrobił jej to, co „zrobił”. Zostawił samą z całym majdanem na głowie. Czy to małżeństwo by przetrwało, gdyby Piotr wrócił i kontynuował swoje wyprawy, na zasadzie, jak to napisano, że praktycznie nie wyjeżdżał z gór, bo nawet kiedy wracał, to i tak myślami był już na następnej wyprawie? A na wyprawach napawał się myślą, że ma do czego wracać, że ma fantastyczną rodzinę – i ta rodzina „na odległość” mu chyba wystarczała. Olga pisze o wolności – owszem, ale bycie w związku z założeniem jest jakimś ograniczeniem wolności – przecież jeśli zakłada się rodzinę, to nie można myśleć już tylko o sobie i realizacji tylko swoich marzeń. Co z równowagą w związku, z partnerstwem? To okrutne, ale teraz pewnie Oldze w pewnym sensie jest łatwiej: jest „żoną himalaisty bez wszystkich minusów bycia żoną himalaisty”. Może kultywować jego pamięć, bez zamartwiania się o niego i czekania…
Mając dwójkę dzieci nie spałam wtedy drugi rok, byłam totalnie zmęczona i brakowało mi siły, żeby się bać. Tak, do tego też trzeba mieć siłę. (…) Jak Scarlett O’Hara o wielu rzeczach postanawiałam pomyśleć później.
Nie będę oceniać tej książki pod kątem tego, jak jest napisana, choć moim zdaniem jest w niej wiele braków. Olga bardzo mało pisze o sobie, o swoich pasjach, pracy, dążeniach, koncentruje się na uczuciach do Piotra. Penelopa. Jednak to jej część jest znacznie ciekawsza, niż powtarzające się (i zajmujące niestety większą część książki) opisy wypraw i wspinaczki. I choć Olga nie pisze niczego specjalnie oryginalnego, to jej wspomnienia zostają w pamięci, a nie torowanie drogi w śniegu, poręczowanie i obozowanie w 30stopniowym mrozie. We wspomnieniach tych, Piotr był ciepłym, kochającym i skromnym człowiekiem. Zdaję sobie sprawę, że Olga chciała oddać hołd swojemu mężowi i że książka ta została napisana w beznadziejnej próbie zrozumienia i poukładania tego, co się stało. Jest świadectwem jej miłości do niego oraz siły, potrzebnej by znieść tragedię, która się wydarzyła. Myślę też, że tego rozdwojenia, jakie targało Piotrem nie zrozumie tego ktoś, dla kogo góry są tylko abstrakcją, kto nie doświadczył ich magii, siły przyciągania, tego uczucia, że kiedy się tam jest, nie liczy się nic innego. Nie mam prawa oceniać Piotra, a Oldze współczuję.

Olga Morawska, Od początku do końca, Wyd. G + J RBA, 2010

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później