Smilla w labiryntach śniegu

Długo szukałam Smilli w labiryntach śniegu: książka została wydana kilkanaście lat temu, w bibliotece też jej brak. A chciałam ją przeczytać, bo pamiętam film nakręcony na jej podstawie (Biały labirynt). Widziałam go tylko raz, bo w przeciwieństwie do większości filmów emitowanych w naszej TV, nie natknęłam się na jego powtórkę, a mimo to i tak wrył mi się w pamięć, przede wszystkim niesamowitym klimatem oraz fantastyczną rolą Gabriela Byrne’a

Powieść, autorstwa Duńczyka, Petera Hoega, aspiruje do miana kryminału. Główna bohaterka, pół Dunka, pół Grenlandka, zamieszkująca w Kopenhadze, usiłuje na własną rękę rozwiązać zagadkę śmierci sześcioletniego inuickiego chłopczyka, z którym się przyjaźniła. W swoim śledztwie napotyka na niebezpieczne tajemnice, ludzi bogatych i ustosunkowanych oraz brak wsparcia ze strony duńskiej policji. Wszystkie wątki prowadzą ją na rodzinną Grenlandię, za którą tak tęskni… Bardzo charakterystyczna jest mroczna atmosfera panująca w książce: akcja toczy się zimą w Kopenhadze, a następnie na Morzu Północnym i w Grenlandii. Mamy więc skandynawską zimę we wszelakich odcieniach.  Równie mroczna jest sama Smilla, którą poznajemy jako kobietę w średnim wieku, samotną i nieufną, niemal autystyczną. Jak prawdziwy autystyk, Smilla kocha matematykę, a jej prawdziwą pasją jest… lód. W Danii czuje się zniewolona obowiązującymi regułami społecznymi, wtłoczona w nie odpowiadające jej formuły i styl życia. Ona po prostu tam nie pasuje i to bardzo wyraźnie widać: jest kimś innym, kimś obcym. W tym alienowaniu się oraz byciu twardą mogłaby być archetypem Lisbeth Salander. Taka bohaterka z pewnością intryguje, choć w realnym świecie zapewne byśmy jej nie polubili. Mały Esajas był dla Smilli swego rodzaju łącznikiem z Grenlandią, kimś, kto rozumiał ją lepiej, niż otaczający ją dorośli. To, co robi kobieta, próbując rozwikłać zagadkę śmierci Esajasa jest niebezpieczną grą, ale jednocześnie dzięki powziętym przez siebie działaniom, wychodzi choć na trochę ze swojej skorupy.

Powieść ma w sobie bardzo duży ładunek psychologii, bo czytelnik obserwuje bohaterkę, walczącą ze swoimi lękami, przyzwyczajeniami, samotnością. Z drugiej strony bardzo rzutuje to na dynamikę akcji w książce. Każde bowiem wydarzenie poprzedzone jest rozbudowanymi opisami, analizami, dygresjami, a nawet filozoficznymi przemyśleniami narratorki. To właściwie nieustający monolog Smilli, skoncentrowanej na własnym odbiorze rzeczywistości. Niektóre z tych myśli można by sobie spokojnie podarować, a powieść zyskałaby na klarowności. Na kartach powieści znalazły też odbicie fascynacje raczej męskie, niż kobiece, w szczególności, kiedy akcja przenosi się na morze i mamy do czynienia z technicznymi i opisami konstrukcji statku oraz pedantycznymi wręcz opisami tego, co na nim robi Smilla. Za dużo szczegółów jak dla mnie, zwłaszcza, że moja znajomość pojęć z dziedziny marynistyki jest raczej kiepska.

Nie jest to książka łatwa w odbiorze, trzeba czytać ją bardzo uważnie, by nie pogubić się – nomen omen – w labiryncie myśli Smilli oraz w labiryncie wydarzeń. Oferuje ona za to czytelnikowi coś więcej, niż tylko porywającą akcję: wgląd w psychikę samotnego człowieka, introwertyka oraz wiejący z jej kart polarny chłód. O dziwo, okazuje się, że śnieg i lód i zimno też można kochać… 

Peter Hoeg, Smilla w labiryntach śniegu, Wyd. Świat Książki, 1996

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później