Opowieść niewiernej

Zauważyłam, że największe emocje wzbudzają we mnie te lektury, w których opowieści można by nazwać z życia wziętymi. Dziejące się współcześnie, nawiązujące do naszych współczesnych problemów, nie mające w sobie nic z bajki. Takie, że czytelnik myśli: to mogłoby się przytrafić i mnie. Czytając Opowieść niewiernej czułam się, jakbym czytała czyjś pamiętnik. Emocje wyłożone na tacy. Nieszczęśliwa, niekochana kobieta. Kobieta, do której powoli dociera, że jej małżeństwo jest fikcją, że jej mąż jej nie kocha i że – w związku z tym – nie ma dla niej przyszłości. No bo jaką przyszłością jest samotność we dwoje? Nawet bez dziecka, bo mąż dziecka nie chce... A Ewa jest kobietą z tych, które marzą o życiu jak w bajce: romantyczne chwile, ślub w białej sukni i z welonem, śniadania do łóżka, gromadka idealnych dzieci... 

Choć na początku książki narratorka (z żalem) pisze, że nie oczekiwała od swojego mężczyzny zbyt wiele, to czy rzeczywiście? Ja uważam, że jej oczekiwania były spore, tylko trochę rozminęły się z szarą rzeczywistością. Z tym, że jej mąż był takim człowiekiem, jakim był i że najprawdopodobniej do siebie nie pasowali, skoro on chciał czegoś innego, niż ona. Z drugiej strony, to chyba jest prawda, że im mniej się oczekuje i im bardziej się człowiek godzi na półśrodki, tym mniej dostaje i tym bardziej boli. Miłość jest ślepa i kochając kogoś, chciałoby się dać mu wszystko, ale koniec końców okazuje się, że rezygnacja z własnych pragnień (nawet aby uszczęśliwić partnera) to nie jest droga do szczęścia. Choć sama nie mam doświadczeń małżeńskich, to jednak potrafię zrozumieć ten mechanizm. 

Po złapaniu drugiej refleksji stwierdzam, że trochę mi brakuje w tej książce głosu mężczyzny: dlaczego postępował tak, jak postępował, czego on chciał, o czym marzył, jakie myśli kłębiły się w jego głowie. Ten mąż: który żyje tylko pracą, którego nigdy nie ma, który nigdy nie przytuli, ani nie pochwali, a w kłótniach wrzeszczy, że do niczego się nie nadajesz – wydał mi się nieco przerysowany. To on jest tym jednoznacznie złym, który popycha swoją nieszczęśliwą małżonkę w ramiona innego. Ewa jest wyłączną narratorką, a przecież zawsze są dwie strony medalu. Tylko, że w życiu tak zazwyczaj jest: nie możemy wejść do głowy drugiego człowieka i dowiedzieć się, co myśli, mimo że bardzo byśmy czasem chcieli. To niemożliwe, a staje się tym bardziej niemożliwe, jeśli ze sobą nie rozmawiamy. I ten monolog Ewy odzwierciedla właśnie fakt, że w jej małżeństwie nie było rozmowy, tej bliskości wynikającej z dzielenia się z sobą swoimi problemami, a w końcu przyjaźni. Każde z małżonków pozostało na swoim kawałku podłogi, ze swoimi oczekiwaniami i pragnieniami.  

I tak się zastanawiam, ile jest takich małżeństw, które żyją obok siebie, a nie ze sobą. Otoczenie uważa ich małżeństwo za idealne, ale faktycznie to są już tylko dwie obce sobie osoby. Ilu jest takich mężczyzn, którzy uważają, że po ślubie to już nic nie muszą, a w domu wszystko się robi samo? Czy to jest wystarczające usprawiedliwienie dla zdrady? Przecież zdrada każdemu człowiekowi wydaje się czymś złym, haniebnym i obrzydliwym. Czymś, co rujnuje związek, zabija miłość, niszczy marzenia, daje ogromne poczucie niesmaku– jak już na samym wstępie zaznacza Ewa. A przecież jej nie potępiamy... Okazuje się, że – jak zwykle po zapoznaniu się z okolicznościami - życie nie jest czarno-białe... Ale ma rację autorka, pisząc, o zdradzie:
A dlaczego zrobiłam to drugi, trzeci i kolejny raz? Może to jest tak jak z czekoladą? Obiecujesz sobie, że nie będziesz jadła, w końcu zjadasz jeden kawałek, a potem usprawiedliwiasz się, że przecież skoro zjadłaś już jedną kostkę, to druga ci również nie zaszkodzi i trzecia też nie. Reflektujesz się w momencie, kiedy przed tobą leży puste opakowanie. I wtedy masz wyrzuty sumienia. Jednak wiesz dobrze, że gdy tylko nadarzy się okazja, znowu sięgniesz po ten pierwszy kawałek, a potem kolejne. 
Jest ci potem lepiej? O tak. O wiele lepiej. W momencie, gdy czekolada rozpływa się w ustach, na pewno. Ale potem, gdy smak pozostaje już jedynie wspomnieniem, masz tylko wyrzuty sumienia.
I dotarło do mnie, jak bardzo można podziwiać takich ludzi, którzy spędziwszy ze sobą X lat, nadal siebie zauważają. Dzwonią, tęsknią, troszczą się, pamiętają o rocznicach, chcą ze sobą spędzać czas. Dotarło do mnie, jak za to szanuję mojego przyjaciela, który zawsze myśli o swojej rodzinie, zajmuje się swoimi córkami, a z jego ust nigdy nie słyszałam żadnego seksistowskiego tekstu, czy też głupiego kawału na temat żon!

Opowieść niewiernej pochłonęłam w ciągu jednego wieczora. Jak chyba większość czytelniczek, bo jestem pewna, że czytają ją głównie kobiety. A szkoda. Mężczyznom mogłaby dużo (i w dosyć łopatologiczny sposób) powiedzieć o tym, jak to jest, kiedy kobieta szuka siebie w związku, usiłując wyłuskać sens z codzienności, w której brakuje czułości i wzajemnego zainteresowania. 

Magdalena Witkiewicz, Opowieść niewiernej, Wyd. Świat Książki, 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później