Manuskrypt Jana Żeglarza

O Andrzeju Dudzińskim z Internetu dowiedzieć się można niewiele – nie więcej, niż z zamieszczonego w książce opisu. A powieść historyczna pióra współczesnego polskiego autora wydała mi się swoistym ewenementem, bo polscy literaci kojarzą mi się albo z wydumanymi dziełami, albo z fantasy. Rzecz dotyczy moich ulubionych odkryć geograficznych – znowu ktoś usiłuje dowieść, że to nie Kolumb odkrył Amerykę ;). Tym razem odkrywcą ma być... polski żeglarz z Gdańska, a dokładniej z Kolna. Na jego trop wpada profesor historii, Robert Nowicki, w klasztorze na Wyspach Owczych... Jan z Kolna (czy też Jan Żeglarz) jest drugim głównym bohaterem tej powieści, bowiem fragmenty współczesne są przeplatane dziennikami z XV wieku, w których napotykamy wiele znanych postaci, m.in. Krzysztofa Kolumba czy Henryka Żeglarza. A opis gdańskich przygód młodego Jana jako żywo kojarzył mi się z moją ulubioną lekturą z czasów dzieciństwa, Panienką z okienka.

Manuskrypt Jana Żeglarza posiada niewątpliwie kilka mocnych elementów: pierwszym z nich jest właśnie ciekawa zagadka historyczna, drugim umiejscowienie akcji na Wyspach Owczych. Przyznaję, że nic na ich temat nie wiedziałam, nie miałam nawet pojęcia, że te wyspy to osobne państwo, a Manuskrypt skłonił mnie do zakupienia książki na ich temat. No i jeszcze żeglarstwo... Słabą stroną tej powieści natomiast jest wątek współczesny: wydał mi się on dosyć stereotypowy i naciągany. Profesor Nowicki który jest dojrzałym mężczyzną po przejściach, aczkolwiek na pewno atrakcyjnym, nawiązuje romans z o wiele młodszą od siebie kobietą... to brzmi jakoś tak mało oryginalnie? Narzuca się skojarzenie z Robertem Langdonem, tudzież innymi męskimi bohaterami powieści sensacyjnych, którzy muszą potwierdzać swoją męskość z młodszymi partnerkami. I jeśli interesujące były dla mnie te fragmenty związane z odkrywaniem tajemnic manuskryptu i Jana z Kolna, to romans profesora zupełnie nie przypadł mi do gustu, a jego bohaterka od początku była dla mnie podejrzana i mało wiarygodna. W pierwszej połowie książki w zasadzie niewiele się dzieje, potem akcja przyspiesza, pojawia się wątek sensacyjny, ale jest on rozczarowująco szybko rozwiązany. Poza tym miałam wrażenie, że w fabule występują jakieś luki, że to wszystko jest nie do końca ze sobą dobrze powiązane. Na przykład dziwny był sposób, w jaki Nowicki wpadł na manuskrypt: niby przez przypadek, ale skoro nikt nie wiedział o istnieniu manuskryptu, to czemu profesor został wysłany przez swoich promotorów z fundacji, właśnie do tego klasztoru? Takich dziwnych przypadków jest w tej książce więcej i po prostu nie do końca się to wszystko klei. Ostatecznie, choć lektura była przyjemna, bo lubię tego typu książki, to jednak nie tak przekonująca, jak Kodeksu 632. Przydałoby się jakieś posłowie autora dotyczące tego, co w fabule jest zmyślone, a co nie. Udało mi się jakowoż trafić w sieci na wywiad z Andrzejem Dudzińskim, w którym rzuca on trochę światła na to zagadnienie. Wywiad można przeczytać TU

Reasumując, Manuskrypt Jana Żeglarza może być ciekawą pozycją dla wielbicieli powieści historycznych i jeśli autor zdecyduje się na kontynuowanie cyklu oraz będzie doskonalić swój warsztat, to z pewnością sięgnę po jego kolejne książki.

Andrzej Dudziński, Manuskrypt Jana Żeglarza, Wyd. Bukowy Las, 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później