Zawsze dotąd dziwiłam się, kiedy spotykałam się ze stwierdzeniem „ilość stron w książce mnie przeraża/odstrasza”. Przecież jeśli ktoś LUBI czytać, to ilość stron nie powinna grać żadnej roli lub wręcz przeciwnie – im więcej stron, tym lepiej. Ja właśnie tak mam – lubię grube tomiska, nie lubię cienkich książek i opowiadań, które kończą się, nim człowiek zdąży przyzwyczaić się do bohaterów. Ale przyznaję, że – po raz pierwszy w życiu - przygniotła mnie ilość stron do przeczytania w Grze o tron – ilość tomów x ilość stron w każdym z nich. Po raz pierwszy usłyszałam o Grze o tron kilka miesięcy temu od mojego kolegi, po czym rzuciła mi się w oczy na licznych blogach; serialu natomiast nie oglądałam. Ledwo zaczęłam pierwszy tom, kiedy natknęłam się w bibliotece na drugą część Tańca ze smokami, którą oczywiście porwałam, ale to oznaczało, że muszę przeczytać od razu całość i mam na to miesiąc (to było kilka dni temu). Po raz pierwszy chyba zaczęłam się zastanawiać, czy dam radę zanurzyć się w ten świat na tak długo.
Na początku, tak jak wszystkich, zaatakowała mnie mnogość postaci o dziwacznych, trudnych do spamiętania imionach. Nie było jednak tak źle, wkrótce orientowałam się – mniej więcej – kto jest kim. Kiedy docierałam do połowy pomyślałam sobie, że jednak ciekawie byłoby zobaczyć ekranizację tej powieści, a po kolejnych stu stronach poczułam, jak Gra o tron mnie wciąga, wsysa jak Jumanji. No i się nie wyspałam, a w nocy śniły mi się jakieś zamki i trony.
Jak to się dzieje, że gdy tylko ktoś zbuduje mur, ktoś inny zaraz chce wiedzieć, co jest po jego drugiej stronie?
Gra o tron przypomina bardziej powieść historyczną, toczącą się gdzieś w głębokim średniowieczu, niż powieść fantasy. To nie jest zupełnie odrealniony świat, jak u Tolkiena. Zasadniczo nie ma tu czarów, magów, tajemniczych przedmiotów, a dziwne stwory, jeśli się już pojawiają, to najczęściej w baśniach i odległych wspomnieniach. Walka dobra ze złem to walka, jaką toczą między sobą – jak zwykle – ludzie. Intrygi, zdrady, knowania, wielkie bitwy o tron… Ten świat ma 8 tys. lat – swoją drogą oznacza to, że jest tak samo wiekowy, jak „nasz”, a jednak niewielki postęp się w nim dokonał…
Nad Śniegiem wiatr przypominał żywą istotę; wył jak wilk na pustkowiu, potem milkł nagle, jakby chciał ich złapać w pułapkę. Tutaj gwiazdy wydawały się jaśniejsze i bliższe, można było pomyśleć, że wystarczy wyciągnąć rękę, żeby ich dotknąć. I jeszcze księżyc, taki ogromny, na tle czystego, czarnego nieba.
Niesamowite są postaci wykreowane przez Martina: każda z nich ma osobowość, nikt (z głównych bohaterów) nie jest tylko czarny albo tylko biały. Każdy ma swoje zalety i wady – często ukryte, ujawniające się w trakcie czytania i zaskakujące czytelnika. Ciekawe jest również to, że nie ma tu jednego głównego bohatera, każda z tych postaci ma swój głos i swój wątek. Na początku trudno mi było polubić bohaterów Gry o tron, sympatią zapałałam tylko do Jona Snow i małego Brana. Ned Stark był dla mnie zbyt twardy i honorowy, Catelyn jego żona – zbyt dumna, ich córka Sansa po prostu głupia, a druga córka Arya – zbyt dziwna jak na dziewczynkę w tamtych czasach. Król Robert – jakże przypominał mi Henryka VIII – nie z uwagi na sześć żon, ale przez takie samo folgowanie swoim zachciankom, umiłowanie turniejów i polowań, szastanie pieniędzmi z królewskiego skarbca oraz zamykanie oczu na problemy kraju, którego był królem. A Królowa – to prawdziwa ZŁA KRÓLOWA, jak z bajek braci Grimm. W trakcie czytania wiele się jednak z tymi postaciami dzieje, tak że zaczynamy się zastanawiać czy dobrze je oceniliśmy. Najbardziej niejednoznaczna postać to jednak karzeł Tyrion, który ciągle zaskakuje i co do którego mamy nadzieję, że opowie się po „właściwej” stronie…
Jeśli ktoś maluje sobie tarczę na własnej piersi, powinien się liczyć z tym, że prędzej czy później ktoś w nią wyceluje.
Świat Martina to świat, w którym rządzą „męskie” zasady, a zatem prawo miecza, prawo silniejszego. Dlatego jest tak okrutny: żadnej wrażliwości, litości, wyższych uczuć, trzeba walczyć o przetrwanie. Jak w świecie realnym – nie zawsze dobro zwycięża zło, a sprawiedliwość nie istnieje. O dziwo religia nie odgrywa w nim  dużej roli – wprawdzie wspomina się pomiędzy wierszami o jakichś bogach, ale nie ma jednej religii i bohaterowie nie wydają się zbyt „wierzący”. Tu nie działa się w imię Boga, tylko w imię własnych interesów. To świat, w którym nastoletnie dzieci są uznawane za wystarczająco dorosłe, by rządzić krajem, być wydanym za mąż, płodzić dzieci i być wysłanym na wojnę. Nic dziwnego, że wszyscy są zajęci głównie krzywdzeniem innych, skoro rządzą nadmiar testosteronu, buta i brak mądrości życiowej.   
W grze o tron zwycięża się, albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej.
Jak zwykle kilka słów mojej refleksji. Czytając Grę o tron można się zżymać, że okrutna, że autor nie ma litości dla swoich bohaterów, ale przecież takie właśnie jest prawdziwe życie. Gra o tron nie jest bajeczką – jest odzwierciedleniem rzeczywistości, ludzkich charakterów i podłości i można wiele się z tej książki nauczyć. Tego, że trzeba walczyć o siebie, że nie można za bardzo liczyć na czyjąś lojalność czy wdzięczność, że ktoś, kogo uważamy za przyjaciela też może nie mieć skrupułów i okazać się naszym wrogiem. Niestety. O tym, że honor nas nie nakarmi, a uczciwość nie obroni, a jeśli druga strona gra nie fair – to co wtedy? A co, jeśli ktoś po prostu nie potrafi kłamać, oszukiwać i manipulować? Tak, gra o tron jest okrutna.

Kraina Martina nie jest więc nazbyt oryginalna (może poza oryginalnym nazewnictwem), sama tematyka walki o władzę też stara jak świat, język w jakim jest napisana raczej prosty, choć na pewno nie toporny. Co więc sprawia, że ta książka tak wciąga, że święci triumfy w rankingach czytelniczych, zyskuje kolejnych fanów? Sama nie potrafię na to odpowiedzieć. To się po prostu dobrze czyta, jest tu miejsce i na akcję, i na rozważania bohaterów, i na opisy przyrody, wszystko w odpowiednich dawkach i proporcjach. A miejsca na to, żeby rozwinąć przeróżne wątki – naprawdę sporo. I kolejne strony umykają. A to tylko początek opowieści…

Szkoda, że książka jest tak kiepsko wydana – przepaskudna, kiczowata okładka – całe szczęście jest już drugie wydanie, znacznie lepsze. Tak sobie jeszcze pomyślałam, że byłoby ciekawe, gdyby w tej książkę ozdobiono rysunkami – te postaci możnaby fantastycznie przedstawić. Pewnie dlatego też film przyczynił się do popularności książki, a ja nie mogłam się oprzeć i zakupiłam sobie pierwszy sezon serialu. Bez wątpienia ekranizacja jest znakomita, stanowi świetne uzupełnienie do powieści. Dzięki niemu bohaterowie otrzymali twarze i stali się poprzez to jeszcze bardziej ludzcy. Obsada zresztą gra widzowi niejednokrotnie na nerwach: tu ludzie najładniejsi, czyli ci, którzy instynktownie budzą sympatię – to ci, których lubić nie powinniśmy. Jeszcze wyraźniej widać tu ową niejednoznaczność bohaterów.  

Oczywiście wsiąknęłam, "dopadło" mnie i teraz jestem w trakcie czytania Starcia królów, tonąc w opisach lannistersko-baratheonowskich zmagań. Szczerze podziwiam pana Martina na wyczarowanie tego całego świata, za tak rozbudowaną i bogatą scenę wydarzeń oraz niesamowite zwroty akcji. 

George R.R. Martin, Gra o tron, Wyd. Zysk i S-ka

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później