Autor opisuje dramatyczne dzieje swojej rodziny, jednego z najstarszych polskich rodów szlacheckich, skoligaconego z takimi nazwiskami jak Braniccy, Potoccy, Zamoyscy czy Radziwiłł. Polska arystokracja. Andrew Tarnowski wychował się w Anglii, po ucieczce większości jego rodziny z Polski. Stąd pewnie umiejętność spojrzenia na to wszystko z dystansem, bez zbędnego patosu i martyrologii, czy – w stosunku do krewnych – potępienia. O swoich krewnych wypowiada się raczej ciepło, w jego słowach pobrzmiewa wzruszenie i tęsknota, za tym, co zostało utracone, także za członkami rodziny, którzy padli ofiarą wojennej zawieruchy. Oraz żal, że niektórzy ciągle żyją przeszłością i w imię archaicznych zasad nie pozwalają na odbudowę rodzinnego dziedzictwa. Pisze lekkim piórem, bez owijania w bawełnę, odsłaniając rodzinne sekrety: pokazuje zarówno bohaterstwo i piękne czyny, jak fatalne przywary, które doprowadziły do rozbicia małżeństw i skłócenia rodu Tarnowskich.
W pokoju panował zgiełk, jak na XVIII-wiecznym sejmiku polskich szlachciców podochoconych miodem i piwem. (…) Spadek przeszłości z jej archaicznymi zwyczajami, wykluczającymi zdrowy rozsądek i rzeczową dyskusję okazał się równie okrutny teraz, jak 60 lat wcześniej. Zgromadzenie ujawniło ułomność naszego dziedzictwa. Odziedziczone po Hieronimie i Wandzie cechy – słabość charakterów i wady, które przez całe życie nie pozwoliły im się porozumieć – teraz ujawniły się i nas rozdzieliły. Jak na dłoni widać było nerwowość Hieronima, nieumiejętność porozumiewania się z własnymi dziećmi, brak umiarkowania, niezdolność do uporania się z osobistymi problemami, wąskość i sztywność argumentów, skłonność do wyciągania nielogicznych wniosków na podstawie logicznych przesłanek, słabą głowę do alkoholu i choleryczne reakcje.
Choć to zwykłe rodzinne historie, żadna sensacja, za swoją szczerość Tarnowski został wykluczony ze Związku Rodu Tarnowskich.

Dla mnie ta książka to przede wszystkim lekcja historii i patriotyzmu. Czytając o polskiej arystokracji poczułam się bliżej historii naszego kraju, bo to ci ludzie tworzyli tę historię.
Hieronim żegnał się z Zofią w małym salonie o belkowanym suficie i z trofeami myśliwskimi na ścianach. Podszedł do francuskiego okna z widokiem na ogród, zdjął coś ze ściany, wyjął z ram, zwinął ostrożnie i wręczył córce.
- Weź to ze sobą. To pierwsza rzecz, którą Niemcy stąd zabiorą
Był to skarb narodowy: proporzec króla Szwecji Karola Gustawa, zdobyty w Rudniku podczas najazdu szwedzkiego w XVII wieku. Incydent, z którego król ledwo uszedł z życiem, zaskoczony przez polską jazdę na plebanii w Rudniku, uwiecznił Henryk Sienkiewicz w Potopie.
Choć nie jestem wielką patriotką (patriotyzm dziś jest raczej niemodny), myślałam o tym, jaką wspaniałą Polska ma historię i tradycję i że nie zawsze byliśmy Kopciuszkiem Europy.
Był to świat bogactw i tradycji, z rozległą siecią koneksji rodzinnych i towarzyskich oraz armią wiernych sług. Dom Andrzeja od niemal 400 lat stanowił siedzibę starszej gałęzi rodu. Bibliotekę wypełniały bezcenne archiwalia, na ścianach wisiały wielkiej wartości obrazy, wśród nich jedna ze słynnych prac Rembrandta – Lisowczyk. W renomowanych stajniach hodowano konie. W lasach roiło się od zwierzyny łownej. Śmietanka polskiej arystokracji przybywała na 2 lub 3-dniowe polowania na dziki, niedźwiedzie, kozły, rogacze, wilki, lisy, zające, borsuki, a nawet orły.
Początek XX wieku był dla ziemiaństwa ciągle czasem zabaw i kultywowania szlacheckiego stylu życia. Maluje się tutaj nostalgiczny obraz dworów, polowań i uczt, polskiej gościnności i poczucia więzi rodzinnej, idyllicznego życia na łonie przyrody. Ten świat jednak bezpowrotnie przepadł. Został bezpowrotnie zniszczony przez II wojnę światową. Rodowe majątki zostały skonfiskowane, rozgrabione i w większości zdewastowane. Bezcenne pamiątki, dzieła sztuki uległy zniszczeniu lub zaginęły. Po raz kolejny doświadczałam uczucia rozpaczy na myśl o tym, jakim kataklizmem była II wojna światowa, jaki potencjał materialny i intelektualny został zaprzepaszczony, jak płacimy za to do dzisiaj.
Pobyt w Rudniku uświadomił nam, że najnowsza historia Polski to otwarta rana, a właściwie wiele ran zadanych narodowi, że zbrodnie XX wieku są namacalne i ciągle świeże, że gdyby ktoś poruszył ziemię w Rudniku, sączyłaby się z niej krew. (…) Historia Polski zasadniczo różni się od dziejów innych państw, zwłaszcza Anglii, przebiegających, jak się wydaje spokojnie, a nie tragicznie, łagodnie, a nie okrutnie, wytyczających jak kamienie milowe drogę rozwoju i postępu.
Tu wypada mi się nie zgodzić do końca z autorem – historia praktycznie wszystkich państw naznaczona jest wieloma gwałtownymi i okrutnymi epizodami, choć chyba żaden kraj faktycznie nie doświadczył tylu krzywd i takiego upadku, co Polska. Piękna, ale zarazem smutna opowieść.

Andrew Tarnowski, Ostatni mazur, Wyd. WAB, Warszawa 2008

Komentarze

  1. Jaki wniosek z tej książki? Brak miłości, oschłość i brak czułości to największe choroby w rodzinie Tarnowskich. Autor "Ostatniego Mazura" nie może jednak przede wszystkim przeboleć braku miłości, który przechodził z pokolenia na pokolenie, niczym choroba genetyczna. Wielokrotnie pisze o niszczącym relacje braku czułości. Być może to był znak tamtych czasów, że dzieci były wychowywane przez nianie, a do rodziców przychodziły raz dziennie ucałować ich w dłoń i chwilę pogawędzić. Jednak ta oschłość i dystans w stosunku do własnych latorośli odbija się potem na dorosłych już dzieciach. Pozbawione miłości w dzieciństwie, nie potrafią tworzyć szczęśliwych związków i sami nie potrafią okazać miłości własnym dzieciom. Mam wrażenie, że Tarnowskiemu podczas pisania tej książki spadł z serca wielki ciężar, że w końcu mógł się wyżalić, powiedzieć jak czuł się jako niechciane dziecko rodziców, którzy ciągle walczyli ze sobą, zdradzali się, by się ostatecznie rozejść. I jednocześnie przyznać się do własnej porażki, do tego, że nie potrafił uratować własnego pierwszego małżeństwa, jakby klątwa Tarnowskich ciągle działała.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później